Fascynacja: Pismo Święte
|
Fragment pochodzi z książki:
Maria Wilczek-Krupa
Kilar. Geniusz o dwóch twarzach |
Po latach spojrzał na ten „satanistyczny” rodzaj modernizmu z dużym dystansem, ale nie bez konstatacji, że coś mu jednak z zakazanej literatury w głowie pozostało. Chociażby strach przed pychą — to właśnie Przybyszewski uświadomił mu, że szatan, jako demon próżności, może stosować rożne formy pokus. Dołączył później do niego Al Pacino, w fenomenalnej roli szatana w Adwokacie diabła Taylora Hackforda, z hasłem rzuconym niejako w stronę widza: „Pycha. To mój ulubiony grzech”.
Al Pacino był przekonujący i Przybyszewski też; Kilar przez całe życie był pewien, że próżność i megalomania to główne narzędzia zła. Dlatego wystrzegał się pychy jak ognia, choć miał świadomość, że nie zawsze robi to skutecznie.
Zło jednak jest jakąś częścią boskiego zamysłu, energią konieczną do utrzymania równowagi w świecie. W każdym człowieku tkwią jego mniejsze lub większe pokłady i w każdym mieszka mniejsza lub większa skłonność do autodestrukcji.
Uświadomił to sobie któregoś dnia, kiedy znalazł w prasie kwestionariusz Prousta. Odpowiadał na zawarte w nim pytania dotyczące głównych cech osobowości i kiedy napisał, że jest kontemplacyjny, refleksyjny i spokojny, a jego ulubionym zajęciem jest leżenie na kanapie albo czytanie książek, zrozumiał, że jest zwyczajnie leniwy, co zresztą podejrzewał już wcześniej. Mówił potem o tym w wywiadach wielokrotnie, ale wszyscy myśleli, że to poza i że w rzeczywistości pracuje jak mrówka od rana do nocy. Tymczasem jego lenistwo było prawdziwe. To właśnie był, jak sądził, element zła, fragment destrukcyjnej energii, który w nim siedział i z którym on brał się za bary z lepszym lub gorszym skutkiem. Od czasu pracy dla kina — z lepszym, z wiadomych powodów, związanych ze specyfiką tej dziedziny sztuki, choć na przykład na listy nadal nie chciało mu się odpisywać. W latach szczenięcych — z fatalnym, bo czemu innemu, jak nie lenistwu, należało przypisać te sześć pał na półrocze w Krakowie.
A więc był leniwy. Mało tego, zazdrościł niekiedy tym, którzy nic nie muszą, i cieszył się z tego, że ktoś inny musi, podobnie jak on. W liście do Andrzeja Wajdy, tuż przed rozpoczęciem wspólnych prac nad Korczakiem, Wojtek pisał:
Andrzeju,
Brzydkie to bardzo uczucie, ale niestety bardzo też ludzkie, że jakoś tak miło i przyjemnie robi się człowiekowi na wieść, że nieszczęścia, które go trapią, nie omijają także
Bliźniego — to w związku z tym co piszesz, że nie chciałeś robić filmu, broniłeś się, a jednak znowu robisz: jakże to rozumiem!
Podobnie ludzka, jego zdaniem, była skłonność do autodestrukcji. Alkohol szkodził, a jednak go pił. Co prawda wytoczył mu w którymś momencie wojnę, którą — przy wydatnej pomocy Baśki — wygrał, ale z papierosami już się nie udało. To też był element zła, który go w jakimś sensie trawił i działał na jego szkodę. I znowu wyrażał zadowolenie, że nie jest w swoim nałogu sam. W liście do Leszka Polonego pisał:
No cóż, w sprawie naszego — piszę to „naszego” tyleż ze współczuciem dla Pana, co z brzydką, ale tak bardzo ludzką wspólnotową satysfakcją — otóż w sprawie naszego uzależnienia mogę Panu radzić równie skutecznie jak samemu sobie, a więc bezskutecznie (...). Ja oczywiście poważnie ograniczyłem ilość papierosów, co zresztą wyszło mi podwójnie na dobre, bo rzadziej palone lepiej smakują, no i liczę, ile ich wypalam, zawsze pod koniec dnia znam tę liczbę, i to liczenie wcale nie jest męczące, nudne ani denerwujące. Czasem palę też papierosy „Vogue” (papierosy mojej żony, również, powiedzmy tak, członka stowarzyszonego naszego klubu sercowców), których dawniej nie tknąłbym, a które okazały się całkowicie satysfakcjonujące i zaspokajające wiadomy głód: to są te „słomki”, o połowie zawartości rzekomej trucizny. Być może dobrze jest nie palić, ale proszę się zastanowić, czy w Pańskim przypadku walka z papierosem nie stressuje Pana bardziej niż sam papieros.
Bardzo serdecznie Pana pozdrawiam
Wojciech Kilar
P.S. CAŁKOWICIE zlikwidowałem palenie w samochodzie
A więc nie o to chodziło, żeby w ogóle nie było żadnego zła, ale o to, żeby dobra było więcej i żeby ono wygrało. I o tym właśnie, zdaniem Wojtka, mówiła przede wszystkim Biblia.
Fascynował go głównie Stary Testament, bo silniej niż Nowy dopuszczał do głosu gniew. A on złościł się często i zawsze później szarpały nim potworne wyrzuty sumienia. Chciał być zapamiętany jako dobry człowiek, ale obawiał się, co powiedzą ci, na których wyskoczył, nie mogąc utrzymać nerwów na wodzy. Tymczasem Stary Testament mówił o spektakularnych wybuchach gniewu boskiego, jak względem mieszkańców Sodomy albo jak w wypadku egipskich plag opisanych w biblijnej Księdze Wyjścia. Gniew był reakcją naturalną, częścią boskiego planu, musiał zatem charakteryzować także człowieka, nawet jeżeli był elementem destrukcji i energii zła i należało go umieć poskramiać.
Do pewnego czasu znał bardzo pobieżnie to, co przetłumaczył Czesław Miłosz — Księgę Psalmow i Księgę Hioba, Księgi Pięciu Megilot z Pieśnią nad Pieśniami, Księgą Ruth, Lamentacjami Jeremiasza, Księgą Koheleta i Księgą Estery i wreszcie Księgę Mądrości. Poźniej zaczął sięgać głębiej i głębiej, zafascynowany najbardziej fragmentami Księgi Estery, nad którymi pochylił się jeszcze w latach siedemdziesiątych, przy okazji pracy nad jednym z niemieckich filmów. To właśnie Biblia przekonała go ostatecznie, że książki są nie tylko miłym dodatkiem do życia, ale że mówią o nim wszystko, co tylko można powiedzieć.
A potem na Jasnej Górze dostał od ojca Jana Golonki brewiarz. To było samo sedno, skrót biblijnych ksiąg, mądrość Ojców Kościoła, coś w rodzaju „The Best of Holy Bible”. To właśnie brewiarz ustalił mu rytm dnia — odmawiał go codziennie, chociaż nikt mu przecież nie kazał. Sowiński się nawet śmiał, że Kilar jest bardziej gorliwy od niektórych księży i że dzięki tej gorliwości uzupełnia ich dzienne zaniedbania związane z liturgią.
Wtedy też Wojtek poznał Stary Testament prawdziwie. Zorientował się, jak wiele żydowskich tekstów czytanych jest co tydzień na mszy, i pomyślał odważnie, że skoro korzenie wiary tkwią w tradycji, czyli właśnie w Starym Testamencie, a tradycje polskiej tożsamości narodowej tkwią w wierze, to można zaryzykować twierdzenie, że tożsamość narodowa ma swoje źródło w księgach starotestamentowych. Sformułował nawet taką tezę publicznie, w 1996 roku, kiedy wręczono mu Nagrodę imienia Krzysztofa Kieślowskiego. Wykonywano wtedy jego Exodus, pod dyrekcją izraelskiego dyrygenta, i Wojtek uznał, że w obecności tak znamienitego gościa i w obliczu utworu inspirowanego starotestamentowym kantykiem można pozwolić sobie na wyciągnięcie daleko idących wniosków. Publiczność była, delikatnie mówiąc, zaskoczona, a Zanussi, kiedy już Wojtek zszedł ze sceny, szepnął mu do ucha: „Pięknie. Jak profesor Bender to usłyszy...”.
opr. ab/ab