Jak mądrze wychować nastolatka

Rady praktyczne dla rodziców i wychowawców

Jak mądrze wychować nastolatka

Mariatresa Zatoni

Jak mądrze wychować nastolatka

Rady praktyczne dla rodziców i wychowawców.

Wydawnictwo Bratni Zew 2010
ISBN: 978-83-7485-121-3


Spis treści
1. Odpowiedź na zmiany czyli Nauka poznawania się na nowo
2. Przeobrażanie się związku rodziców czyli Jak zostać współpracownikami
3. Ojciec nastolatka czyli Kiedy nastolatek wzywa na front
4. Przybrany rodzic czyli Komplikacje nietypowych sytuacji małżeńskich
5. Społeczne narodziny, etap pierwszy czyli Rola przyjaźni
6. Społeczne narodziny, etap drugi czyli Życie, śmierć i cuda „grupy”
7. Bliskie spotkania czyli Pojednanie pomiędzy pokoleniami
8. Muszą o tym wiedzieć!

1. Odpowiedź na zmiany czyli Nauka poznawania się na nowo

Czas zmian

Dziś już nie budzi zdziwienia podkreślanie, że okres młodzieńczy to czas angażujący całą rodzinę, a nie jedynie samego nastolatka. Obecność jednej lub kilku dorastających osób sprawia, że ta prawda przybiera wyjątkowo realne kształty — rodzice nie tylko zauważają, że dziecko stało się kimś innym (Nie poznaję cię! Kto cię tak zmienił?), ale także oni sami są „inni”, to rodzina się zmieniła (Nie jesteśmy już tacy, jak dawniej! Kto by pomyślał, że...).

Lecz to przekonanie o młodzieńczym okresie rodziny nie przyniesie owoców, jeśli nie zostaną podjęte próby „wyznaczenia dystansu”. Uważam, że na tym polega największa trudność będąca przyczyną tak licznych cierpień „rodziców podczas burzy”, jak mówi tytuł tego opracowania, gdzie przez burzę rozumiemy okres dorastania, a gdy znów wychodzi słońce jesteśmy zaskoczeni, że minęła, pozostawiając po sobie ożywczą świeżość. Mamy nadzieję, że tak się stanie.

Dlaczego? Ponieważ każda rodzina, która przeżyła burzę, odkrywa, że dystans musi zostać wyznaczony, i że to nie następuje spontanicznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tam, gdzie nie było wyjścia z okresu młodzieńczego, mamy do czynienia z rodzinami, które nadal tkwią na starcie, nie wykorzystują doświadczenia i nie tworzą „historii”; wciąż mieszkają w nich dzieci, w trzeciej lub czwartej dekadzie życia, usiłując „rozdzielić między siebie tę odrobinę” uczuć, emocji, pragnień. Są tam, pod milczącą, wzajemną kontrolą, we fragmentach upływającego czasu, gdzie w ciągu dnia i tygodnia (trzydziestolatkowie, którzy nie mogą się doczekać sobotniego wieczoru!) czas jest skrupulatnie planowany, wydzielany, przewidywany, ale gdzie dla bardziej odległej perspektywy nie ma już miejsca, nie zarysowuje się jako projekt lub meta. Zajrzyjcie do takich rodzin za pięć czy dziesięć lat — nic się nie zmieniło, nawet „związek” syna z kobietą (albo vice versa), trwający od lat, mniej więcej na wzór małżeństwa, ale bez przyszłości.

Cenny, młodzieńczy okres nie został tam bowiem inteligentnie wykorzystany do tego, by wyznaczyć zdrowy dystans, lecz by zawrzeć kontrakty regulujące neutralne strefy, w których nie podejmuje się walki w obawie przed zbyt silnym wstrząsem. Rezultatem tych niezbyt chwalebnych pertraktacji jest życie rodzinne sprowadzone jedynie do uważania, aby się ze sobą nie zderzyć, zarówno w znaczeniu fizycznym (Nie wchodzę do twojego pokoju, w swojej mniej lub bardziej technologicznej kryjówce możesz robić, co tylko zechcesz), jak i w sensie emocjonalnym (Zachowajmy pozory!), gdzie najczęściej powracającym wyrażeniem jest „wystarczy, że...” (wystarczy, że wrócisz o przyzwoitej porze, uprzedzisz mnie, że nie przyjdziesz na kolację, powiesz, jeśli zmieniłeś pracę, itd.).

Nie — dystans

Ale co oznacza dystans?

Rozpocznijmy od zilustrowania jego przeciwieństwa w sensie emocjonalnym, a jest nim nie bliskość, lecz zespolenie. Gdy na horyzoncie pojawia się okres młodzieńczy, rodzice i dzieci przybywają z błogosławionej krainy, w której ci pierwsi — rodzice — wiedzą o dzieciach wszystko („Wiem nawet o czym myśli, zanim jeszcze to powie”, mówiła mama ośmioletniego chłopczyka, którego zamiary czy posunięcia były dla niej oczywiste i cała promieniała, kiedy mówił, że „jego mama to czarodziejka”), a dzieci czują się całkowicie poznane. Im są mniejsze, tym bardziej mają poczucie bycia przeźroczystymi, tak, jak na niektórych ich rysunkach domu o grubych murach, przez które jednak widać wnętrze i osoby, albo gdy rysują mamę w długiej spódnicy, ale przebija spod niej zarys nóg.

Czucie się zupełnie między poznanymi uspokaja, choć czasami — gdy chciałoby się uciec do kłamstwa i kombinacji — może być niewygodne; domniemana wszechmoc rodziców służy za parasol ochronny, z którego cienia nie trzeba wychodzić. Również rodzic czuje się podniesiony na duchu wiedzą o swoim/naszym dziecku i zasiada na tronie własnej ważności, a raczej niezbędności, która jest poniekąd ukrytą (oraz słuszną) premią, skłaniającą rodzica do poświęcania energii, inwestowania w syna/córkę czasu i miłości. Przykład — jeśli rodzic dowiaduje się, że jego maluch, dajmy na to pięcio- lub sześcioletni, dzieli tajemnice jedynie z nauczycielką albo babcią, jest zdezorientowany i zaniepokojony, zgłasza pretensje w stylu: „A czy przypadkiem twoja mama/twój tata też nie powinien o tym wiedzieć?!”.

Również czas zespolenia ma swoje mikro-dystanse, choćby niepewność co do interpretacji płaczu dziecka, lecz pozostaje powracającym motywem wzajemnego rozumienia się, a nawet wzajemnej przynależności opartej na głębokim i niezakłóconym zrozumieniu naszego świata wewnętrznego przez drugą osobę. Prawdę mówiąc, badania wskazują na łatwość przenikania świata dziecięcego przez rodziców; brakuje jednak studiów na temat możliwości przenikania świata rodziców przez dziecko, choć wiele badań skłania się do uznania dziecięcych zdolności wyrażania stanu ducha rodzica, a nawet jego niewypowiedzianych pragnień. Zdanie „Jeśli urodzę się znowu, pozwolisz mi urodzić się w tej rodzinie?” wypowiedziane przez pięciolatka to coś zupełnie innego niż dziwna, dziecięca ciekawość, to raczej uspokajające potwierdzenie przeznaczone — nieświadomie! — dla zbyt mało pewnej siebie mamy, jak wynikało to z naszej rozmowy z tą osobą.

Coś przede mną ukrywasz!

Nadchodzi jednak moment — również dzięki makroskopowym przemianom fizycznym i umysłowym dojrzewającego dziecka — w którym zespolenie tego swego rodzaju „jednego umysłu” jakim był rodzic — dziecko, przestaje funkcjonować, albo przynajmniej powinno przestać, ponieważ jeśli ten „jeden umysł” łudzi się, że przetrwa, powstaje wiele problemów.

„Czerwienisz się — i Anna, dwudziestoletnia córka, automatycznie potwierdza słowa matki gwałtownym, krępującym rumieńcem — coś przede mną ukrywasz!”, mówi matka z miną kogoś, kto zdemaskował niewybaczalne przewinienie. Gdyby córka spokojnie odpowiedziała: „Masz rację, coś przed tobą ukrywam”, problem rozpłynąłby się jak we mgle. Lecz w rodzinie, gdzie „Coś przede mną ukrywasz!” to naprawdę straszne oskarżenie, którego — nawet w przypadku dwudziesto- czy trzydziestoletnich dzieci należy bezwzględnie się obawiać, zasugerowane przeze mnie posunięcie jest nie do pomyślenia. Co najwyżej poprzez wykręty, małe lub duże kłamstwa, zakryte nawet przed sobą samym, gdyż nie istnieje żadna istota ludzka, która może być przeźroczysta dla drugiego człowieka i w jego zasięgu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

I tak Anna, spokojna i miła urzędniczka, nosiła swój rumieniec (rodzaj społecznej hańby) w każdym środowisku, a wstydziła się go do tego stopnia, że na samą myśl o nim czerwieniła się, ogłaszając wszem i wobec, że była... przeźroczysta. Wkrótce stało się to koszmarem, który łatwo zrozumieć. Lecz na moje pytanie: „Czy twoja matka wie, dlaczego się rumienisz?” odpowiadała z przekonaniem: „Oczywiście, przecież wie o mnie wszystko!”. Dopiero kiedy Anna stopniowo nauczyła się przyznawać sobie prawo do własnych sekretów, czyli własnej indywidualności, absolutnie „nieczytelnej” dla kogokolwiek, nawet dla matki, bez jej odgórnego upoważnienia, wtedy zaczęła panować nad rumieńcem.

Istnieje wiele sposobów na utrzymanie rodzica w błogim przeświadczeniu, że wie o dziecku wszystko i vice versa. Gdy w zachowaniu czy mentalności drugiej osoby pojawia się nowość, jedną z chyba najczęściej praktykowanych metod jest doszukiwanie się przyczyn wszelkich zmian w przyjaciołach, grupie rówieśniczej — przedtem taki nie byłeś, kto cię tak zmienił? (wrócimy do tego tematu w roz. 6), popełniając przy tym podwójny błąd strategiczny. Pierwszy to zawoalowane żądanie — nie powinieneś się zmieniać. Drugi to obarczanie innych winą za zmianę (oczywiście postrzeganą jako niekorzystna), przez co przyznajemy, że dziecko nie ma własnej osobowości, ulega wpływom, jest słabeuszem bez charakteru. Użyjmy banalnego przykładu — jeśli rodzic widzi, że dziecko zrobiło sobie piercing tak samo jak jego przyjaciel, a nawet w identycznym miejscu, z dwóch następujących stwierdzeń: „Twój przyjaciel zrobił ci pranie mózgu” oraz „Widzę, że wybrałeś naśladowanie twojego przyjaciela”, z pewnością to drugie jest o wiele bardziej konstruktywne. Pierwsze to zwyczajne odreagowanie oburzenia i złości z tego powodu, że inni stali się ważniejsi od rodziców, drugie to zdrowe uznanie ukrytych sił drzemiących w dziecku, z których będzie mogło w przyszłości zrobić użytek.

Poszukaj odpowiedzi

Poniżej przedstawiam proste pytania, które spontanicznie przychodzą na myśl rodzicom. Warto je przytoczyć i zachęcić rodzica do poszukiwania w tekście adekwatnych odpowiedzi, które przynajmniej zmodyfikują pytanie!

Jak to się dzieje, że dzieci w młodzieńczym wieku zaczynają gwałtownie się zmieniać? Czy to przyjaciele, grupa rówieśnicza, szkoła są przyczyną ich zmian? Należy przymknąć oko na ich zachowanie? Trzeba je podkreślić? Powinno się być konsekwentnym w roli rodzica, a więc niewzruszenie bronić własnych decyzji? Jak traktować tych nastolatków? I czy to prawda, że również rodzice muszą się zmienić?

Koniec snu

Laura Pausini w albumie To, co przeżywasz umieściła piosenkę, która dla młodych dziewcząt (a może nawet chłopców!) jest jak świeże powietrze, ponieważ to jeden z tych utworów, w których mogą się odnaleźć. Niech i nam towarzyszy:

„Mamo, śniłam jak zapukałaś do mojego pokoju

i trochę zagubiona ściągnęłaś okulary,

żeby mnie lepiej widzieć, i po raz pierwszy

czułam, że czułaś: nie jesteśmy takie same,

a ściskając mnie byłaś zdumiona

że jestem taka smutna i nie znajduję spokoju...”

To sen — zespolenie nadal jest mitem, ciepłem, którego córka nie chce utracić; a przecież już wyłania się to „czułam, że czułaś: nie jesteśmy takie same”, majstersztyk języka zespolenia na poziomie „czuję, że ty czujesz”, a jednak wkracza nowość, kwestia, która dotąd nawet nie przyszła na myśl: „nie jesteśmy takie same”; być może to szukanie prawa do własnej odrębności.

„Ale wystarczył ten hałas... by wróciły do mnie

wszystkie dni stracone... kiedy

zasypiałam w Twoich ramionach,

jeszcze nie wiedząc o tym, że jestem szczęśliwa.

Ale w wieku szesnastu lat się zmieniłam,

i teraz widziałam, jaka jestem naprawdę,

aż nagle poczułam się sama i zrozpaczona,

bo już nie byłam tą córką, której pragnęłaś.”

Sen się urwał, nadszedł nieunikniony kres, niejako z urzędu, gdy dorastanie może być przeżywane w kategorii winy: „bo już nie byłam tą córką, której pragnęłaś”. Zerwanie zespolenia jawi się jako szok, widziany tutaj z perspektywy córki: „aż nagle poczułam się sama i zrozpaczona”, która na zewnątrz najprawdopodobniej sprawia wrażenie wojowniczej i obojętnej. Nauczymy się tutaj wyrażać ten ból, gdyż w celu dotarcia do nastolatka należy wyjść z... rodzicielskiego egocentryzmu, kiedy rodzic czuje się osamotniony w cierpieniu, niezrozumiany i pominięty.

Finał piosenki przynosi... pocieszenie (które tutaj jedynie zaznaczamy), w imię biegu życia, które wycisza i uśmierza wiele cierpień:

„nie jest już prawdą, że się ciebie wstydzę

a moja dusza, czuje, wciąż ciebie przypomina;

poczekam cierpliwie na następny sen,

kocham cię, mamo, odpisz, twoja córka.”

Egzystencjalny (oraz poetycki) wymiar przeanalizowanego snu skłania nas do rozważenia jeszcze jednego niepowodzenia przy wychodzeniu z zespolenia, a polega ono na ukryciu się w symptomie, w chorobie psychicznej, po to, by ogłosić dystans, który nie był możliwy gdzie indziej. Wspominamy o tym jedynie dla porządku, ponieważ to nie miejsce na omawianie patologicznych zaburzeń okresu dojrzewania. Pozostaje faktem, że wiele symptomów, a przede wszystkim depresja (która nie jest jedynie zwykłą ochotą nastolatka, żeby się wypłakać, lecz zanikiem motywacji, przygaszeniem, niewysłowionym ciężarem), dalej zaburzenia pokarmowe, aż wreszcie regresje w psychozach, może być rozumianych jako trudność w oderwaniu się, wyznaczeniu dystansu, przyjęciu odpowiedzialności za życie na własną rękę.

Myśli przewodnie

Okres młodzieńczy jest czasem rodziny; to znaczy, że otwierają się przed nią nowe zadania oraz etapy; musi nauczyć się wyznaczania dystansu. To zaś nie może nastąpić w sposób jednostronny ani raz na zawsze — należy cierpliwie i wytrwale negocjować zmiany, nie trzymając się kurczowo dawniej zdobytych pozycji ani nie składając broni, jakby już nic nie dało się zrobić.

Nauka wyznaczania dystansu

Czym zatem są regulatory dystansu? Najprościej mówiąc to nauka znoszenia narastającego niezrozumienia, pytań, wątpliwości, ustosunkowanie się do faktu, że „Już nie potrafię cię zrozumieć jak kiedyś”. A nawet pokorne: „Jeśli mi nie wytłumaczysz, nie zrozumiem”. Postępuję nie jak ktoś wszechwiedzący, lecz ten, który uczy się ciebie poznawać, a może nawet pomaga ci w lepszym poznaniu siebie samego.

Powinniśmy jednak wystrzegać się pewnego błędu. Dystans czasami bywa „darowany”, zanim jeszcze dziecko zdąży go zapragnąć. „Dali mi klucze do domu! Mogę wracać o której chcę, wystarczy, że nie będę przeszkadzał! — wykrzykiwał rozdrażniony nastolatek i, ku zdziwieniu całej swojej klasy, ostatniego rocznika liceum, dodawał — nawet jedynka z filozofii nie robi na nich wrażenia!” Wyznaczony dystans jest więc obustronny — musi zostać uzgodniony, cierpliwie i z szacunkiem. Oraz, naturalnie, nie może być wyznaczony raz na zawsze — czym innym jest dystans ustalony z czternastolatkiem, a czym innym z dwudziestolatkiem.

I znów wkrada się błąd, tym razem podwójny — że ustalanie reguł to swego rodzaju „spór związkowy”, w którym chlebodawca (rodzic) oraz pracownik (dziecko) starają się wynegocjować najkorzystniejsze dla siebie warunki. Nic z tych rzeczy, jak zobaczymy w roz. 7. Drugi błąd polega na możliwym emocjonalnym zniekształceniu terminu „uzgodnione”, co nie oznacza „dające satysfakcję, zadowolenie, spełnienie”. Kto powiedział, że porozumienie przyniesie ipso facto ulgę i satysfakcję? Szczególnie w pierwszej chwili może wzbudzić nieco smutku, poczucie, że nie obroniliśmy aspiracji — wartości uważanych dotąd za nienaruszalne.

W zdrowych rodzinach regulatory dystansu są uzgadniane wręcz spontanicznie; oto kilka przykładów:

— „W tym roku chciałbym spędzić wakacje sam, na obozie z księdzem, zamiast jechać z wami jak zwykle nad morze”, mówi nastolatek; jeśli rodzice odbierają to jako propozycję, nie zaś ultimatum, mogą na przykład umówić się na część wypoczynku, a nie całe wakacje.

— „W sobotę mógłbym wpaść do biura, tato, żeby ci pomóc, bo chcę trochę zarobić (albo chciałbym znaleźć pracę na lato)”; i w tym momencie tata nie wykorzystuje okazji do użalania się („Dopiero jak potrzebujesz pieniędzy, to chcesz mi pomagać”), ani nie wygłasza sentencji typu „W rodzinie pomaga się za darmo”, ale raczej określa rodzaj pomocy, godziny pracy („Nie możesz przychodzić, kiedy masz ochotę, muszę mieć pewność, że mogę na ciebie liczyć...”) oraz wynagrodzenie.

— „Nie chcę, żebyście otwierali moją pocztę, podsłuchiwali rozmowy telefoniczne czy czytali sms-y...”; i tu również można negocjować: „Widzę, że urosłeś/łaś i masz prawo do własnej prywatności... Spróbujmy ustalić, jakie mogą być rzeczywiste warunki, abyś nią dysponował”.

— „Nie macie wstępu do mojego pokoju, bo ja tam siedzę z przyjaciółmi tyle, ile mi się podoba, nawet przy zamkniętych drzwiach”. I znów, jeśli podobne deklaracje nie są rozumiane jako żądanie, można zauważyć, że „mój pokój” to w rzeczywistości tylko jedno z pomieszczeń domu, zakupionego i utrzymywanego przez rodziców, czyli jakie będą granice tej prywatności, itd.

Przykłady są liczne, wiele z nich poddamy analizie w tym opracowaniu, gdyż wyznaczanie dystansu wymaga praktyki, a może nawet pozwala na odkrycie tego oddalenia, którego potrzebują sami rodzice.

A jeśli dziecko nie uzewnętrznia żadnej potrzeby dystansu? Jeżeli zdaje się przyjmować wszystko, co samo przychodzi, nie wysyłając komunikatu „Urosłem”? Zazwyczaj rodzicom zadającym podobne pytania odpowiadamy, że nadejdzie czas na żądania, które — pod warunkiem, że w rodzinie panuje wystarczająco pogodna atmosfera — sami poznają we właściwym czasie; skoro dziecko nie prosi, nie trzeba go ponaglać, należy ufać, że przedstawi wymagania, gdy samo będzie w stanie im sprostać. Mówienie synowi/córce „Dlaczego się gdzieś nie wybierzesz? Nie widzisz, że twoi koledzy wychodzą prawie codziennie? Ty też czasem wyjdź wieczorem, chociaż raz!”, nie oznacza pomagania, lecz tarasowanie sobą drogi, uniemożliwiając mu postawienie samodzielnego kroku.

Mogłoby się również zdarzyć, że syn o nic nie prosi, ponieważ ma już wszystko — matkę na zawołanie („Wypierz mi szybko tą koszulkę”), ojca, którego nie interesuje, co syn „majstruje” przy komputerze; całą serię nienaruszalnych praw i prawie żadnego obowiązku. Ale to już inny temat, do którego powrócimy w roz. 5.

Historia do autoanalizy

Poniżej przedstawiamy krótkie opowiadanie do interpretacji, opatrzone pytaniami. Pedagodzy oraz rodzice będą mogli porównać własne odpowiedzi z naszymi propozycjami, w oparciu o przeprowadzoną przez nas analizę.

Mama jest poważnie zaniepokojona, ponieważ Mara, 17 lat, „ma chłopaka”, jej rówieśnika. Całymi popołudniami przesiadują w jej pokoju, twierdząc, że się uczą. Sprawiają wrażenie, jakby jedno nie mogło żyć z dala od drugiego. Mama kiedyś zapytała córkę: „Uprawiacie seks?”, na co ona oburzyła się: „Mamo, co ty opowiadasz?!”; próbowała sugerować Luigiemu: „A twoja mama nie narzeka, że ciągle jesteś u nas?”, ale Luigi udaje, że nie słyszy i na kolacji je za czterech. Aż pewnego dnia mama zerka do pamiętnika córki i znajduje w nim niedwuznaczne opisy potwierdzające, że młodzi posunęli się seksualnie za daleko. Rozmawia o tym z mężem, który wydaje się bardziej wstrząśnięty od niej. Nie wiedzą jak postąpić, ponieważ matka naturalnie nie może wyjawić, że przeczytała pamiętnik...

Pytania

Czy w tej rodzinie istnieje wyznaczony dystans? Po czym go poznajecie? Pytania zadawane przez matkę córce i chłopakowi wydają wam się bezpośrednie, to znaczy wskazują na szczery szacunek? Lektura pamiętnika prowadzi do rzeczywistego poznania problemu? Jaki zdrowy dystans zaproponowalibyście tej rodzinie?

Orientacyjne odpowiedzi

Ta krótka historia mogłaby nosić tytuł: Upadek dystansu. Pierwsza zapowiedź porażki jest widoczna w postawie samej Mary, która nie potrafi „zachować dystansu” wobec Luigiego, oczywiście wpływa tu również fakt bycia zakochaną. W tej rodzinie występuje rodzaj wzajemnego „wchłaniania”, do którego obcy, Luigi, świetnie się przystosowuje, ignorując nawet niechęć okazywaną mu przez matkę. Mamy wchłonięcie między matką i córką, która na pseudo-bezpośrednie pytanie (Uprawiacie seks?) próbuje udzielać odpowiedzi przeczącej, a w rzeczywistości zostawia na tyle widoczne ślady, że matka z łatwością je znajduje, pytanie jest pseudo-bezpośrednie, ponieważ zawiera w sobie zbyt wiele rzeczy uznanych za oczywiste (że młodzi przebywają całymi popołudniami zamknięci w pokoju, że nie mogą tego nie robić, itd.), a zresztą mama upewnia się o tym, o czym już wie. Również ojciec pozwala się wchłonąć; czy nie byłoby lepiej już na samym początku wprowadzić zdrowe ograniczenia (Nie widujecie się codziennie; nie zamykacie drzwi, itd.)?

\

*** Następny krok ***

Czy zatem rodzic jest w stanie sam ustalić i negocjować zmiany z nastoletnimi dziećmi? Jakie musi być porozumienie rodziców w obliczu żądań stawianych przez dzieci?

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama