O trudnych relacjach synowa/zięć - teść/teściowa
Ojcem, matką zostaje się na zawsze. Sztuką jest jednak umieć usunąć się na bok. Jeszcze trudniejsze zadanie to tak wychować dzieci, aby przygotować je do opuszczenia domu i podjęcia życiowej samodzielności - być blisko, ale zarazem zachować mądry dystans.
Do zakrystii przychodzi starsza pani. „Proszę księdza, chciałabym zamówić Mszę św. w rocznicę ślubu syna”. „Proszę bardzo” - odpowiada ksiądz. Ustalają termin, godzinę Eucharystii. Pada prośba o podanie imion jubilatów. „Wojciech” - mówi kobieta. „A jakie jest imię synowej?” - dopytuje kapłan. „A to ją też trzeba podawać?...” - pyta zdziwiona.
To anegdotka, jedna z wielu, pokazująca z przymrużeniem oka relacje: synowa/zięć - teść/teściowa. Fakt: nie biorą się znikąd. Ale też sztuką jest nauczyć się śmiać z siebie, złapać dystans pozwalający skutecznie rozładować napięcia wynikające z konfrontacji inności, trudności w pogodzeniu się z przemijaniem, koniecznością wzięcia odpowiedzialności za swoje życie przez młodych i - z drugiej strony - usunięciem się na bok przez starszych. Nie zawsze jest jednak do śmiechu.
Bardzo często nie doszłoby do rozpadu małżeństwa, gdyby w krytycznych momentach nie pojawili się rodzice. Tzw. dobre rady, podsuwanie gotowych „sprawdzonych” rozwiązań, jednoznaczne opowiadanie się po którejś ze stron, podsycanie sporu wówczas, gdy trzeba było gasić płomień, jeszcze bardziej go rozpaliły. A potem... było już za późno.
Rzecz w tym, że proces wychowania dziecka powinien zawsze zmierzać ku jednemu celowi: ma je przygotować do opuszczenia domu i podjęcia życiowej samodzielności. Rodzice nie wychowują dziecka dla siebie - jeżeli tak się zdarza, jest to miłość głęboko raniąca. Wiele małżeństw się rozpadło, ponieważ mąż nie przestał być „ukochanym synkiem” swojej mamusi - nie opuścił jej mentalnie. U matki szuka rady, z nią nieustannie porównuje swoją wybrankę. Tymczasem, jak długo żona nie jest dla męża tą jedyną, najważniejszą i najbliższą osobą, tak długo nie będzie czuła się bezpiecznie w relacji małżeńskiej - zawsze będzie tą „drugą”. Oczywiście może dojść też do sytuacji odwrotnej: jeśli żona - mentalnie - nie opuści ojca czy matki, nie będzie otwarta na męża jako partnera, nie będzie w stanie do końca mu zaufać. Jeżeli żyje w zbyt silnej symbiozie z matką, to mąż ma w istocie... dwie żony! Uzależnienie się od rodziców dotyka nie tylko relacji osobowej. Chodzi również o oderwanie się od wyniesionych z domu wzorców życia („Bo u nas to było tak... Bo mój ojciec tak właśnie robił...”). Pamiętam rozmowę z młodą kobietą, która wszczynała kłótnie z mężem o to, że... nie czyści domownikom butów! Okazało się, że w jej domu rodzinnym funkcjonował swoisty rytuał: w sobotę wieczorem ojciec zbierał obuwie wszystkich domowników i dokładnie je glancował przed niedzielnym wyjściem do kościoła. Pięknie. Ale bez tego też można się obyć...
Bardzo destrukcyjne jest uzależnienie finansowe od teściów - zdarza się, że czują się sponsorami, uzurpując sobie w zamian prawo do ingerowania w sprawy dzieci. Czy mają pomagać finansowo? Jeśli ich na to stać - czemu nie. Nie wolno im jednak spodziewać się w zamian lojalności traktowanej jako relacja handlowa - bywa, że rodzice, którzy kompletnie wyposażyli dzieci, kupując im mieszkanie, samochód, żądają potem od nich „spłaty” długu poprzez uznanie prawa do wtrącania się w każdy szczegół ich życia, spełnianie roszczeń, słuchanie rad, wysłuchiwanie pretensji itp.
Teoretycznie - wszystko jest jasne. Znajomość realiów podkreśla nawet nasza weselna tradycja, proponując np. oczepiny. Rytuał zaczyna się zazwyczaj około północy (pora nieprzypadkowa: kończy się „stary” czas dnia i rozpoczyna „nowy”). Panna młoda zdejmuje welon i zamienia go na czepiec, który jest znakiem przejęcia obowiązków żony i gospodyni. W niektórych landach w Niemczech jeszcze do niedawna można było spotkać zwyczaj, wedle którego młodzi małżonkowie musieli razem przeciąć pień drzewa. Był to sygnał, iż stare więzy zostały przerwane i że od tego momentu zaczął się nowy rozdział ich życia.
Zmienia się intensywność tej obecności, rola w życiu dziecka. Gdy staje się ono samodzielne, rodzice powinni zbudować wobec niego mądry dystans. Szczególnym rodzicielskim apostolatem jest modlitwa za dzieci - jego „terminowość” nigdy się nie przedawnia. Wielu czytelnikom zapewne znana jest inicjatywa „Różaniec rodziców za dzieci”. Podobnych projektów można znaleźć więcej w internecie, parafiach. Patronką apostolatu może być św. Monika, matka Augustyna, która długie lata modliła się za swojego syna. Skutek przeszedł najśmielsze oczekiwania - Augustyn nawrócił się, został kapłanem, a potem biskupem, jednym z największych świętych w dziejach Kościoła.
Modlitwa matki, ojca ma siłę bomby atomowej. Żarliwa, wytrwała, pełna miłości może wszystko...
Mądry ojciec/matka, teść/teściowa, gdy małżeństwo dziecka przeżywa kryzys, próbuje ono „ustawić” po swojej stronie rodziców, szukając w nich naturalnych „sojuszników” własnej sprawy, zaangażować w konflikt, mówi: „Kocham cię. Jestem gotowa/y wysłuchać cię. Zawsze możesz na mnie liczyć. Ale wracaj do męża, do żony. Razem walczcie o swoją miłość! Tam jest wasz dom, rodzina”. Nie ocenia, nie krytykuje, nie wtrąca swoich „trzech groszy”. Nie wypowiada kłujących: „A nie mówiłam...”. Na uwagi był czas przed ślubem - post factum tego typu sugestie nie mają sensu. Nie sugeruje dróg na skróty. Nie próbuje też wpływać na dzieci, wykorzystując do tego wnuki - nadużywa wtedy szczególnych więzi zaufania, jakie w tej relacji istnieją. Nie mówi - co, niestety, zdarza się: „Rozwiedź się z nią. Z nim! Nie marnuj sobie życia. To nie dla ciebie!”
Mądra synowa, zięć, dzieci będą wiedzieli, że rodzice/teściowie zwykle posiadają życiową mądrość, popartą doświadczeniem, niekiedy okupioną błędami młodości. Warto zapytać o radę, wskazówki - nie ma sensu wyważać drzwi, które są już otwarte. To umacnia relacje.
Co robić, gdy każdemu spotkaniu z teściami towarzyszy trauma? Gdy jedzie się na święta z ciężkim sercem, bo wiadomo, że będą przytyki, dwuznaczne komentarze? Odpuścić? Zejść z „linii strzału?” Zacisnąć zęby i swoje odsiedzieć - dla tzw. świętego spokoju? Postawić szklaną ścianę? A może podjąć konfrontację? Trudne pytania. Nie znam na nie odpowiedzi.
Nie ma gotowych reguł. Istotne jest, by mąż pamiętał, że ma zawsze stawać po stronie żony - i na odwrót. Nie do pomyślenia są sytuacje, gdy tworzy się rodzinna koalicja zwrócona przeciwko jednej ze stron, a małżonkowie stają po przeciwnych stronach utworzonej naprędce barykady. Jak głosi stara zasada, swoje brudy powinno się prać we własnym domu. Im mniej osób jest w to zaangażowanych, tym lepiej.
Elementem, który utrudnia małżeńskie relacje dzieci, są zranienia wyniesione z domu rodzinnego. To odrębny rozdział - niekiedy bardzo bolesny. Bywa, że ich sprawcami byli rodzice.
Zranienia mogą mieć różnoraki kształt, poczynając od tych najbardziej drastycznych (bicie, poniżanie, alkoholowe ekscesy matki bądź ojca, kłótnie, czasem molestowanie seksualne) po uzależnienie od siebie, przypominające psychiczny terror, objawiające się lękiem przed podjęciem jakichkolwiek decyzji bez konsultacji np. z ojcem. Potężnym zranieniem jest brak któregoś z rodziców, powstałe wskutek rozwodu, emigracji zarobkowej związanej z fizycznym opuszczeniem rodziny na wiele lat. Byłem świadkiem gwałtownych scen, kiedy rozwodzący się (z wielkim hukiem!) rodzice dosłownie wyrywali sobie z rąk sześcioletnią córeczkę, każąc jej wybierać i krzycząc: „Kogo bardziej kochasz? Mamusię czy tatusia”? Kochała oboje jednakowo. Ostatecznie została przy matce. Dziś kończy szkołę podstawową, ale zranienie są bardzo widoczne.
Ojciec, matka, którzy potrafią przeprosić, przyznać się do błędu, więcej zdziałają - i większy autorytet zbudują - niż ci, którzy „zawsze mają rację”. Dlatego tak ważne jest, by pomóc poranionemu dziecku odnaleźć się w nowej rzeczywistości jego własnego małżeństwa - poprosić o wybaczenie, nazwać błędy przeszłości po imieniu. Potem pokornie usunąć się na bok. Zazwyczaj ów obowiązek jest bagatelizowany - w myśl zasady „jakoś to będzie”. W konsekwencji, może nawet niezależnie od siebie, młodzi zaczynają powielać błędy starszych (są rodziny, gdzie praktycznie wszyscy są po rozwodach: rodzice, dzieci; córka, która nienawidziła ojca - alkoholika bierze sobie za męża również alkoholika). Psychologia zapewne wiele miałaby do powiedzenia.
Ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 15/2018
opr. ab/ab