7 mitów na temat edukacji. Czego naprawdę potrzebuje twoje dziecko?

Jak wyobrażasz sobie przyszłość swojego dziecka? Czy chciałbyś, żeby było mądre, samodzielne, miało dobre relacje z innymi, umiało sobie poradzić w różnych sytuacjach życiowych? A może, żeby było bogate? A może po prostu – szczęśliwe? Zanim odpowiesz na to pytanie, warto uświadomić sobie, jak wiele mitów krąży na temat edukacji.

Sądzę, że każdy rodzic chciałby dla swojego dziecka jak najlepiej. Zasadniczym pytaniem jest jednak to, jak owo „jak najlepiej” rozumiemy. Czy „jak najlepiej” oznacza po prostu: „żeby dziecko miało łatwo w życiu”? Czy może raczej: „aby było dobrym i szczęśliwym człowiekiem”? Te dwie koncepcje życia to jakby dwa światy, często nie dające się ze sobą pogodzić. Ci, którzy pragną zapewnić swojemu dziecku łatwe i bezpieczne życie, bardzo często przekonują się, że wychowali je na roszczeniowego nieroba. Ci natomiast, którzy uświadomili sobie, jak bardzo złożone jest życie ludzkie i że chodzi w nim o coś znacznie więcej niż tylko komfort i bezpieczeństwo, prawdopodobnie wychowają dziecko na dojrzałego, samodzielnego i odpowiedzialnego człowieka.

Nie zamierzam podawać całościowej recepty na wychowanie. Jako ojciec dwójki dzieci, a także nauczyciel z ponad trzydziestoletnim stażem, wiem dobrze, jak różne są dzieci. Nie ma jednej recepty, jednej metody. Są jednak pewne mity na temat wychowania i wykształcenia dzieci, z którymi ciągle się stykam i myślę, że warto się z nimi rozprawić.

Mit „wszechstronnego wykształcenia”

Koncepcja wszechstronnego wykształcenia ma wielowiekową tradycję, a jednak to, jak ją w praktyce rozumiemy, bardzo niewiele ma wspólnego z prawdziwą „wszechstronnością”. W polskim systemie szkolnym mamy „licea ogólnokształcące”, najbardziej popularny tym szkoły średniej, które moim zdaniem powinny się raczej określać mianem „liceów edukacyjnego chaosu”. Poszczególne przedmioty szkolne wtłaczają do głów młodych osób zestaw niepowiązanych ze sobą informacji, nie uczą natomiast, jak tę wiedzę wykorzystać. Jako nauczyciel języka angielskiego staram się zawsze odwoływać do szeroko pojętego kontekstu kulturowego, a także wiedzy naukowej z różnych dziedzin i od wielu lat systematycznie słyszę z ust uczniów słowa zdziwienia – dlaczego inni nauczyciele tego nie robią? Owszem, można powiedzieć, że w programie nauczania nie ma na to czasu. Ale czy nauczyciel musi być zakładnikiem tego programu? Czy nie stać go na kilka chwil odejścia od podstawy programowej, choćby po to, żeby zadać jedno czy drugie pytanie, które wzbudzi ciekawość uczniów i nakieruje ich na samodzielne poszukiwania?

Mógłbym przeboleć, gdyby moi uczniowie nie umieli odnieść wiedzy zdobywanej na lekcjach geografii czy biologii do anglojęzycznego tekstu, który właśnie przerabiamy. Bardzo jednak boli mnie, gdy widzę, że tego tekstu po prostu nie rozumieją, bo brakuje im odniesienia do kontekstu kulturowego, do systemu wartości, na których zbudowana jest nasza kultura. Europejska cywilizacja opiera się na trzech „wzgórzach”: Akropolu (grecka myśl filozoficzna), Kapitolu (rzymskie prawo) oraz Golgocie (religia chrześcijańska). Gdyby dało się zajrzeć do głów dzieci i młodzieży z dwóch ostatnich pokoleń (tzw. „zetki” i „alfy”), niestety bardzo niewiele znaleźlibyśmy tam z tego wspólnego europejskiego kodu kulturowego. Tym bardziej więc dziwią pomysły MEN zmierzające do jeszcze większego ogołocenia kulturowego poprzez rugowanie ze szkoły lekcji religii oraz odrzucenie propozycji biskupów, aby uczniowie mieli do wyboru: „lekcja religii lub lekcja etyki” zamiast „lekcja religii lub wolne”.

Dziwi mnie też bierność rodziców w tej sytuacji: ciekawe, czy równie bierni byliby, gdyby MEN dał uczniom alternatywę: „matematyka albo wolne”, „język angielski albo wolne”? Zapewne każdy rodzic pragnąłby, aby jego dziecko otrzymało możliwie wszechstronne wykształcenie. Dlaczego więc tak łatwo godzimy się na to, że program nauczania ogałacany jest z istotnych kulturowo przedmiotów?

Mit „im więcej zajęć pozalekcyjnych, tym lepiej”

Jako nauczyciel pracujący w prywatnej szkole językowej nie powinienem narzekać na to, że rodzice wysyłają dzieci na zajęcia pozalekcyjne. Nie mogę jednak udawać, że nie widzę problemu: wiele dzieci to po prostu ofiary edukacyjnej nadgorliwości rodziców. Biegają z jednych zajęć na drugie, nie mając czasu skupić się na niczym. Owszem, wszechstronna edukacja jest ważna, ale nie da się jej zapewnić, gdy umysł i psychika są przeciążone nadmiarem zajęć. Trzeba czasem poskromić rodzicielskie ambicje i posłuchać swojego dziecka: które z tych dodatkowych zajęć naprawdę mu służą, które go interesują, a które są tylko balastem.

Trudno też w tym kontekście nie wrócić do tematu katechezy. Sam chodziłem na lekcje religii do parafialnych salek i lubiłem te lekcje. Były jednak dla mnie sporym obciążeniem czasowym (tym bardziej, że początkowo mieszkałem na osiedlu odległym od parafii). Trudno mi więc zrozumieć rodziców, którzy godzą się z usuwaniem religii ze szkół. Czy naprawdę chcą dokładać swoim dzieciom jeszcze jedno miejsce, do którego będą musiały dojeżdżać po lekcjach szkolnych? Czy może po prostu jest im już wszystko jedno?

Mit „przygotowania do kariery zawodowej”

Nieraz pytam swoich uczniów, jakie mają plany na przyszłość, jak wyobrażają sobie swoje studia i karierę zawodową. Kiedyś z radością słuchałem odpowiedzi: była w nich szczera pasja, szczere zainteresowania. Dziś ze smutkiem muszę stwierdzić, że większość uczniów zainteresowanych jest tylko tym, aby zarobić jak najwięcej pieniędzy. Wszystko jedno, co będą robić, ważne, żeby pensja była duża. To bardzo smutne, to wręcz cywilizacyjny upadek.

Kariera zawodowa nie istnieje w próżni. Aby ktoś był dobrym inżynierem, lekarzem czy prawnikiem, nie wystarczy „przygotowanie zawodowe”, ale potrzeba czegoś więcej: właściwej postawy, właściwego nastawienia do ludzi i do swoich obowiązków.

Rozmawiałem niedawno ze studentem jednej z uczelni technicznych, pełnym pasji w odniesieniu do tego, co robi i czego się uczy. Niestety także on dostrzega, jak wielu z jego rówieśników przejawia ewidentny brak zainteresowania studiami, a także brak elementarnego szacunku do wykładowców. Ważniejsze od niezwykle ciekawych wykładów, o których z uznaniem wyrażał się mój rozmówca, jest dla nich ciągłe scrollowanie treści na komórce. Jeśli pomyślimy, jacy za parę lat będą z nich inżynierowie, można tylko załamywać ręce. I tu znów wracamy do kwestii „wszechstronnego wykształcenia”. Gdy zabraknie elementu humanistycznego, właściwego uformowania życiowych postaw, nie pomoże najlepsza nawet uczelnia.

Mit „wykształcenia technicznego”

Jeszcze z moich własnych czasów licealnych pamiętam hasła takie jak: „chcę być inżynierem, po co mi cały ten polski?” „skoro interesuje mnie geografia, po co mi chemia i muzyka?” Dziś tego typu rozumowanie jest jeszcze częstsze. A jednak tkwi w nim zasadniczy błąd: żadna dziedzina wiedzy nie istnieje w próżni, w oderwaniu od innych, a człowiek pozbawiony szerszej perspektywy łatwo wpadnie w pułapkę wąskiej specjalizacji. Być może znajdzie sobie w przyszłości jakąś niszę zawodową, jednak rzeczywistość zmienia się tak szybko, że bardziej prawdopodobne jest to, że nisza ta szybko zniknie, a jego zbyt wąskie umiejętności zastąpi maszyna lub sztuczna inteligencja.

To, czego dziś potrzebują nasze dzieci, aby być przygotowane do życia zawodowego, to nie wąska specjalizacja, ale szeroki zakres umiejętności, sprawność myślenia, umiejętność uczenia się i stosowania zdobytej wiedzy w różnych dziedzinach. Dziś problemem nie jest dostęp do informacji, ale umiejętność jej wykorzystania.

Mit „edukacji neutralnej światopoglądowo”

To wyjątkowo groźny mit, a jednocześnie bardzo łatwy do obalenia. Czy możliwa jest szkoła neutralna światopoglądowo? Czy w ogóle możliwa jest neutralność światopoglądowa? Czy jesteśmy w stanie powstrzymać się od oceniania rzeczywistości, od kwalifikowania jednych rzeczy jako dobre, innych jako złe? Jednych – jako wartościowe, innych – jako bezwartościowe? Czy czytając „Hamleta” albo „Pana Tadeusza” jesteśmy w stanie zachować światopoglądową bezstronność, z jednakową obojętnością odnosząc się do tytułowego bohatera oraz jego adwersarzy? Ci, którzy domagają się od szkoły „neutralności światopoglądowej”, domagają się rzeczy niemożliwej. A w praktyce owa „neutralność światopoglądowa” sprowadza się zazwyczaj do propagowania cynizmu wobec tego, co większość ludzi uważa za prawdziwe wartości. Czy takiej edukacji pragniemy dla naszych dzieci? Jeśli nie, to nie dajmy sobie wciskać do głowy mitu „neutralności światopoglądowej”.

Mit „krytycznego myślenia”

Czy „myślenie krytyczne” jest potrzebne? A może jest czymś złym i zbędnym? Moim zdaniem jest ono wręcz niezbędne. Szkopuł jednak w tym, jak je rozumiemy. Jeśli „myślenie krytyczne” pojmujemy jako kwestionowanie wartości, podważanie ogólnie przyjętych prawd, to efektem takiego myślenia będzie cynizm i bunt. Jeśli natomiast „krytyczne myślenie” oznacza zdrowy dystans do tego, co się słyszy i czyta, umiejętność odróżnienia prawdy od fałszu, niepoddawanie się medialnej manipulacji – to zdecydowanie powinniśmy takiego myślenia krytycznego uczyć własnych dzieci. Niestety szkoła w obecnej postaci bardzo rzadko przekazuje tę umiejętność. Tym bardziej więc powinniśmy uczyć jej w domu: poprzez codzienne rozmowy o otaczającej nas rzeczywistości, o sprawach, które nas dotyczą, o tym, co czytamy w internecie. Szacunek wobec innych ludzi, umiejętność ich wysłuchania nie oznacza bynajmniej, że mamy bezkrytycznie przyjmować to, co mówią i piszą. Wręcz przeciwnie – kultura umysłowa rodziła się zawsze w atmosferze debat i sporów, a nie przez bezmyślne przytakiwanie temu, co się słyszy.

Mit „indoktrynacji”

Ostatni z mitów dotyczy tego, co jedni uważają za przekazywanie wartości, drudzy zaś – za indoktrynację. Czy zwracanie uwagi na kwestie etyczne, skłanianie do pogłębionej refleksji nad ludzkim życiem, nad jego sensem, nad tym, co dobre i co złe jest indoktrynacją, czy też ważną częścią naszej kultury? Owszem, ci, którzy skłaniali innych do takiej refleksji, zazwyczaj byli nielubiani, a nawet znienawidzeni, jak Sokrates. Kultura europejska tym jednak różni się od wielu innych, że ostatecznie przyznawała rację tym, którzy szanowali wyższe wartości i starali się je przekazywać innym, a nie tym, dla których jedynymi wartościami było bezwzględne posłuszeństwo władzy, pieniądze i życiowe przyjemności.

Nie dajmy więc sobie wmówić, że lekcje religii czy etyki są czymś nadmiarowym, zbędnym, niepotrzebnym, jeśli nie chcemy, aby naszą własną, wyjątkową kulturę zachodnią pochłonęły inne, barbarzyńskie kultury. Nie dajmy się nabierać na mit „indoktrynacji”, określający tym pejoratywnym mianem autentyczny przekaz wartości i naukę moralnej wrażliwości.

***

Aby wybudować dom, trzeba najpierw przygotować grunt, usunąć to, co przeszkadza. Aby wychować dziecko, także trzeba wyrugować to, co jest edukacyjnym mitem i zawadą. Dopiero później można wylewać fundamenty, a na nich stawiać kolejne piętra. Na wysypisku śmieci nikt nie stawia wieżowców. Na śmietnisku pedagogicznych mitów także nie da się zbudować gmachu edukacji.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama