O pułapkach bezstresowego wychowania
W wielu księgarniach internetowych można jeszcze kupić książkę Benjamina Spocka „Dziecko. Pielęgnowanie i wychowanie”. Czy zna ją Pani?
Rzeczywiście w 2006 r. ukazało się jej kolejne polskie wydanie. Pierwsza edycja miała miejsce w 1945 r. i stała się bestsellerem wszech czasów! Przetłumaczono ją na 39 języków W Polsce dzieło dalej jest uważane (przynajmniej w niektórych kręgach) za elementarz młodych rodziców - pomimo tego, że na Zachodzie Europy zostało poddane miażdżącej krytyce.
Spock jest uważany za ojca tzw. bezstresowego wychowania. Sam autor u schyłku życia wycofał się z wielu swoich wcześniejszych poglądów, jego teoria poddana też została miażdżącej krytyce. Na czym oparł swoje dowodzenie?
Przeprowadził serię badań psychoanalitycznych na dzieciach i doszedł do wniosku, że ograniczanie ich nakazami i zakazami nie pozwala im w pełni rozwinąć swego potencjału. Dowodził, że stres w dzieciństwie, wywołany także dyscypliną i egzekwowaniem poleceń, hamuje rozwój dziecka.
Jakie to niesie ze sobą skutki?
Taka koncepcja wychowania - niestety realizowana w niektórych przedszkolach oraz przez rodziców, którzy zwykle sami byli bardzo rygorystycznie wychowywani - ma opłakane skutki. Dziecko, wchodząc w dorosłe życie, zderza się ze światem, którego kompletnie nie rozumie, i w którym nie umie funkcjonować. Nagle okazuje się, że otoczenie nie chce dopasować się do jego potrzeb, a w dodatku oczekuje czegoś od niego! Skończyła się promocja na zrozumienie i podążanie „za”, gdzie delikwent znajdował się w centrum uwagi rodziców, później „bezstresowej” placówki edukacyjnej. Świat już nie chce się nad nim „pochylać”, ma swoje ograniczenia, tempo, zasady i reguły, za złamanie których trzeba ponieść konsekwencje. I zaczynają się problemy z adaptacją, samooceną. Często pojawia się depresja.
Tylko że o tym na początku rodzice nie myślą. Skutki ich błędów wychowawczych poniosą dzieci.
Wychowanie bezstresowe jest być może przyjemniejsze dla rodziców i dziecka, bo nie ma między nimi konfliktów, spięć emocjonalnych. Funkcjonujące według takich zasad przedszkole czy szkoła usuwa wszelkie przeszkody, domyśla się intencji ucznia, przewiduje kłopoty, zapobiega trudnościom. Ale w dalszej perspektywie skutkuje to tym, iż dziecko nie potrafi poradzić sobie z silnymi emocjami, gdy mu się czegoś zabroni, ale i kiedy odnosi sukces. Ofiara bezstresowego wychowania nie potrafi adekwatnie zachować się w sytuacjach trudnych, nie przewiduje kłopotów, nie potrafi czerpać satysfakcji z pokonania trudności, bo nie potrafi się z nimi mierzyć.
Bywa, że rodzice wpadają w inną pułapkę: zaprowadzają w domu wojskowy dryl!
Owszem. A to z kolei przywodzi mi na myśl drugą skrajność: behawioryzm - koncepcję wychowawczą z XIX w. Według niej środowisko ma moc sprawczą i stosując określone metody, może ukształtować - wedle przyjętych wcześniej założeń - każdego. Potencjał dziecka nie jest istotny, bo chcemy wypracować pewien „idealny” wzorzec. Stosujemy zatem system kar i nagród, wierząc, że postępując konsekwentnie wdrukujemy w dziecko ważne dla nas zasady.
J.J. Rousseau w XVIII w. pisał: „Człowiek jest z natury dobry, wypacza go cywilizacja”. Postulował tym samym model wychowania oparty nie na kierowaniu, ale na podążaniu za dzieckiem, na jak najmniejszej ingerencji w jego naturę, przy jednoczesnym usuwaniu przeszkód. Uważał, że w ten sposób stworzy się dziecku najlepsze z możliwych warunki do rozwoju. Prawda czy fałsz?
Być może Spock czerpał inspirację z twórczości Rousseau, bo dużo z tych postulatów można znaleźć we wspomnianej wyżej jego książce o wychowaniu. Moim zdaniem nie jest dobre ani kierowanie, ani usuwanie przeszkód. W ostatnich latach zauważamy zainteresowanie „świadomym rodzicielstwem”, zalew literatury na ten temat, szerokie poradnictwo w czasopismach i na forach. Problem w tym, że nastąpiło tu duże pomieszanie pojęć. Mylimy dyscyplinę z drylem, wyciąganie konsekwencji z karaniem, stanowczość z opresją, reguły z regulaminem, przekazywanie wartości z moralizatorstwem. Jeżeli pragniemy, aby nasze dziecko jako dorosły człowiek było samodzielne, odpowiedzialne za siebie i innych, to ustalajmy jasne zasady postępowania - według systemu wartości, który sami wyznajemy - i konsekwentnie egzekwujmy ich przestrzegania. Mówmy raczej, jak coś robić, a nie czego nie robić. Opisujmy świat, reguły, zasady i normy społeczne.
Coś, co dla nas jest oczywiste, nie musi być takim dla dziecka...
Podam przykład: kiedy dziecko biega i hałasuje w kościele czy urzędzie, nie strofujmy go mówiąc „Nie biegaj, nie krzycz”, tylko wytłumaczmy, że jesteśmy w przestrzeni, w której trzeba zachowywać się cicho, ponieważ wszyscy tu obecni załatwiają właśnie bardzo ważne sprawy, przyszli się modlić itp. A gdy już skończymy i pójdziemy na plac zabaw, będzie mogło krzyczeć i biegać do woli. Na ile to możliwe, unikajmy w komunikatach słowa „nie”. Przeprowadzam czasami eksperyment na niedowiarkach, którzy upierają się, że tego typu komunikaty lepiej do dziecka trafiają. Proszę o zamknięcie oczu i sprawdzenie, jaki obrazek pojawia się w ich głowie na komunikat: „Nie trzaskaj drzwiami”. 99% widzi trzaskające drzwi. A przecież chodzi nam o to, żeby drzwi nie trzaskały. Co zrobić? Powiedzieć po prostu „Zamykaj drzwi delikatnie” albo „Postaraj się zamknąć cicho drzwi”. Niby to samo, a jednak nasz obraz i nasza prośba koduje się inaczej w umyśle dziecka.
Jak ma się do tego wchodzenie w relacyjność, nauczenie się respektowania norm społecznych? Wiele dzieci, niestety, ma z tym problem...
Najlepszymi nauczycielami relacji są sami rodzice. Dobrze, gdy opisują, jakie skutki wywołuje działanie dziecka, np. gdy zabierze zabawkę innemu dziecku. Zwracanie uwagi na emocje innych, uczy wrażliwości, budzi empatię i nie stawia dziecka w pozycji „pępka świata”. Konieczne jest wkodowanie w dziecko zasady: „moja wolność kończy się tam, gdzie się zaczyna wolność drugiego człowieka”, nauczenie, iż „moje potrzeby nie mogą naruszać granic innych osób”. Można powiedzieć, że cały proces wychowania jest rozbudowywaniem, pogłębianiem znajomości tych reguł - zawsze powinien zmierzać do stworzenia spójnego systemu wartości. W naszych szkołach oparty jest, co oczywiste, na fundamencie Ewangelii.
Stres. Dziś mówi się o nim jak o największym wrogu człowieka. Eliminuje się jego wszelkie, nawet najmniejsze przejawy i robi się wszystko, aby pozbyć się go z rozwoju całkowicie. Czy nie ma w tym przesady?
Stres związany jest z pobudzeniem organizmu. To reakcja organizmu na działanie bodźców lub sytuacji trudnych, zagrażających, przykrych lub szkodliwych. Czy dana sytuacja będzie stresowa, zależy od różnych czynników, m.in. doświadczeń, postaw, systemu wartości. Stres nie jest wyłącznie zjawiskiem negatywnym, chociaż z tym nam się zwyczajowo kojarzy. Krzywa Yerkesa-Dodsona pokazuje, że stres psychologiczny ma swój przebieg. Zarówno za niski, jak i za wysoki poziom jest dla człowieka szkodliwy.
Ale w optymalnym punkcie jest zjawiskiem mobilizującym, kiedy człowiek działa efektywnie!
Jest to zauważalne zwłaszcza podczas egzaminów. Uczeń, który bardzo emocjonalnie podchodzi do testu, denerwuje się, panikuje, może w momencie kulminacyjnym mieć pustkę w głowie i intelektualny paraliż, mimo iż był doskonale przygotowany. W sytuacji, gdy do ważnego egzaminu uczeń przystępuje „na totalnym luzie”, poziom stresu jest zbyt niski, by uruchomić potrzebne do zmierzenia się z tym zadaniem zasoby, i efekt będzie podobny jak w przypadku zbyt dużego stresu. Hans Selye nie uważa, aby stres był czymś, czego należy zawsze unikać. W dawce optymalnej może stanowić siłę motywującą, podwyższającą jakość życia poprzez odczuwanie zadowolenia i satysfakcji z osiągnięcia celu i pokonania przeszkód. Dlatego jeśli mówimy o rozwoju, nie powinniśmy go całkiem unikać w wychowaniu dziecka, co też nie znaczy, że mamy je świadomie frustrować. Musimy zdać sobie sprawę, że postawienie granic, odmówienie spełnienia jakiejś prośby, kupienia czegoś, jest dla dziecka treningiem w radzeniu sobie z takimi sytuacjami w życiu dorosłym. Jeżeli będziemy też przyjmować i uznawać jego trudne emocje, jakie będą temu towarzyszyły, np. złość, smutek, rozczarowanie (z którymi najczęściej my, jak rodzice, radzimy sobie gorzej niż przeżywające je dziecko), to pozwolimy, by w świecie, który wprawdzie nie spełnia wszystkich zachcianek, mogło się poczuć bezpiecznie.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 24/2014
opr. ab/ab