O autorytetach
Matka czternastoletniej Magdy wróciła do domu ze szkolnej wywiadówki, gdzie przez godzinę słuchała wykładu zaproszonego gościa. Tematem był „Autorytet u dzieci i młodzieży”. Usiadła z córką przy stole i zapytała: „Czy masz w życiu kogoś, kto jest dla ciebie autorytetem?”. Na co Magda odpowiedziała pytaniem: „A w twoim życiu, mamo, jest ktoś taki?”.
„Moim największym autorytetem — kontynuowała mama — jest papież Jan Paweł II. Za każdym razem, gdy widzę go w telewizji, jak przemawia, poszłabym za każdym jego słowem. A gdy przyjechał do Gdyni, ty pewnie tego nie pamiętasz, to przez cały rok żyłam pełna energii i odzyskałam sens wszystkiego, co robię”.
„A moim autorytetem jest islandzka piosenkarka i aktorka Björk” — rzekła Magda.
„Ty chyba, dziecko, żartujesz. Przecież znasz ją tylko z MTV i jakiegoś filmu.”
„A ty znasz Papieża osobiście?”
Powyższa rozmowa matki z córką uświadomiła mi, że są dwa rodzaje autorytetów moralnych: ten „na odległość” i ten wypływający z głębokiej relacji osobistej. Mama Magdy znała Papieża jedynie z telewizji i wielkiego spotkania z mieszkańcami Trójmiasta. Podobnie jak Magda, która swojego idola oglądała na ekranie i na wielkim koncercie w Gdyni. Obie nie miały obok siebie nikogo, kto byłby dla nich żywym przykładem codziennego, godnego pozazdroszczenia, wartościowego życia. Zadałem sam sobie pytanie: „Czy jest w moim życiu ktoś, kogo znam osobiście i o kim mógłbym powiedzieć, że jest moim autorytetem? Czy jest ktoś, kto wpływa na moje życie swoimi postawami? Czy istnieje taka osoba, z którą relacja zmienia mnie na lepsze, motywuje, wzbudza pragnienie do naśladowania jej?”. Przypomniałem sobie wiele osób, które spotkałem na drodze swojego życia. Każda z nich odegrała w moim osobistym wzrastaniu jakąś rolę, ale czy dziś, jako wychowawca, mam wokół siebie autorytety, z którymi pozostaję w głębokiej, osobistej relacji? Dopóki nie odpowiem sobie na to pytanie, nie powinienem dziwić się brakiem takich autorytetów wśród młodzieży. Moja pierwsza rada dla każdego pedagoga, wychowawcy, rodzica brzmi: nie proponuj młodemu człowiekowi jedynie autorytetów „na odległość”, bo nie wytrzymają one konkurencji młodzieżowych idoli z MTV; staraj się zbudować z nastolatkiem głęboką więź, w której ty będziesz dla niego autorytetem.
Pragnąc być wychowawcą z autorytetem, stajemy przed trudnym zadaniem towarzyszenia młodemu człowiekowi w odkrywaniu świata i nadawaniu znaczenia jego codziennym działaniom. Trudno nie ulec pokusie wskazywania palcem na gotowe odpowiedzi, gdy brakuje nam czasu i cierpliwości. „Tak mówi Kościół, w naszej rodzinie zawsze tak było, przecież to jest oczywiste, tak się po prostu nie robi i koniec dyskusji.” Często, z lęku przed błędami, jakie mogą popełnić dzieci, sami odpowiadamy na nurtujące je pytania i cieszymy się, że myślą tak jak my. Ciekawe jak długo będą podobne do nas? Za każdym razem, gdy zastanawiam się, czy potrafię zadawać istotne pytania swoim uczniom, przypomina mi się pewna historyjka obrazkowa. Jej bohaterem jest Snoopy. Przedziera się przez tłum ludzi niosących transparent z napisem: „Jezus jest odpowiedzią”. Staje przed wielkimi literami transparentu i odzywa się zdumiony: „A jakie jest pytanie?”. Komuś, kto „zna” odpowiedzi na wszystkie pytania, trudniej być autorytetem dla młodego pokolenia niż komuś, kto zadaje nawet bardzo trudne pytania. To pytania, a nie odpowiedzi, zmuszają do refleksji. Jeden z narkomanów leczący się w katolickim ośrodku dla narkomanów powiedział, że Bóg jest dla niego najwspanialszym pytaniem, jakie sobie podczas wychodzenia z nałogu postawił. Z tego pytania czerpie do dziś siłę w przezwyciężaniu trudności.
Można byłoby sporządzić całą listę możliwych konsekwencji stałego dawania uczniom gotowych odpowiedzi: agresja, bunt, niedojrzałość, wygodnictwo, uciekanie przed życiem, zależność od innych, brak poczucia własnej wartości i wolności, nuda, frustracja, huśtawka nastrojów, brak umiejętności budowania partnerskich kontaktów, brak odporności na stres, bezradność, lęk, apatia, osamotnienie, aspołeczność, brak ciekawości świata, nieumiejętność podejmowania decyzji, postawa roszczeniowa (egoizm, pretensje do innych), brak odwagi życiowej, brak zainteresowania skutkami własnych decyzji, brutalna konfrontacja z rzeczywistością, brak aktywności i twórczego myślenia, bezmyślność, uległość, nieumiejętność zaspokajania własnych potrzeb, pesymizm, zachwianie poczucia własnej tożsamości, nieudolność.
Do niemal każdego z tych haseł można dodać historię niejednego człowieka, który pogubił się w życiu. Niezaradny, czekający na gotowe, znudzony życiem młody człowiek to produkt wielu dyrektywnych metod wychowawczych.
Jednak najbardziej powinni się o swoje dzieci obawiać rodzice, którym się wszystko w życiu udaje. Marek odpowiadając na pytanie: „Dlaczego zaczął ćpać?”, opowiedział mi o swoim ojcu i jego ciągłych sukcesach. Już w szkole podstawowej matka pokazywała mu szkolne świadectwa ojca, wyróżnienia, jakie zdobywał, i dawała wyraz swojemu niezadowoleniu, gdy Marek przynosił ze szkoły oceny dostateczne. Ojciec nigdy nie przyznawał się do porażek i dawał siebie za przykład człowieka, któremu się w życiu powiodło. „Jak będziesz pracował tak jak ja, to też do czegoś dojdziesz” — mówił.
Lansowanie filozofii sukcesu oraz przekonanie, że „idealny” człowiek ma większy autorytet, pogłębia przepaść, jaka dzieli poszukującego nastolatka od wszechwiedzącego i bezbłędnego dorosłego. Marek chciał sprostać oczekiwaniom swoich rodziców, ale to mu nie wychodziło. Wreszcie doszedł do wniosku, że jest nieudacznikiem i przestało mu na czymkolwiek zależeć. Ale nie do końca. Wciąż jednak jakiś wewnętrzny głos powtarzał mu do znudzenia: musisz być najlepszy, musisz zwyciężyć, musisz mieć najlepszą ocenę, nie możesz popełnić błędu, musisz być jak ojciec. Niepokój dziecka, które próbuje za wszelką cenę odpowiedzieć na oczekiwania rodziców i cenionych przez siebie wychowawców, doprowadza je do ucieczki w nerwicę lub do szukania akceptacji w nieformalnych grupach. Tak wychowywane dziecko nie uczy się bezinteresownej miłości, ocenia innych po tym, co osiągnęli, a samo czuje się warte na tyle, na ile przypodoba się innym.
Ojciec Michała zabrał go kiedyś na wycieczkę do Niemiec. Pojechali zakupionym niedawno BMW. Gdy w Berlinie policjant nie pozwolił im wjechać w jedną z uliczek centrum i gdy ojciec zawrócił, Michał odezwał się usatysfakcjonowany: „A jednak nie udało ci się”. Ojciec spojrzał rozdrażniony na syna i rzekł: „Mnie się zawsze wszystko udaje. Zaraz ci to udowodnię”. Wrócił z powrotem do stojącego u wlotu do uliczki policjanta i dał mu do ręki plik marek. Spojrzał zadowolony na syna i z piskiem opon pojechał dalej. Kilka lat później Michał trafił do jednego z ośrodków dla narkomanów i nadal walczy z uzależnieniem od heroiny.
„Jak ty wyglądasz? Ubierz się po ludzku, przecież idziemy w gości. Co ludzie powiedzą, gdy zobaczą cię w takiej fryzurze? Tak to możesz sobie chodzić na dyskotekę, a jeśli już wychodzisz ze mną, to będziesz wkładała to, na co ja ci pozwolę.”
Dzieci wychowywane poprzez komentarze w stylu: „Co ludzie na to powiedzą?” — będą z czasem myślały kategoriami pięknego samochodu, firmowych ciuchów, ładnego chłopaka... Piękne stanie się to, co ładnie wygląda. Lansowanie filozofii pozoru i zewnętrznego wyglądu sprawia, że dziecko staje się niewolnikiem mody i przyjętych w środowisku konwencji, czuje się warte o tyle, o ile inni mówią o nim dobrze.
„Gdy rodzice dowiedzieli się, że ćpam, ukrywali to przed wszystkimi — mówi Monika. — Kupowali mi najlepsze ciuchy i wysyłali co drugi dzień do fryzjera, abym nie wyglądała na narkomankę. Co by ludzie o nich pomyśleli, gdyby dowiedzieli się, kim naprawdę jest ich córka... Byli przecież taką zgraną parą, zawsze uśmiechnięci i ładnie ubrani”.
Niejeden dyrektor szkoły, zapytany o problem zażywania narkotyków przez uczniów odpowiada zbulwersowany: „W naszej szkole problem nie istnieje”. A gdy w szkolnej toalecie pojawia się zapach palonej marihuany, to „z pewnością ktoś ma omamy węchowe”. Natomiast wychowawca sygnalizujący problem uzależnienia ucznia od narkotyków pomawiany jest czasem o działanie na szkodę wizerunku szkoły. Pozoranci jednak nie mogą liczyć na autorytet wśród naprawdę wrażliwych młodych ludzi.
Jednego z narkomanów odwiedziła w więzieniu mama i zapytała go: „Dlaczego nam to zrobiłeś? Czyż ja i tato nie daliśmy ci wszystkiego, czego chciałeś?”. On na to odpowiedział: „Tak, daliście mi bardzo dużo rzeczy. Ja natomiast chciałem mieć was”.
Tak wychowane dziecko nie nauczy się, jak prawdziwie kochać, jak poświęcać czas drugiej osobie... Taki człowiek będzie czuł się doceniany, posiadając dużą sumę pieniędzy na koncie, luksusowy samochód, tytuł naukowy. Współmałżonek nie wystarczy do szczęścia, bo cóż to za sztuka mieć tylko jednego partnera. Również i tu, w dziedzinie seksu, im więcej będzie miał partnerów, tym lepsze mniemanie o sobie.
Ojciec ośmioletniego Macieja, dyrektor dobrze prosperującej firmy, zwykł zlecać sekretarce także robienie zakupów. Mama Macieja umarła kilka lat temu, dlatego ojciec musiał troszczyć się o to, aby domowa lodówka zawsze była pełna. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, sekretarka dostała od szefa dwie kartki ze spisanymi artykułami do kupienia. Jedna kartka była napisana przez szefa, druga zaś, w zaklejonej kopercie, przez jego syna. Co roku Maciej mógł napisać trzy rzeczy, które chciałby otrzymać pod choinkę. Gdy obie kartki dotarły do sekretarki, zwróciła się do szefa wychodzącego w pośpiechu na kolejną naradę: „Ależ, Panie Dyrektorze, nie mogę zrealizować listy, jaką otrzymałam od Maćka”. „Niech Pani spełni jego wszystkie trzy życzenia. Stać mnie nawet na bardzo drogie prezenty.” „Ale tego nie da się nigdzie kupić!” — krzyknęła za zbiegającym już po schodach szefem. Nie mogąc go zatrzymać, wróciła do biurka i jeszcze raz przeczytała listę życzeń przygotowaną przez Macieja: „W tym roku na Boże Narodzenie chciałbym, abyś mi, tato, nic nie kupował. Moje trzy życzenia to, abyś był częściej ze mną, poszedł ze mną do kina i nauczył mnie grać w szachy”.
Im częściej odpowiadamy dzieciom „tak” na prośbę zaspokojenia przyjemności, tym trudniej będzie im w przyszłości zdobyć się na poświęcenie. Gdy dzieci mówią: „Lubię to” lub: „To mi sprawia przyjemność”, często myślą: „Muszę to otrzymać”. Gdy czują potrzebę modlitwy — modlą się. Gdy chcą iść do szkoły — idą. Dlaczego miałyby robić coś wbrew temu, co czują? Uważają, że coś, co jest przyjemne, nie może być złe. A z pewnością widzą zło we wszystkim, co sprawia im przykrość. Takie dzieci będą kierowały się emocjami, odczuciami, a nie rozumem. Rodzice, którzy nie mówią „nie” na kaprysy dzieci, prędzej czy później będą musieli szukać pomocy w poradniach uzależnień lub u dobrych adwokatów.
Nieodłącznym elementem wzrastania jest bolesne przycinanie gałęzi, cierpienie zadawane własnemu egoizmowi. Dlatego młody człowiek się buntuje, dlatego ucieka i jest czasem niemiły, a nawet okrutny. Jeśli nie będzie cierpiał za młodu, to w przyszłości wielu będzie cierpiało przez niego. Nigdy nie dorośnie, pozostając na zawsze dzieckiem w za dużym ciele. To on, bawiąc się w wojnę, będzie zabijał naprawdę. Podstawiając nogę koledze, któremu się lepiej powodzi, zniszczy człowieka. Szybko wyrośnie, krótko będzie triumfował i zwali się z hukiem, obwiniając o swój los Boga i ludzi. Tylko chwasty rosną szybko, wartościowy człowiek rodzi się w bólach. Błogosławieni rodzice i wychowawcy, którzy potrafią z cierpliwą miłością asystować przy tych narodzinach.
Zanim kiedykolwiek pomyślisz, że twój wychowanek powinien się nawrócić, zanim zaczniesz go przekonywać, że Bóg jest miłością, najpierw zainteresuj się tym, co on sam ma do powiedzenia.
Nieodłącznym elementem wychowania jest słuchanie drugiego człowieka, pragnienie głębszego zrozumienia go i poznania. W dialogu z nastolatkiem przede wszystkim pytaj i słuchaj. Jeden z moich przyjaciół zapraszany przez uczniów szkół średnich na godzinne spotkania, wraca z nich z plikiem kartek, a każda z tych kartek mówi o problemie, o tragedii każdego z tych młodych ludzi. Piszą na nich to, czego do tej pory nikomu nie powiedzieli: „Nienawidzę ojca, bo nigdy go nie ma w domu”; „Zostałam zgwałcona przez starszego brata”; „Nie mogę sobie poradzić z nałogiem, jestem uzależniony od alkoholu”; „Moja matka powiedziała mi, że mnie nie kocha”; „Nie mogę dogadać się z moją siostrą”; „Chciałbym z kimś dorosłym porozmawiać o moich problemach ze szkołą”; „Chodzę do łóżka ze starszymi ode mnie facetami, wszyscy się ze mnie śmieją, chcę z tym skończyć — proszę o pomoc”; „Raz ukradłem i rodzice na zawsze stracili do mnie zaufanie. Nie chce mi się żyć”; „Moja mama jest alkoholiczką i żałuje, że mnie urodziła — zaczęłam ćpać, aby o tym zapomnieć”; „Ludzie za dużo ode mnie wymagają, nie mogę już tego wytrzymać i myślę o śmierci”.
Przytaczanie młodym, nieszczęśliwym ludziom radosnych świadectw osób nawróconych do Jezusa, często wzbudza ich zazdrość. Czasem pozwala im zapomnieć o problemach, jednak nie goi ran. Wręcz przeciwnie — pogłębia ich nienawiść do siebie.
Najbardziej wzruszające świadectwo osobistego nawrócenia, gdy mówimy je od siebie, a nie z Bożej inspiracji, może przynieść odwrotny skutek. Słuchający dojdzie do wniosku, że takie rzeczy przytrafiają się tylko takim jak ty, osobom wybranym, świętym. W jego życiu nic takiego nie może się zdarzyć. Dlatego też, gdy opowiadasz innym o cudach, jakie Bóg zdziałał w twoim życiu, bądź autentyczny, mów krótko i nie nadużywaj takich słów, jak: miłość, szczęście, nawrócenie... Przytaczaj fakty. Prosto i zwięźle. O tym, co przeżyłeś i czego doświadczasz, mów przykładami, a nie językiem teologii czy liturgii. A gdy skończysz mówić, zabierz ze sobą słuchaczy do miejsca, w którym żyjesz i pracujesz. Niech sami się przekonają o owocach twego nawrócenia. Młodzi ludzie przyjmą Jezusa, który usiądzie obok nich, a nie tego, który spogląda na nich z góry Tabor. Chcą Mu wyznać, że sobie nie radzą, że pragną czegoś, czego im świat dać nie może.
W minionym dziesięcioleciu byliśmy świadkami reformy w świecie edukacji i usilnych poszukiwań nowych metod wychowawczych. Niestety zbyt często starania te stanowiły zaledwie płytką odpowiedź na głębokie wyzwania rzeczywistości nacechowanej nieprawdopodobnym natężeniem ludzkiego bólu i cierpienia. Zaczynam coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że za bardzo skoncentrowaliśmy się na technikach nauczania, zaniedbując pedagogiczną troskę o ucznia. Motywacja do poznawania świata nie wypływa jedynie z ciekawości czy z chęci zapanowania nad nim, ale także, a może przede wszystkim, ze współczucia i miłości.
By stać się dla kogoś autorytetem, nie trzeba być doskonałym. Jedyną drogą do zbudowania własnego autorytetu jest autentyczna więź nacechowana troską. W pracy pedagoga musi być miejsce na wsłuchiwanie się w cierpienie i głębokie pragnienia młodego człowieka oraz na takie wychowywanie uczniów, które uzdolni ich do głębokiej troski o innych. Należałoby program nauczania rozbudować raczej wokół zagadnień troski o siebie nawzajem i o otaczający nas świat niż wokół tradycyjnych przedmiotów. Czyż historia i literatura nie jest bardziej pasjonująca, gdy zamiast o pomnikach rozmawia się o ludziach, o ich bólach i pragnieniach?
Wojciech Żmudziński SJ (ur. 1961), teolog, pedagog, dyrektor Gimnazjum i Liceum Jezuitów w Gdyni oraz Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe. Opublikował m.in. książki: Biblijni liderzy, Narkomani i Chrystus oraz Metodologia uczenia się.
opr. ab/ab