Lęki potencjalnego dawcy

Refleksje na temat przemilczanych często aspektów etycznych i społecznych transplantacji

Podczas lektury materiałów z sympozjum na temat etycznych aspektów transplantacji narządów (Etyczne aspekty transplantacji narządów. Materiały z sympozjum w Kamieniu Śląskim w dniach 15-16. 04. 1996, red. A. Marcol, Opole 1996) zaskoczyła mnie stanowczość, z jaką prof. dr A. Laun opowiada się za pobieraniem narządów do transplantacji: "pobranie organu dla ratowania człowieka? Co w tym ma być tak dramatycznego? W sytuacji, w której chodzi o życie i śmierć! Co roku umiera tylu ludzi, ponieważ zabrakło dla nich nerki, a jednocześnie co roku tyle nerek butwieje w grobie." Prof. Laun przyznaje dalej, że nie pojmuje, czemu godzimy się na śmierć człowieka tylko dlatego, że "pani Müller oświadczyła, że jej zwłoki mają zbutwieć..." (j.w., s. 180). W przeciwieństwie do prof. Launa (którego nb. bardzo cenię) sądzę, że rozumiem panią Müller (co nie jest równoznaczne z pełną akceptacją jej decyzji) i obronie "bezdusznej" pani Müller chcę poświęcić moją wypowiedź. Problematyka transplantologii zbyt jest szeroka, by ustosunkować się do niej wyczerpująco, dysponując kilku zaledwie stronami. Spośród wielu kontrowersyjnych kwestii wybieram zatem problem zgody na pobranie organów post mortem, a w nim interesować mnie będą powody, dla których pani Müller czy pan Kowalski nie śpieszy z deklaracjami zgody na darowanie po śmierci własnych organów.

Myślę, że panią Müller powoduje lęk i że ten lęk ma kilka imion. Po pierwsze pani Müller ma szczęście jeszcze żyć i jakkolwiek świadoma jest kruchości swego biologicznego istnienia, to równocześnie gotowa jest wiele poświęcić, by móc jak najdłużej się nim cieszyć. Powierzając troskę o swoje zdrowie i życie służbom medycznym, chce mieć gwarancję, że w sytuacji zagrożenia dołożą one wszelkich starań dla ratowania jej życia. Pani Müller niejednokrotnie słyszała, że kolejka oczekujących na zabiegi transplantacyjne znacznie przewyższa ilość potencjalnych dawców, i obawia się, że w sytuacji krytycznej lekarze mogą nie poświęcić się dostatecznie ratowaniu jej życia, lecz ją raczej "poświęcą" dla ratowania życia innych.

Zrozumiałe, że pani Müller nie patrzy na swoje ciało z obojętnością, nie myśli o nim zresztą w oderwaniu od własnej osoby. Ponieważ doświadcza własnego ciała jako samej siebie, a doświadczenie śmierci jest jej obce, skłonna jest raczej myśleć o tym, co po śmierci "zrobią z nią", niż co po śmierci "zrobią z jej ciałem", a perspektywa "części zamiennych" może się jej wydawać koszmarna. Chociaż logicznie rzecz biorąc pani Müller bezpodstawnie obawia się, że po śmierci zostanie potraktowana przedmiotowo (zwłoki nie mogą mieć charakteru podmiotowego), to jednak element psychologiczny odgrywa tu swoją rolę i przekreślenie go w imię logiki nie wydaje mi się słuszne. Można by przypuszczać, że w społeczeństwach, w których kremacja zwłok jest zwyczajną praktyką, obawy te winny zniknąć, a jednak pani Müller może nie być obojętne, czy jej ciało zostanie w całości poddane kremacji, czy kremację poprzedzi pobranie narządów.

Załóżmy, że pani Müller, poruszona informacjami o szansie ratowania życia innych po własnej śmierci, rozważa możliwość wyrażenia zgody na pobranie własnych narządów post mortem. Wyrażając zgodę, dysponuje sobą, godząc się na dar "z siebie", antycypuje (nie mogąc mieć pewności, czy dar rzeczywiście zostanie złożony) jego złożenie w momencie, w którym może to uczynić w sposób wolny. Zasadą daru jest wolność. Pani Müller doskonale zdaje sobie sprawę, że po śmierci nie będzie już wolnym dysponentem ciała. Rozciąganie pojęcia wolności poza granice śmierci wydaje się paradoksalne, paradoksalne jest jednak również - jeśli pozostajemy przy kategorii daru - decydowanie przez drugą osobę o darze składanym przez panią Müller. Jeśli natomiast zastąpimy w tym miejscu kategorię daru kategorią obowiązku, nie respektujemy, jak sądzę, w wystarczający sposób specyfiki ludzkiego bytu.

Pani Müller ma zatem prawo do obaw, że dysponentem jej doczesnych szczątków stanie się ktoś inny, ktoś obcy, kogo zupełnie nie będzie obchodziło jej stanowisko. W imię wolności daru ma prawo życzyć sobie, by jej wola została do końca respektowana. A skoro mowa o darze, to pani Müller może zgodzić się na ofiarowanie narządów, ale nie musi. Jakakolwiek irytacja, czy to ze strony środowisk medycznych, czy też potencjalnych biorców, najprawdopodobniej nie będzie kształtować jej decyzji w pożądanym przez nich kierunku. Oburzanie się na panią Müller uważam za nieporozumienie. Należałoby raczej zastanowić się nad tym, w jaki sposób można pomóc pani Müller pozbyć się wymienionych wyżej lęków, to zaś może być misją zarówno medycyny, jak i filozofii i teologii. "Śmierć to wyrzeczenie się ludzkiego ciała" - czytamy w wypowiedziach zmarłej ostatnio Matki Teresy z Kalkuty. Jeśli pani Müller dojdzie do takiego wniosku i wyrazi oczekiwaną przez biorców zgodę - być może uratuje w ten sposób czyjeś życie, jeśli nie - nie będzie winna niczyjej śmierci. Pobieranie narządów do transplantacji post mortem uznaję za wyraz ludzkiej solidarności, nie jest to dla mnie jednak tak oczywiste jak dla prof. Launa. Nie tyle ze względu na szczególny status śmiertelnych szczątków (choć to nie bez znaczenia), ile z uwagi na bogactwo psychofizycznych relacji, przekonań i wierzeń "opuszczającej" je osoby.

BARBARA CHYROWICZ SSpS, ur. 1960, dr filozofii, adiunkt w Katedrze Etyki Szczegółowej KUL.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama