Jaką mamy pewność, że to co widzimy i odczuwamy, jest realne? Skąd wiemy, że my sami istniejemy, a nie jesteśmy tylko sennym marzeniem, wielkim poznawczym złudzeniem?
Ateista nie tylko nie wie tego czy jego rozum i zmysły są wiarygodne choć w jednej kwestii, ale nie wie nawet tego czy on sam istnieje. Nie ma więc najmniejszego znaczenia to wszystko co mówi on nam o nauce, Bogu i tak dalej. Wszelkie jego zarzuty przeciw teizmowi są kompletnie bezzasadne. Ateista i tak nie wie kompletnie nic, nawet tego czy on sam istnieje.
Ateista nie wie kompletnie nic. Przede wszystkim ateista nie wie czy jego rozum i zmysły nie mylą się choć w jednej kwestii. Każda próba uzasadnienia przez niego wiarygodności jego rozumu i zmysłów przy pomocy tego samego rozumu i zmysłów skończy się przecież błędnym kołem we wnioskowaniu lub regresem do nieskończoności. Nie da się uzasadnić tego samego przy pomocy tego samego. Przypomina to wyciąganie siebie samego za włosy z bagna. Jeśli rozum i zmysły ateisty nie są wiarygodne choć w jednej kwestii to nie ma sensu uzasadniać ich samych przy pomocy ich samych. Totalna klapa. Ateista nie posiada ponadto żadnego zewnętrznego i niezależnego od siebie autorytetu, który poświadczałby mu wiarygodność jego rozumu i zmysłów. Niekiedy ateista powołuje się na ewolucję darwinowską, która ma mu poświadczyć wiarygodność jego rozumu i zmysłów. Ale nie jest to żadne wyjście. Ewolucja darwinowska to coś, co ateista musi znowu ocenić przy pomocy własnego rozumu i zmysłów. A wiarygodność rozumu i zmysłów ateisty stoją przecież pod jednym wielkim znakiem zapytania. Nie może on więc uwiarygodnić teorii ewolucji darwinowskiej przy pomocy swego rozumu i zmysłów skoro wcześniej w żaden sposób nie uwiarygodnił on swojego rozumu i zmysłów. Poza tym po co ewolucja miałaby dostarczać ateiście poprawnego obrazu świata. Ewolucja nie jest tym zainteresowana i nie jest to jej do niczego potrzebne. Interesuje ją jedynie prokreacja. Pantofelki i plankton rozmnażają się nie posiadając poprawnego obrazu świata. W ogóle nie jest im to do niczego potrzebne. Moje nerki i wątroba świetnie działają nie potrzebując do tego żadnego poprawnego obrazu świata. To co ateista uważa za swój poprawny obraz świata może być więc jedynie iluzją, jakimś ubocznym produktem zjawisk chemicznych w organizmie żyjątka, któremu jedynie zdaje się, że posiada jakiś obraz świata.
Tak więc ateista nie wie czy jego rozum i zmysły nie mylą się choć w jednej kwestii i czy w ogóle posiada on jakiś obraz świata zgodny z rzeczywistością choćby w jednym szczególe. Ale jest nawet gorzej i to dużo gorzej. Ateista nie wie nawet tego czy on sam w ogóle istnieje. Spróbujcie zapytać i sami zobaczycie, że nie będzie on w stanie uzasadnić tego, że w ogóle istnieje. Ateista zapytany o to skąd wie, że on sam w ogóle istnieje, odpowiada, że ma silne poczucie własnego istnienia. Ale nie jest to żaden argument. Przecież gdy teista odpowiada ateiście, że wie o istnieniu Boga, gdyż ma silne poczucie Jego istnienia, to też nie jest to dla ateisty żaden argument. Zbywa on to wzruszeniem ramion jako czysto subiektywne złudzenie. Niemniej jednak ateista sam nie ma nic więcej w kwestii pewności swego istnienia i też powołuje się jedynie na subiektywne odczucie w tym zakresie. Cóż za dramat.
Subiektywne odczucie ateisty, że on sam w ogóle istnieje, może być tylko złudzeniem egzystującym niezależnie. Ateista nie jest do niczego potrzebny takiemu istniejącemu niezależnie złudzeniu. Już od czasów Hume'a wiadomo, że może istnieć jedynie sam strumień postrzeżeń pod który nie musimy podpinać żadnego bytu, włącznie z postrzegającym swe istnienie ateistą, który to ateista wraz ze swoim postrzeganiem może być jedynie iluzją będącą częścią tego strumienia. Nazwijmy tę koncepcję filmem bez widza, w który to film jest jedynie wmontowane takie zdarzenie jak widz oglądający ten film, choć samego widza de facto nie ma.
Poczucie tożsamości i własnego „ja” to u Hume'a złudzenie. Nie mamy jednego „ja” ale wiele danych, które traktujemy jako „ja”. Tożsamość to psychologiczna fikcja. Hume krytykuje pojęcie substancjalnego „ja” i sprowadza podmiot do wiązki percepcji. Z kolei według Junga, powiązanie psyche z mózgiem nasuwa poważne wątpliwości. „Ja” nie jest synonimem żadnego opisu. Nie da się uchwycić „ja” w percepcji i tym bardziej nie da się uchwycić „ja” jako rzeczy samej w sobie. Można doprowadzić do wrażenia, że czyjaś świadomość znajduje się w ciele kogoś innego, na przykład w lalce Barbie (przeprowadzano takie doświadczenia). Słynny eksperyment z gumową ręką pokazuje z kolei, że możemy błędnie zinterpretować atrapę jako część nas samych. Jaźń jest hipotezą zbędną bo nie tłumaczy niczego w obserwacji, czego nie wiedzielibyśmy bez owego konstruktu. Jak odnotował Henri Bergson, psychologowie, którzy badali wiek dziecięcy, wiedzą bardzo dobrze o tym, że początkowo nasze wyobrażenie jest nieosobowe. Dopiero krok za krokiem i wskutek indukcji obiera sobie ono nasze ciało za ośrodek i staje się naszym wyobrażeniem. Dlaczego świadomość miałaby w ogóle mieć coś wspólnego z rozumem i byciem osobą? Słowo „ja” jest pozbawione desygnatu. Co czyni mnie mną? Żaden ateista nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie z punktu widzenia swoich przekonań, w których nikt go nie stworzył jako odrębnego osobowego bytu.
Ateista nie wie zatem niczego, nawet tego czy on sam istnieje, bo czemu miałby istnieć skoro nikt go nie stworzył. Próbując wykazać swe istnienie ateista czasami powołuje się na słynne kartezjańskie cogito ergo sum - „myślę więc jestem”. Ma to być argument za tym, że ateista istnieje. Jak pamiętamy z historii filozofii, Kartezjusz zwątpił we wszystko, nawet w to, że istnieje świat zewnętrzny poza jego umysłem. Wpadł w solipsyzm. Desperacko poszukiwał choć jednej rzeczy, której istnienie byłoby pewne. W końcu doszedł do wniosku, że pewne jest przynajmniej jego własne istnienie skoro on sam myśli. Kartezjusz wnioskował, że skoro myśli, to znaczy, że on sam istnieje bo nie może istnieć samo myślenie bez podmiotu myślącego. Jednakże Kartezjusz był w błędzie. Samo myślenie może jak najbardziej istnieć bez podmiotu myślącego. Kartezjusz mylił się sądząc w swym cogito ergo sum, że z „myślę” wynika „jestem”. Nie ma tu wynikania koniecznego, a nawet nie ma tu żadnego wynikania. Już Kierkegard zauważył, że Kartezjusz popełnił błędne koło we wnioskowaniu, zawierając odgórnie w przesłance to, co miał dopiero niezależnie z niej wywnioskować. Kartezjusz odgórnie zawarł „jestem” w „myślę”. A tymczasem wniosek powinien być niezależnie wywnioskowany z przesłanki, a nie zawarty w niej odgórnie. Gdy zmienimy stronę czynną „myślę” na stronę bierną „zostało pomyślane” lub „myśl istnieje”, to wtedy zauważymy, że „jestem” nie wynika już z „myślę”. Nie ma żadnego wynikania w zdaniu „istnieje myśl więc jestem”. Tak, to bardzo proste. Wystarczy wykonać jedną małą sztuczkę gramatyczną aby zorientować się gdzie dokładnie Kartezjusz popełnił błąd w swym cogito ergo sum.
Co ciekawe, niektórzy ateiści zdają sobie sprawę, że nie są w stanie udowodnić nawet tego, że oni sami istnieją. Przytoczę kilka wypowiedzi. Alexander Rosenberg:
„Alex Rosenberg asserts the radical opinion that there is no enduring self on atheism. The existence of the self, he says, is „an illusion” (https://en.wikipedia.org/wiki/Alexander_Rosenberg)
Ateista Thomas Metzinger stwierdził to samo: „no one is ever born, no one ever dies” (https://youtu.be/mthDxnFXs9k)
Z kolei ateistka Susan Blackmore powiedziała, że ciężko jej to sobie jeszcze wyobrazić, ale ściśle rzecz biorąc ateista nie może nawet stwierdzić tego, że istnieje: https://youtu.be/5k7I77VHBWE
Koncepcja niepewności własnego istnienia nie jest zresztą niczym nowym w filozofii. Przypomnijmy, że znany sceptyczny filozof amerykański Peter Unger wielokrotnie wygłaszał tezę, że nikt nie istnieje. Pracował on nawet nad książką My Cat doesn't exist (Mój kot nie istnieje), której tytuł mówi sam za siebie (informacja za New York Times z 20 grudnia 2008). W swej wydanej w 1975 roku książce pt. Ignorance: A Case for Scepticism, Unger napisał, że nikt nie wie niczego o niczym.
Tak więc ateista nie tylko nie wie tego czy jego rozum i zmysły są wiarygodne choć w jednej kwestii, ale nie wie nawet tego czy on sam istnieje. Nie ma więc najmniejszego znaczenia to wszystko co mówi on nam o nauce, Bogu i tak dalej. Wszelkie jego zarzuty przeciw teizmowi są kompletnie bezzasadne. I cały scjentyzm ateisty to jedynie taka sobie bajeczka. Ateista i tak nie wie kompletnie nic, nawet tego czy on sam istnieje.
PS Dziękuję Sceptycznemu Chrześcijaninowi za podrzucenie mi wypowiedzi ateistów wątpiących w swe własne istnienie.
Jan Lewandowski, czerwiec 2021. Opublikowano w Opoce za zgodą autora
opr. mg/mg