O błędzie polegającym na traktowaniu wychowania jako sprawowania władzy
Tak, swoje życie, to, co mi jeszcze pozostało, chciałbym poświęcić na urzeczywistnianie intuicji, że nowoczesna szkoła może być środowiskiem ludzi szczęśliwych, bo odkrywających cudowną cechę życia jaką jest więź, przynależność, wolność, twórczość i zabawa oraz współpraca ludzi na rzecz dobra wspólnego. Wiem, że w aktualnej strukturze szkolnictwa jest to nieosiągalne.
Prawdziwie nowoczesny styl „gospodarowania zasobami” to praca nad zaspokojeniem podstawowych potrzeb duchowych człowieka. Obowiązkiem starszych jest zaspokoić podstawowe potrzeby duchowe dzieci. Dlatego też jakby automatycznie przesunie się główny akcent wychowywania: to dorośli mogą być cudownie zaangażowani w nieustanną pracę nad jakością własnego człowieczeństwa, aby stanowić atrakcyjny model dla młodszych.
Wydaje mi się, że każdy grosz rodziców wydanych na tworzenie szkół mniejszych (100 - 150 osób) jest wysiłkiem trafnym, idącym w dobrym kierunku.
Coraz mocniej, głębiej dostrzegam, że środowisko szkolne jest nacechowane przemocą i jakakolwiek refleksja o szkole mogłaby się zaczynać od opracowania strategii spacyfikowania przemocy (profilaktyka), aby później przejść do konstruowania programów współpracy (wychowanie) a potem dopiero programów nauczania (dydaktyka).
Anselm Grün w książce „Ludzi prowadzić - budzić życie” powołuje się na Świętego Bernarda: „Sanktuarium to święta przestrzeń, miejsce, gdzie wobec wszystkich tam znajdujących się osób i rzeczy okazujemy głęboki szacunek; miejsce, w którym żyjemy szlachetnie i godnie, i w którym karmimy duszę”. Jest to miejsce pogody, inspiracji i miłości, miejsce, gdzie każdy osobiście może się rozwijać, gdzie zostaje rozpoznany, zaproszony do rozmowy.
Kto chce rozumieć i wspierać innych, ten musi najpierw umieć rozumieć samego siebie, zdobywać umiejętności radzenia sobie z własnymi uczuciami i myślami, z własnymi potrzebami i namiętnościami. Obserwować musi samego siebie, aby rozpoznawać uczucia, które się w nim pojawiają, oraz namiętności, które go określają tak, aby mógł spotkać się z prawdą o sobie samym, na dnie swej osoby, swych uczuć i myśli, aby zapytać: „Co chcą mi one powiedzieć? Jaki zasadniczy problem mi objawiają? Co mnie zraniło? Co mi przeszkadza w jasnym myśleniu? Co mi utrudnia akceptację rzeczywistości???” Bez osobistej odpowiedzi na podobne pytania miesza się zadania przewodzenia czy wychowywania ze swymi nie rozpoznanymi i nienazwanymi potrzebami. Stłumione namiętności przeszkadzać będą w jednoznacznym, przezroczystym wspieraniu i rozumieniu innych.
Nieuświadomione potrzeby i emocje przenosi się wtedy na uczniów i współpracowników. Powstaje swoista „papka emocjonalna”, która działa jak piasek w trybach maszyny. To, czego nie dostrzega się świadomie, oddziałuje jako cień destruktywnie na otoczenie. Spostrzega się rzeczywistość nierzeczywistą.
Mądry nie musi pomniejszać innych, aby uwierzyć we własną wielkość. Nie musi nadużywać swej przewagi i władzy, a przez to pomniejszać, deprecjonować innych. Pokora to odwaga zstąpienia do swego człowieczeństwa, do swoich własnych cieni.
Amerykański psycholog John R. O'Neil uważa, że najważniejszym zadaniem ludzi na kierowniczych stanowiskach jest wystrzeganie się pychy. Wymienia objawy, które można wykorzystać, jako system wczesnego ostrzegania przed nadciągającą pychą: „Gdy zaczynamy sobie przypisywać szczególne zdolności, np. że w ocenianiu innych jesteśmy nieomylni albo że się nam nie zdarza po ludzku zbłądzić, to już patrzymy w oczy cieniowi. Jeżeli o tych, co mają inne poglądy niż my, sądzimy, iż są to rozrabiacze, ludzie umysłowo ubożsi, zawistni lub niezdolni do ogarnięcia całości, to wkraczamy na drogę własnych przyszłych cierpień”.
To dzięki poczuciu rzeczywistości, czyli także dzięki pokorze jesteśmy w stanie dostrzec, zaakceptować i liczyć się z własnym cieniem, czyli m.in. z niezaspokojonymi potrzebami. Prowadzący podopiecznych uzyskuje wewnętrzny spokój, gdy nie unika prawdy o samym sobie.
Wielu uważa, że kierowanie, wychowanie polega przede wszystkim na sprawowaniu władzy. I wielu jest takich, którzy „wychowują”, raniąc innych. Gdy rodzic i nauczyciel (przełożony) rani podopiecznego do tego stopnia, że ten płacze lub milczy, to wydaje się, iż jest to dla niego jedyny sposób odczuwania swej władzy. Ale to nie jest prawdziwa władza, lecz przekazywanie własnego zranienia. Gdy innych ranię, to nie budzę w nich życia, lecz ich tłamszę... „Wychowywanie” przez zadawanie ran jest przeciwieństwem wychowania - jest... zbrodnią.
opr. ab/ab