Homilia na 32 niedzielę zwykłą roku C
W świetle wiary stale aktualna pozostaje sprawa zmartwychwstania i życia wiecznego. Te pojęcia niestety nie należą do słownika naszych codziennych rozmów i dyskusji. Pozostają jednak ukryte głęboko w świadomości każdego wierzącego. Są szczególną mocą i źródłem nadziei w momentach trudnych, w chwilach doświadczenia niesprawiedliwości czy opuszczenia, bolesnych rozczarowań, chorób czy odejścia najbliższych.
Główny bohater jednego z opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego zatytułowanego „Wieża” to trędowaty zamieszkujący opuszczoną pustelnię w Aoście. Rzecz dzieje się pod koniec XVIII wieku, kiedy to dotkniętych trądem ludzi całkowicie izolowano i pozbawiano należytej opieki. Jedynie duchowni na mocy swojego powołania nie odmawiali posługi religijnej niosącej pociechę. Kiedy pewnego dnia do pustelni trędowatego trafia przypadkowo cudzoziemiec, oficer wojsk sabaudzkich, słyszy krzyk: „Nie zbliżajcie się, panie, nie zbliżajcie się, macie przed sobą trędowatego”. Jak każdy trędowaty w tamtych czasach krył się, by nie być zobaczonym przez tych samych ludzi, których jego serce tak gorąco pragnęło spotkać. Oficer oświadczył, że nigdy w życiu nie unikał ludzi dotkniętych nieszczęściem — i tak nawiązała się między nimi rozmowa. Trędowaty w dzieciństwie stracił rodziców i prawie ich nie pamiętał. Została mu siostra, ale i ona, dotknięta trądem, zmarła przedwcześnie. Nie miał przyjaciół, żył w całkowitym osamotnieniu i izolacji. Na pytanie oficera, jak może wytrzymać taką samotność, odpowiedział: „Ten, kto kocha swoją celę, znajdzie w niej spokój. Uczy tego naśladowanie Chrystusa”.
Spośród całego otaczającego świata najbardziej oddziaływał na niego widok gór widocznych na horyzoncie: „Na podobieństwo przyszłości, odległość budziła w nim nadzieję; jego umęczone serce gotowe było łatwiej uwierzyć, że istnieje nieznany kraj, w którym kiedyś będzie mógł poznać nareszcie w pełni smak tego szczęścia, jakie przeczuwał tylko w swojej wieczornej kontemplacji; tajemny instynkt dokonywał reszty — nadzieję zmieniał w możliwość”. Musiał się pewnie zdobyć na wielki wysiłek ducha, by, pogodziwszy się z losem, nie dać się opanować rozpaczy. Przyszła jednak chwila straszna. Był to widok zakochanych, którzy przypadkowo przechodzili obok jego pustelni. Uczucia szalonego bólu i zazdrości tak zalały jego serce, że postanowił targnąć się na życie. Opamiętanie przyniósł widok krzyża, który pozostał po jego siostrze, i słowa, jakie do niego napisała: pamiętaj, kiedy go zobaczysz, że moim ostatnim pragnieniem było, byś żył i umarł jak dobry chrześcijanin.
Kiedy oficer po skończonej rozmowie chciał uścisnąć dłoń trędowatego i zaproponował mu możliwość utrzymywania korespondencji, usłyszał szokującą odpowiedź: po co szukać ucieczki w złudzeniach? Nie wolno mi mieć innego towarzysza poza sobą samym, innego przyjaciela poza Bogiem.
Autor opowiadania chyli głowę wobec takiej postawy trędowatego, „który przyjmując z odwagą i rezygnacją podwójny krzyż cierpienia i samotności, daje wspaniały przykład naszej płaczliwej epoce i jest bliski każdemu, kto za najgodniejszy wyraz nieszczęścia uważa nie skargi i żale, lecz milczenie. Milczenie, co czerpiąc soki żywotne z siły ducha, otwiera ramiona samotności i jedynie od Boga oczekuje zapłaty”.
Zapłata to nie najlepsze słowo. Bóg przecież aż tak kocha, tak niezmiernie miłuje, że nie tyle powinniśmy mówić o zapłacie, ile o darze, nagrodzie, miłości, która wsypuje w zanadrza nasze miarę dobrą, utrzęsioną i opływającą we wszystko. Nie licząc i nie wypominając niczego, daje tyle, ile się zmieści. Ile zechcemy przyjąć, otwierając serce na Bożą hojność.
Pamiętam, że w naszym ogrodzie rosła jabłoń, która rodziła ogromną ilość owoców. Rodzice, gdy pukał do naszych drzwi potrzebujący, nigdy nie odmierzali; dawali nie tyle, ile „potrzebował”, ale tyle, ile mógł „udźwignąć”, a na nasze pytające spojrzenia odpowiadali: podzieli się z innymi.
Jezus w sporze z faryzeuszami na temat zmartwychwstania zapewnia, że Bóg obdarzy zbawionych nieśmiertelnością, podobieństwem do aniołów i dziecięctwem Bożym (Łk 20,36). Jesteśmy dziedzicami nieba — tej rzeczywistości, w której największym szczęściem jest sam Bóg udzielający się tym, którzy Go miłują. On w Jezusie Chrystusie już teraz największą nadzieję ludzkiego serca czyni możliwą. Gwarancją jest dla nas Jego zmartwychwstanie.
opr. mg/mg