Homilia na 2 Niedzielę Adwentu roku B
«Pocieszcie, pocieszcie mój lud!» — mówi wasz Bóg. «Przemawiajcie do serca Jeruzalem i wołajcie do niego, że czas jego służby się skończył, że nieprawość jego odpokutowana, bo odebrało z ręki Pana karę w dwójnasób za wszystkie swe grzechy», Głos się rozlega: «Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką. Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały». Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny w Syjonie! Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny w Jeruzalem! Podnieś głos, nie bój się! Powiedz miastom judzkim: «Oto wasz Bóg!» Oto Pan Bóg przychodzi z mocą i ramię Jego dzierży władzę. Oto Jego nagroda z Nim idzie i przed Nim Jego zapłata. Podobnie jak pasterz pasie On swą trzodę, gromadzi [ją] swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie.
Izajasz woła: „Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! (...) Oto Pan, Bóg, przychodzi z mocą...” Pismo Święte mówi o różnych przyjściach Boga do nas. Jedno z nich ma miejsce w momencie naszej śmierci. Czy jesteśmy gotowi na nie, tak jak był na nie gotowy np. św. Brat Albert, Adam Chmielowski, który na kilka chwil przed śmiercią mógł sobie jeszcze pozwolić na zapalenie papierosa. Tak był swobodny i gotowy na spotkanie z Panem. Było to w grudniu 1916 roku w Krakowie. Jego biograf tak opisuje te chwile:
„Był dzień 24 grudnia... Zebrani nie mogli powstrzymać łez... Brat Albert, choć sam wzruszony, powiedział stanowczo:
— Co tu płakać? Z wolą Bożą macie się zgadzać i za wszystko Bogu dziękować! Tak jest! Trzeba Bogu dziękować za chorobę i za śmierć, jak ją zsyła. Zmówić trzeba Magnificat! Co Bóg ześle, trzeba Mu za wszystko dziękować.
Brat Albert przymknął oczy. Może przypomniała mu się chwila, kiedy leżał na stole w wiejskiej chacie, a lekarz przygotowywał się do amputowania mu nogi, i to bez znieczulenia. Wówczas prosił tylko o cygaro. Teraz żywcem operował mu żołądek straszny, beznadziejny rak. A może by tak teraz zapalić papierosa, jak to zalecał od pewnego czasu lekarz? Ale jakby to wyglądało: Brat Albert umiera z papierosem w ustach. Obudziła się w nim przekora artysty. W kącikach ust pojawił się uśmiech, który zawsze poprzedzał płatane przez niego figle.
— Helenko — zwrócił się do jednej z sióstr — zrób mi papierosa.
Nie pomylił się. Na twarzach zebranych zobaczył niemiłe zaskoczenie. Ostatni żart na ziemi udał się. Jakie ludzkie rozczarowanie! Jaka inna rzeczywistość od żywotów czy legend o świętych.
Głęboko zaciągnął się dymem. Brat Leon patrzył na to szeroko otwartymi oczyma: jego także ciągnęło do palenia. Ubawiło to Brata Alberta i powiedział:
— Ale się brat Leon cieszy, że brat starszy umiera, a papierosa pali!
Czy to była przyjemność, czy możliwość ucieczki przed bólem, czy też jeszcze jeden akt, może największy, pokory?
Chorego odwiedził biskup krakowski, Adam Stefan Sapieha, oraz jego pomocnik, biskup Anatol Nowak, i wielu sławnych ludzi.
Nazajutrz Brat Albert poprosił tylko o szklankę wody, po czym powiedział cicho:
— Teraz już mi nic nie potrzeba.
W sam dzień Bożego Narodzenia, w południe, Brat Albert odszedł do Pana.
Po Krakowie szybko rozeszła się wiadomość: Brat Albert nie żyje! Umarł święty!
Przez dwa dni tłumy ludzi przesuwały się przed trumną Brata Alberta, wystawioną w kaplicy braci przy ulicy Krakowskiej 43”.
Zob. W. Kluz OCD, Gdy ma się jedną duszę... Brat Adam Chmielowski,
Kraków 1989, s. 180—181.
Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy — bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka — ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański, w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione. Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby [On] was zastał bez plamy i skazy — w pokoju.
Św. Piotr w drugim czytaniu wzywa nas do zdania się na Boga, pisząc o Jego cierpliwym czekaniu na nasze nawrócenie. „Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia”.
Są w dziejach ludzkich wydarzenia tak nabrzmiałe krzywdą, że sami nie jesteśmy w stanie wymierzyć sobie sprawiedliwości. Odwołujemy się wówczas do Boga, który jest „nierychliwy, ale sprawiedliwy — jak mówi nasze przysłowie. Do takich wydarzeń należy np. wymordowanie polskich oficerów w Katyniu, w miesiącach kwietniu i maju 1940 roku. Taką decyzję podjął Stalin 5 marca 1940 roku odnośnie oficerów polskich przetrzymywanych dotychczas w obozach: Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. W Katyniu zamordowano 4,4 tys. osób. W roku 1990 władze radzieckie przyznały się do mordowania oficerów polskich również w Charkowie i Twerze. Oblicza się, że w tak barbarzyński sposób zamordowano ich ponad 20 tys. Sprawa Katynia była przez dziesiątki lat fałszowana przez władze radzieckie i władze komunistyczne polskie. Katyń stał się symbolem bezprzykładnego barbarzyństwa w stosunkach między sąsiadującymi państwami. Władze rosyjskie i polskie próbują się pogodzić w sprawie Katynia. Ale rodziny pomordowanych nadal opłakują swych bliskich. Czy pozostało im coś więcej, jak powierzyć swą krzywdę sprawiedliwości Bożej?
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza:
Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Dla Niego prostujcie ścieżki!
Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając [przy tym] swe grzechy. Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: «Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym».
Pokora to spojrzenie na siebie zgodne z prawdą. Tak patrzył na siebie Jan Chrzciciel, porównując się z Chrystusem: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów...”
Patrząc na współczesnych świętych, możemy podziwiać pokorę u św. Benedykty od Krzyża, Edyty Stein.
Edyta Stein (1891—1942), z wykształcenia filozof, od 1933 roku karmelitanka, podobnie jak większość jej współrodaków, Żydów, była poddawana różnorakiej dyskryminacji. Uniemożliwiono jej habilitację z filozofii, nie dawano zezwolenia na publikację pism. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu miała ukończone wielkie dzieło filozoficzne pt. „Endliches und Ewiges Sein”. Zapotrzebowanie na to dzieło w Niemczech było duże; miało wyjść w Salzburgu, później w Wiedniu, wreszcie we Wrocławiu. Wszędzie władze hitlerowskie stawały na przeszkodzie. Oto co sama, z wielką pokorą, napisała na ten temat:
„Rękopis mego pierwszego tomu, w pokoju i przyjaźni wycofałam od Pusteta (w Salzburgu) i otrzymałam z powrotem. Jeden egzemplarz wysłałam do Heynena w Wiedniu. Gdyby go przyjął, byłby to piękny podarek na Boże Narodzenie. Nie wiem, czy będę mogła jeszcze kiedyś opracować coś większego. Zdaje mi się, że chwilowo czekają mnie zupełnie inne zadania. Biorę wszystko, co niesie dzień, i proszę tylko Boga, by mi udzielił potrzebnych umiejętności. W każdym razie jest to dobra szkoła pokory, gdy się ma ciągle do czynienia z rzeczami, które wykonuje się w wielkim trudzie, a jednak w sposób bardzo niedoskonały”.
Edyta Stein, Światłość w ciemności, t. I, Kraków 1977, s. 259.
opr. mg/mg