Zbiór homilii niedzielnych na rok C
NIHIL OBSTAT. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, ks. Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków 11 września 2002 r., l.dz. 179/02.
1 Krl 17,17—24; Ga 1,11—19; Łk 7,11—17
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego, jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”. Potem przystąpił, dotknął się mar... i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: „Wielki prorok powstał wśród nas i Bóg łaskawie nawiedził lud swój”...
Dziś będą czytania o wskrzeszeniu umarłych, najpierw — o proroku Eliaszu, który wskrzesił syna wdowy w Sarepcie Sydońskiej, potem — o Jezusie, wskrzeszającym syna wdowy z Nain. Cuda te potwierdziły ich słowa, pochodzące od Boga.
My też potrzebujemy dotknięcia łaski na nasze grzechy i rany duchowe, gdyż sami sobie nie pomożemy. Wołajmy zatem z ufnością do Jezusa, a zbliży się do nas i będzie nas jednał z Bogiem i uzdrawiał.
Za opieranie się tylko na sobie, za brak ufności w pomoc łaski przeprośmy Pana Jezusa, miłosiernego samarytanina...
„I Bóg łaskawie nawiedził lud swój”
Znamy jej twarz pooraną zmarszczkami i jej heroiczną działalność w zbieraniu umierających na ulicach Kalkuty. To Matka Teresa, kandydatka na ołtarze50.
Wybrała się raz do niej ekipa telewizyjna NBC. Towarzyszyła jej na mieście; również wtedy, gdy zbliżyła się do ogromnego wysypiska śmieci. Matka Teresa już nieraz w tych wysypiskach znajdowała porzucone noworodki i je ratowała. Również tym razem zakasała rękawy i rękami zaczęła grzebać w obrzydliwym śmietniku. I oto natknęła się na coś, co naraz ją ożywiło. Po chwili wyciągnęła ze śmieci małe zawiniątko. Było w nim brudne i poplamione krwią ciałko noworodka. Natychmiast zaczęła nim potrząsać, energicznie masować i robić mu sztuczne oddychanie. Dziecko jednak nie przychodziło do siebie.
„— A może lepiej pozwolić mu umrzeć — odezwał się dziennikarz.
Matka Teresa obrzuciła go piorunującym spojrzeniem i odpowiedziała krzykiem:
— Nie, jeszcze żyje. A wszystko, co żyje, jest naszym bliźnim, jest Bogiem. — I z nową energią powróciła do nierokującej żadnej nadziei czynności; po kilku chwilach dziecko zakwiliło. Wykrzykując z radości, przytuliła je do serca i zabrała do domu. Było uratowane. Żyło!”51
Oto do czego zdolna jest miłość. Jest zdolna niemal do cudu wskrzeszenia życia. I wtedy jakby powtarza się dzisiejsza Ewangelia o wskrzeszeniu młodzieńca.
„Na jej widok Pan użalił się nad nią”
Wskrzeszenie... przywracanie życia... Może o tym opowiedzieć niejedna matka, niejeden lekarz czy ratownik, a także uratowana wdzięczna osoba. Przypadki te jednak nie zdarzają się na co dzień. Dość często natomiast jesteśmy świadkami zamierania miłości, śmierci miłości. Miłości rodzicielskiej, przyjacielskiej, narzeczeńskiej, małżeńskiej, w ogóle — miłości. Człowiek niekochany czuje się odepchnięty, niepotrzebny jak śmieć. Zamarło w nim życie uczuciowe, a nieraz i nadprzyrodzone. Chrześcijanom, ludziom Jezusa, nie może to być obojętne. Wręcz przeciwnie, powinna się w nas obudzić chęć niesienia pomocy, skuteczna powinność, do której zachęcał Ojciec Święty w Łagiewnikach 17 sierpnia 2003 r. po poświęceniu nowego sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
Ale jak obudzić w sobie chęć niesienia pomocy? Popatrzmy jeszcze raz na Matkę Teresę.
Opowiadanie na wstępie pomija milczeniem coś, co trzeba tu dodać. Ta heroiczna w miłości zakonnica bardzo wcześnie wstawała i razem ze swymi siostrami spędzała godzinę na klęczkach przed wystawionym w kaplicy Najświętszym Sakramentem. Tutaj napełniała się Bogiem. Tutaj jest sekret jej skutecznej misji i heroizmu. Matka Teresa dopiero po napełnieniu się Bogiem wychodziła na ulice Kalkuty.
A Ojciec Święty, do którego tak lgnie młodzież, ileż się modli, zanim zacznie udzielać się ludziom. Podobnie siostry zakonne: ileż czasu poświęcają dla Boga, zanim wyjdą do drugich.
A my? Powiedzmy szczerze: nieraz się męczyliśmy, opierając się tylko na sobie, na własnych pomysłach, na własnej sile, na talentach, wykształceniu czy osobistej charyzmie. Ileż było nieraz klęsk po próbach zbliżenia się do drugich. Ile utyskiwań czy zniechęcenia. Bo wszystko chcieliśmy robić sami, bez zaproszenia do współpracy Ducha Świętego, Ducha miłości Bożej.
„I rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”
Nazwa „chrześcijanin” znaczy: „człowiek Chrystusa”, Jego uczeń napełniony Duchem Świętym, człowiek duchowy, mesjaniczny, Boży człowiek. Odpowiadać tej nazwie winno rzeczywiste napełnianie się Bogiem i miłością Bożą dzięki nadprzyrodzonej łasce wiary, nadziei i miłości i dzięki współpracy naszej woli.
Nasuwa się trudność: Jak pogodzić łaskę z naszą grzesznością? Jak iść do drugich, by ich krzepić czy pocieszać, gdy my sami potrzebujemy pokrzepienia? Jak naśladować Matkę Teresę choć w małej części? Wszak to nie jest takie proste.
Przyznajmy szczerze, że to najpierw my potrzebujemy łaski Bożej. Potrzebujemy, aby nas dotknęła i postawiła na nogi. Najpierw nam jest potrzebne zmartwychwstanie duchowe52. Dlatego to my najpierw winniśmy wołać do Boga o ratunek, o pomoc, o przybliżenie się Jezusa do nas jak do zmarłego młodzieńca z dzisiejszej Ewangelii. Najpierw winniśmy się kruszyć przed Bogiem i jeżeli trzeba — wyspowiadać się, by napełnić się miłością Bożą; by być rzeczywiście chrześcijaninem nie tylko z nazwy czy metryki. I wtedy dopiero, z miłością Bożą, można iść do drugiego człowieka. Wtedy działać będzie Bóg, a my będziemy Jego sługami i narzędziami. A drugi człowiek wcześniej czy później zauważy to i będzie ulegać działaniu łaski w nas działającej. Tak też nawracają się ludzie na chrześcijaństwo, a chrześcijanie — na apostolstwo. Tak przecież kiedyś chrześcijanie wchodzili w rzymskie pogaństwo, wywierając na nie wpływ. Zaskakiwali pogan innym stylem życia, a szczególnie swoim stosunkiem do wrogów. I mimo prześladowań i wyroków śmierci nauka Chrystusowa rozszerzała się, aż w końcu zwyciężyła, uzyskując wolność. Łaska Boża bowiem zwycięża nawet wrogów, jeśli idziemy do nich z miłością. Przecież także nasz gniew milknie pod wpływem czyjejś dobroci. Tak zatem odbywa się uzdrawianie ducha, a także ciała od niego zależnego. Tak za łaską Bożą dochodzi do zmartwychwstania duszy.
Zakończenie
Zaczęliśmy mówić o Matce Teresie, wspomnieliśmy o Ojcu Świętym. Widzieliśmy, jak budzi się życie i miłość za ich pośrednictwem. Budzi się ono i w nas, bo każdy człowiek odbiera działanie miłości. Dlaczego więc mu się nie poddać? Dlaczego tkwić w nieciekawym egoizmie i duchowym marazmie? Dlaczego nie stawiać tamy złu w nas i dokoła nas? Tym bardziej że Chrystus czeka ze swoją łaską.
Rzeczywiście — Jezus czeka na nas. Jezus żyje. Jezus jest Panem uzdrawiającym. On chce dotykać i wskrzeszać naszego ducha. Chce także działać przez nas, przez nasze życzliwe słowo, czyny braterskie, koleżeńskie. A czas ucieka i już nie wraca. Czas to miłość. Poddajmy się jej.
Jeśli chcę usłyszeć głos Jezusa: „Wstań”, muszę najpierw pokazać Mu chore miejsca i martwe tkanki duszy, a może martwe serce, i prosić Go o uzdrowienie. Jezus usłyszy moje wołanie. Jezus przyjdzie ze swoim miłosierdziem, będzie mnie dotykał i uzdrawiał. Wdzięczni za Jego łaskę, będziemy wielbić Boga i wychodzić do drugich z miłością. Czekają na to.
opr. ab/ab