O przemianie, jaka zaszła w autorze pod wpływem wychowawcy, który potraktował w zupełnie inny sposób niż wszyscy
Słowa podziękowania ślę dopiero teraz, gdy mam już swoją rodzinę, gdy umiem ocenić fakty z przeszłości, gdy potrafię docenić mądrość mego wychowawcy.
Gdy byłem dzieckiem, w moim domu nie działo się najlepiej. Obrywałem lanie za byle co, nie tylko od ojca. Nie pamiętam, aby rodzice przytulali mnie lub chwalili. Na porządku dziennym były razy fizyczne i narzekanie, że nic ze mnie nie wyrośnie. W szkole krytyczne uwagi nauczycieli nie robiły na mnie wrażenia, gdy popisywałem się przed klasą swoimi wygłupami i "drakami". Byłem przyzwyczajony do bicia z byle powodu, do narzekania i łajania.
Po czwartej klasie pojechałem na kolonie organizowane przez kościół. Znalazłem się wśród takich dzieci, które, gdyby nie kościół, pozostałyby w mieście "szlifując" bruki, kopiąc piłkę i grzejąc się wśród betonowych blokowisk. Nie należałem ani do urodziwych, ani do miłych (dających się lubić) dzieci. Już podczas pierwszego dnia pobytu na kolonii skarżono się na mnie, że kogoś popchnąłem. W trzecim dniu zmuszony byłem stoczyć walkę w stołówce, której rezultatem był stłuczony talerz. Spodziewałem się surowej kary lub wyrzucenia z kolonii. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Wychowawca najpierw rozmawiał z moimi kolegami, gdy ja w tym czasie czekałem w jego pokoju. Gdy przyszedł, zwrócił się do mnie z pytaniem: Czy chciałbyś być grupowym ? Myślałem, że on żartuje. Widząc moje wahanie i pytająco otwarte oczy, dodał po chwili: ale wymaga to spełnienia kilku warunków. Czy im podołasz ? Z ciekawości zapytałem: A co miałbym spełnić? (Dojrzewała we mnie myśl zmierzenia się z wyzwaniem).
Po pierwsze: zaopiekować się słabszymi, tymi, którym ktoś dokucza.
Po drugie: dbać o porządek i ciszę w sypialni.
Po trzecie: organizować zbiórki na moje polecenie.
Po czwarte: pomagać mniej sprawnym kolegom w czynnościach porządkowych.
Po piąte: pomagać mi w moich obowiązkach wychowawcy.
Gdy wymieniał te warunki, myślałem sobie:
Ja miałbym opiekować się słabeuszami, tymi, których "młóciłem", gdy mi weszli w drogę? Ja miałbym dbać o porządek, gdy w domu i w szkole byłem karcony za bałaganiarstwo? Miałbym organizować zbiórki, na które w szkole prawie zawsze spóźniałem się? To ja miałbym pomagać niedorajdom, łajzom, mamisynkom? To ja miałbym pełnić tak ważną funkcję, jaką w mojej klasie sprawował "kujon", syn dyrektora? To ja miałbym być prawą ręką wychowawcy? To ja miałbym być tak ważny?
Jeśli nie czujesz się na siłach, powiedz, że nie dasz rady, a ja to zrozumiem - powiedział wychowawca. To jego "nie dasz rady" było dla mnie dodatkowym wyzwaniem. Co, ja nie dam rady? - pomyślałem - i powiedziałem: Zgadzam się!
I tak zacząłem pełnienie swojej pierwszej w życiu funkcji. Nigdy w życiu nie czułem się tak wysoko usytuowany wśród kolegów. Nigdy dotąd nikt mi tak nie zaufał, jak uczynił to mój wychowawca.
Pełniąc funkcję grupowego, spełniając wymogi podane na początku, nauczyłem się bardzo wiele. Dojrzałem dzięki wychowawcy, że wśród moich kolegów są tacy, których codzienność rodzinna podobna jest do mojej, że wielu z nich czasem cierpi z głodu, że nieobce są im samotne wieczory, w których oczekiwanie na rodziców nie ma końca, że wielu z nich wstydzi się swego pochodzenia, że wychowuje ich ulica. Wychowawca pokazał mi i wytłumaczył, że moja i innych agresja bierze się z braku miłości. Wiele godzin rozmów na osobności z wychowawcą pozwoliło mi zrozumieć, czym są moje wybryki i co one oznaczają. Wielokrotnie podczas naszych rozmów dłoń wychowawcy życzliwie spoczywała na moim ramieniu. Wielokrotnie bliski byłem otwarcia się przed nim, wyrzucenia z siebie żalu, odreagowania łzami swego bólu i tego, że tak naprawdę nie chciałem być takim, jakim byłem.
Na tych koloniach coś nowego się we mnie zrodziło. Moja hardość zaczęła ustępować uległości, moja siła zaczęła ujawniać się w ustępowaniu słabszym, a nawet w pomaganiu im. Nowy rok szkolny rozpocząłem od zapisania się do ministrantów. Ministrantura otworzyła mi świat innych wartości, które dotąd, niczym dalekie echa, odbijały się od mojej świadomości, z którymi dotychczas nie identyfikowałem się, które były dla kogoś -- nie dla mnie.
Dzisiaj mam swój ulubiony zawód, szczęśliwą rodzinę i cieszę się, że nie spełniły się smutne przepowiednie rodziców. Stało się to dzięki WYCHOWAWCY, który stanął na mojej drodze, który zapoczątkował moją przemianę. Tym pisanym wspomnieniem dziękuję Mu.
Nie tylko wtedy, gdy jest pora kolonii, obozów i spotkań oazowych, nie tylko na progu roku szkolnego warto wiedzieć, że nie jest sztuką być dobrym, życzliwym, uprzejmym dla ładnych, miłych, grzecznych dzieci. Nie jest sztuką kierowanie zespołem dzieci, które nie sprawiają kłopotów wychowawczych. W każdej społeczności znajdą się miłe twarzyczki, ładne buzie, piękne oczy. W każdej klasie są osoby przylepne, przymilne, domagające się przywilejów. Takimi zazwyczaj zajmują się słabi pedagodzy, którzy tracą z pola widzenia prawdziwe problemy wychowawcze. Bo przecież nie te dzieci przede wszystkim potrzebują opieki pedagogicznej. One radzą sobie teraz i poradzą sobie w przyszłości. Ale, kto wyciągnie pomocną dłoń do dzieci odrzuconych, zaniedbanych wychowawczo, napiętnowanych, szykanowanych, mniej sprawnych, etykietowanych epitetami, wstydzących się swego ubóstwa, swego miejsca zamieszkania, swoich rodziców, opryskliwych, agresywnych, nieposłusznych? Kto wyprostuje im drogi, kto podniesie ich do godności równoprawnych członków dziecięcej społeczności? Kto dokona ich przemiany, kto da im oparcie emocjonalne, którego nie znajdują w domu? Czy znajdą je u swych nauczycieli?
Jeśli przyszło ci pracować z dziećmi wiedz, że dziecko jest człowiekiem z wszystkimi bólami i radościami, jakie łączą się z egzystencją na tym świecie. Milcząca skarga dziecka często nie jest słyszana i zauważana przez dorosłych. Latami gromadzony żal, doznawane krzywdy, otrzymywane razy, głód uczucia - szukają odreagowania i stąd napady złości, agresja, negatywizm, bunt, egocentryzm.
Wychowawco! Daj szansę dziecku! Niech ono też ma swoje "pięć minut" w życiu. Użycz mu swego doświadczenia i swojej mądrości. Wesprzyj je wyrozumiałością w jego niekontrolowanych poczynaniach, otul je ciepłem życzliwości i zrozumienia. Pochyl się nad dużymi problemami małego człowieka.
Antoni Bochniarz