Fragmenty kazania wygłoszonego w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, 13 kwietnia 2010 r.
Mijają brzemienne żalem dni od chwili, gdy poraziła nas wieść o katastrofie samolotu pod Smoleńskiem, w której zginęła wyborna część polskiej prawicy politycznej: dwaj wielcy Prezydenci Rzeczypospolitej, wybitni parlamentarzyści, ministrowie i inne ważne postacie naszego życia publicznego. Identyfikowaliśmy z nimi swoje poglądy na sprawy Polski, łączyliśmy nadzieje na definitywne przełamanie impasu, z jakiego wciąż jeszcze nie może wyjść nasza Ojczyzna. Z bólem uświadamiamy sobie, że to nie był jakiś koszmarny sen, lecz niestety fakt, straszny i nieodwracalny, z którym nie możemy się pogodzić.
Jeszcze rano tamtego tragicznego dnia czytałem w „Naszym Dzienniku”, jak będzie wyglądał program uroczystości w Katyniu. Wszystko przemyślane w każdym szczególe, pełne treści, podniosłe, piękne. Cały świat miał usłyszeć pełną prawdę o tragedii narodowej sprzed 70 lat, która tak wiele kosztowała Polskę. Życie napisało własny scenariusz. Na tamtą tragedię nagle i niespodziewanie nałożyła się kolejna, której nikt nie był w stanie wyobrazić w najczarniejszych przewidywaniach. Wstrząsnęła światem, lecz zupełnie inaczej niż myśleliśmy. (...)
W podobnych chwilach szukamy odpowiedzi w naszej wierze w Boga. Do Niego kierujemy nabrzmiałe żalem i wyrzutem pytania: Dlaczego tak się stało? Czy nie wystarczy tamtego nieszczęścia sprzed 70 lat? Czemu dopuścił na nas ten straszny cios? Do tego w przeddzień święta swojego Miłosierdzia...
Proste i łatwe odpowiedzi na brzmiące bolesną skargą pytania nie wyjaśnią tutaj niczego. Stajemy w obliczu tajemnicy, szukamy do niej brakującego klucza. Może łatwiej nam będzie go znaleźć, gdy do tych pytań dorzucimy jeszcze jedno: czemu Bóg nie oszczędził swego umiłowanego Syna, lecz wydał Go za nas na Mękę? Czemu nie wysłuchał Jego błagania: Ojcze, oddal ode mnie ten kielich! Lecz gdyby wysłuchał, co byłoby z nami? Czy nie pozostalibyśmy w niewoli grzechu, śmierci i mocy ciemności? Męka i śmierć Chrystusa objawiła nam moc Bożego Miłosierdzia, otwierając drogę do pełni życia.
Nazajutrz po katastrofie, w święto Miłosierdzia Bożego, słuchaliśmy Ewangelii o Apostole, który nie potrafił uporać się ze swoim kryzysem wiary w Zmartwychwstanie Chrystusa. Miłosierny Jezus rozumiał jego duchową rozterkę. Nie perswadował, lecz pozwolił mu dotknąć swych świętych Ran, zadanych dla naszego duchowego uzdrowienia. Czy doświadczenie Tomasza nie staje się naszym własnym, kiedy przylgniemy ustami do krzyża Zbawiciela? Czy nie wystarczy przeżegnać się, żeby rozproszyć wiele wątpliwości?
(...) Czas paschalny, w jakim to się zdarzyło, nie pozwala zapomnieć, że w życiu chrześcijanina nigdy nie ma sytuacji beznadziejnych, wiodących jedynie do pesymizmu, zwątpienia, rozpaczy. Męka, krzyż i śmierć Zbawiciela były dla Jego uczniów surową próbą wiary, która wypadała różnie. On wszakże sam okazywał miłosierne współczucie ludzkiej słabości, umacniał na duchu, utwierdzał w wierze. Pomagał swym uczniom zrozumieć najgłębszy sens wydarzeń zbawczych tak, iż później byli gotowi dawać o nich świadectwo aż do oddania życia za prawdę. Miłość żąda ofiary, by ujawnić swoją życiodajną moc.
Miłosierdzie Boga wyraża się w tym, że dopuszczając bolesne doświadczenia nigdy nie zostawia nas własnemu losowi. Pomaga odnaleźć się w każdej trudnej sytuacji, na ile ku Niemu zwrócimy swoją nadzieję, przyjmiemy światło i moc, jakie zachował dla nas na godzinę próby. Zaczynamy pojmować, że w naszym życiu nie ma ślepych przypadków, lecz jedynie znaki, kryjące w sobie głęboką symbolikę i ważkie przesłanie. Mądrość Krzyża pozwala nam je prawidłowo odczytać i ukształtować postawę twórczą. To dziwne, ale w takich przełomowych momentach wyzwala się w ludziach tyle ukrytego dotychczas dobra, ujawniają się szlachetne cechy. I to najbardziej jednoczy, hartuje ducha, wyzwala zbiorową energię i wolę czynu, wskazuje obszary mądrego, potrzebnego działania. (...)
Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka... Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie... Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę (3,1.5-6) Z upływem dni narodowej żałoby odczytujemy coraz wyraźniej wymowę, symbolikę i głęboki sens przesłania zawartego w tej tragedii. (...)
Trwa jeszcze żałoba, ale trwa też czas Miłosierdzia. W jego promieniach dostrzegamy wiele rzeczy jaśniej niż dotychczas. Wierzymy w głębszy sens smutnych, ale i podniosłych wydarzeń, chcemy dostrzec w nich zaranie nadziei, krzepiące światło w mrocznym tunelu. Zaczynamy więcej pojmować, zastanawiać się i pytać, co my sami powinniśmy czynić, ażeby ofiara wydała plon. Ta tragedia musi nas czegoś nauczyć, uwrażliwić na dalszy los naszej Ojczyzny. Za dużo kosztowała nas bolesna lekcja, żebyśmy nie mieli wziąć jej do serca.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią (Mt 6,7). Miłosierdzie ze swej natury jest mądrością serca, które rozumie, co dzieje się wokół nas i skłania, by odczytać w tym Bożą wolę i przestrzeń naszej z nią współpracy. Jeżeli nie zmiłujemy się nad niedolą Ojczyzny, pozostając obojętni na jej los, damy dowód, że nie zasługujemy na Boże ani ludzkie miłosierdzie. Dziś konieczna jest nam bardziej niż kiedykolwiek „wyobraźnia miłosierdzia”, byśmy umieli zrozumieć i wykorzystać wielką szansę historyczną, opłaconą życiem najlepszych Polaków.
Przyjęte myślą i sercem orędzie Miłosierdzia potrafi dogłębnie zmienić człowieka, niosąc mu prawdę o nim samym, wyzwalając jego najlepsze cechy, wspierając dobre chęci i czyny. Tym samym daje również odpowiedź na nasze bolesne i trudne pytania.
ks. Stanisław Strzelecki
Fragmenty kazania wygłoszonego w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, 13 kwietnia 2010 r.
opr. aw/aw