Wojna, której nie mogliśmy wygrać

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 35 (739)


Marcin Gomółka

Wojna, której nie mogliśmy wygrać

W maju 1939 r. szef naszej dyplomacji Józef Beck wygłosił słynne przemówienie, w którym stwierdził, że Polska nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę. Podkreślił również, że rzeczą bezcenną w życiu narodów jest honor.

Wrzesień 1939 r. to niewątpliwie pomnik i kamień milowy naszej historii. To przykład spontanicznego bohaterstwa narodu, męstwa polskiego żołnierza, bezprzykładnego okrucieństwa niemieckiego i radzieckiego najeźdźcy oraz obojętności zachodnich „sojuszników”. Jako pierwszy kraj w Europie mieliśmy odwagę odrzucić niemieckie żądania. Nie chcieliśmy, by Wolne Miasto Gdańsk zostało włączone do Rzeszy, by przez tzw. polskie Pomorze biegła eksterytorialna autostrada i linia kolejowa, wzgardziliśmy też przystąpieniem do paktu antykominternowskiego, a więc jawnym zadeklarowaniem się jako sojusznik Hitlera. Ta odmowa spowodowała wściekłość Niemców. Atak na Polskę stawał się coraz bardziej prawdopodobny, choć jeszcze pod koniec 1938 r. wcale nie było pewne, czy faktycznie do niego dojdzie.

Klamka zapadła

Przez cały okres istnienia II Rzeczypospolitej starano się utrzymywać równowagę w stosunkach pomiędzy Niemcami i ZSRR. Marszałek Józef Piłsudski słusznie mawiał, że siedzimy na dwóch stołkach i musimy wiedzieć, z którego spadniemy najpierw. Ta zasada straciła swój sens w momencie propozycji, a potem już nacisków ze strony ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa. W maju 1939 r. szef naszej dyplomacji Józef Beck wygłosił słynne przemówienie, w którym stwierdził, że Polska nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę. Podkreślił również, że rzeczą bezcenną w życiu narodów jest honor. Wystąpienie ministra spotkało się z pełnym poparciem i zrozumieniem Polaków. Stało się jasne, że nie poddamy się bez walki.

Nasz optymizm opierał się na nieco naiwnej wierze w pomoc mocarstw zachodnich. Mieliśmy przecież francuskie gwarancje z lat 1921 i 1939, a potem także i brytyjskie. Każda ze stron pojmowała jednak owe układy inaczej. Polacy deklarowali, że będą ich przestrzegać za wszelką cenę, alianci już niekoniecznie. Niemcy dobrze o tym wiedzieli, dlatego postanowili najpierw zaatakować nas, a potem Zachód. By tego dokonać, Hitler musiał zawrzeć porozumienie ze Związkiem Radzieckim. Tak też się stało, choć początkowo wydawało się, że Sowieci podpiszą układ z Francuzami i Anglikami. Stalin jako wytrawny gracz polityczny dostrzegł jednak, że alians z Niemcami daje mu znacznie więcej, czyli pół Polski, kraje nadbałtyckie i Besarabię. Ciągle podbijał stawkę, by w końcu zerwać rozmowy z zachodnimi dyplomatami pod pretekstem niezgody Polski i Rumunii na przemarsz wojsk radzieckich przez ich terytorium w razie zagrożenia Francji.

Dodać należy, że Armia Czerwona miałaby wejść na obszary tych państw w dowolnym momencie, nie pytając nikogo o zgodę, nie konsultując niczego z rządami obu krajów. Na tak jawne ograniczenie swej suwerenności ani Polacy, ani Rumuni zgodzić się nie mogli. 23 sierpnia 1939 r. podpisano radziecko-niemiecki pakt o nieagresji znany jako pakt Ribbentrop - Mołotow. Dołączono do niego tajny protokół, który dzielił Polskę pomiędzy sygnatariuszy wzdłuż linii Wisły, Narwi, Sanu i Pisy. Tym samym los naszego kraju został przypieczętowany.

Fall Weiss i radziecki cios w plecy

Taki był kryptonim niemieckiej agresji na Polskę. Pierwszego września hitlerowskie siły zbrojne zaatakowały granicę naszego kraju od południa, północy i zachodu. Po zaciętej bitwie granicznej trwającej do 3 września Niemcy uzyskali powodzenie niemal na całej długości frontu. Pod koniec pierwszego tygodnia walk rząd ewakuowano do Brześcia. W bezpośrednim zagrożeniu znalazła się Warszawa. Jednocześnie wojnę Niemcom wypowiedziały 3 września Anglia i Francja. W społeczeństwie polskim fakt ten przyjęto z dużymi nadziejami, choć najbliższa przyszłość miała przynieść gorzkie rozczarowanie.

- Nasi „sojusznicy” nie zrobili nic, by nam pomóc. Nie podjęli żadnych operacji wojennych na Zachodzie, choć mieli naprzeciwko siebie tylko kilka rezerwowych, bardzo słabo wyszkolonych dywizji niemieckich. Co więcej, zaobserwowano przypadki bratania się żołnierzy francuskich i niemieckich, a w wielu gazetach nad Sekwaną pisano, że nikt nie będzie umierał za Gdańsk - mówi historyk Cezary Cybulski.

Tak oto zaprzepaszczono szansę poskromienia hitlerowskiej hydry już na początku wojny. Gdyby Francuzi i Anglicy wypełnili wobec Polski swe zobowiązania sojusznicze, wojna potrwałaby najprawdopodobniej kilka miesięcy. A tak toczyła się przez sześć lat, pochłaniając miliony niewinnych istnień ludzkich. Warto jeszcze zauważyć, że podczas angielsko-francuskiej konferencji w Abbeville 12 września 1939 r. ustalono, że nie będzie podejmowana żadna akcja przeciwko Niemcom. O tej haniebnej decyzji Polaków nie poinformowano.

Po przegranej bitwie granicznej siły polskie, które nie zostały zniszczone, wycofały się na rubież Wisły. Próbowano też odblokować stolicę, dokonując zwrotu zaczepnego znad Bzury. Po początkowych sukcesach i zdobyciu Łowicza tempo polskiego natarcia osłabło. Przewaga niemiecka była na tyle duża, że jego kontynuowanie okazało się niemożliwe. Mimo ogólnie bardzo złej sytuacji strategicznej polscy żołnierze pokazali, że bić się potrafią. Na Westerplatte przez 7 dni odpierali ataki kilkakrotnie silniejszego przeciwnika, dzielnie stawali pod Mokrą, Mławą, Krojantami, Jordanowem, w obronie Warszawy, Modlina, Helu i Wizny. Tę ostatnią miejscowość nazwano „polskimi Termopilami”, gdyż dwa wzmocnione bataliony polskie przez kilka dni walczyły z dwiema doborowymi dywizjami niemieckimi! To dopiero bohaterstwo z prawdziwego zdarzenia.

Kłamstwo w żywe oczy

Ostatnia polska koncepcja obronna przewidywała stawianie oporu na przedmościu rumuńskim, a więc niewielkim skrawku terytorium w trójkącie miejscowości Kuty - Kołomyje - Kosowo. Walczyć zamierzano, aż do nadejścia pomocy ze strony zachodnich sojuszników. I właśnie wtedy rozpoczął się nowy akt polskiej tragedii. 17 września otrzymaliśmy zdradziecki cios w plecy ze strony ZSRR.

- Uderzając na Polskę, Stalin wypełniał swe zobowiązania sojusznicze wobec Niemiec wynikające z traktatu z 23 sierpnia. Twierdził, że państwo polskie już nie istnieje. Podkreślał również, że ludność zachodniej Ukrainy i Białorusi potrzebuje opieki. Kłamał w żywe oczy. Przecież rząd premiera Składkowskiego nadal działał, a na wschód od Wisły znajdowały się jeszcze duże siły polskie - zauważa C. Cybulski. Zatem sowieckie uderzenie było bezpośrednią przyczyną klęski wrześniowej. Bo z całą otwartością trzeba sobie powiedzieć, że nie byliśmy na tyle silni, by jednocześnie walczyć i z Wehrmachtem, i z Armią Czerwoną. Co więcej Wódz Naczelny marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał oficjalny komunikat, by z Sowietami walczyć tylko wtedy, gdyby nakazywała to obrona konieczna. Zdradziecki atak ZSRR spowodował, że resztki wojsk polskich wraz z władzami cywilnymi wycofały się do sojuszniczej Rumunii, gdzie zostały internowane. Kilku polskich dowódców nie posłuchało jednak dyrektywy Wodza Naczelnego i stawiło zbrojny opór krasnoarmiejcom. Należy wymienić tutaj takich oficerów, jak ppłk Marceli Kotarba, gen. Wilhelm Orlik-Rueckemann czy rozstrzelany przez Rosjan gen. Józef Olszyna-Wilczyński. Zacięte walki toczyły się na terenie Polesia, Wołynia, pod Grodnem, Szackiem i Wytycznem.

Ostatnie polskie punkty oporu padły pod koniec września i na początku października. Poddała się Warszawa, Modlin, Hel, a 5 października pod Kockiem kapitulował gen. Franciszek Kleeberg dowodzący Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie”. Tak zakończyła się tragiczna epopeja wrześniowa. Ponieśliśmy klęskę, lecz czy byliśmy przegrani? Z pewnością nie. Tej wojny po prostu nie dało się wygrać. Najważniejsze jednak było to, że duch oporu wśród Polaków nie zanikł, co potwierdziły późniejsze wydarzenia: konspiracja podczas okupacji, walki żołnierzy polskich na wielu frontach II wojny światowej i powstanie warszawskie. Zatem kampania wrześniowa była kuźnią, gdzie hartowała się polska stal, kolejnym symbolem pięknego rodzimego patriotyzmu, o którym nigdy nie wolno nam zapomnieć.

Trochę statystyki

Do walki z Polską Niemcy i Sowieci rzucili łącznie prawie 2,5 mln żołnierzy. Siły te zgrupowane były w 95 dywizjach piechoty, pancernych, zmotoryzowanych i lekkich. Agresorów wspierało potężne, bo liczące ponad 4 tys. samolotów, lotnictwo. Polacy wystawili do walki około milion żołnierzy. Łącznie mogliśmy przeciwstawić najeźdźcom 39 dywizji piechoty, 800 czołgów i 400 samolotów. Nasza broń była w wielu przypadkach przestarzała, niespełniająca wymogów ówczesnego pola bitwy. Mimo to potrafiliśmy zadać napastnikom znaczne straty. W wojnie obronnej poległo łącznie około 18 tys. żołnierzy niemieckich i radzieckich, 30 tys. było rannych. Straty polskie to 66 tys. zabitych, 134 tys. rannych i prawie 700 tys. jeńców wojennych. Podczas walk w Polsce zostało zniszczonych prawie tysiąc niemieckich czołgów, 11 tys. pojazdów mechanicznych, 564 samoloty, 370 dział, prawie 15 tys. karabinów i pistoletów. Nic więc dziwnego, że zdolność ofensywna Wehrmachtu została sparaliżowana do wiosny 1940 r.

 

3 pytania

Józef Korulczyk
historyk

Jak ocenia Pan kampanię wrześniową?

Ocena kampanii wrześniowej jest bardzo trudna. 1 września 1939 r. zapoczątkował II wojnę światową, która dla Polski okazała się wielkim nieszczęściem. W jej wyniku nasz kraj utracił niepodległość, dostając się w sowiecką strefę wpływów. Polska poniosła olbrzymie straty ludzkie i materialne. Zniszczona została stolica oraz tysiące miast i wsi. Utraciliśmy ponad połowę przedwojennego terytorium z wielkim ośrodkiem gospodarki i kultury - Lwowem. Wrzesień pokazał, że dla państw zachodnich ważne są interesy, a nie sojusze. Zostaliśmy przez Anglię i Francję zdradzeni i porzuceni na łup niemiecko-sowiecki. W 1939 r. żaden kraj w Europie nie był w stanie w pojedynkę przeciwstawić się tej potędze. Wrzesień 1939 r. pokazał bohaterstwo Polaków w obronie swojej niepodległości. Wrzesień był też bilansem II Rzeczpospolitej. Bilans ten wypadł bardzo korzystnie. Zbudowaliśmy własne jednolite państwo po rozbiorach, własny przemysł (COP), szczególnie ten zbrojeniowy; rozwinęła się kultura. Wychowane zostało pokolenie ludzi o głębokim patriotyzmie i zasadach moralnych. To promieniowało w czasie wojny (państwo podziemne, powstanie warszawskie), ale i w okresie powojennego zniewolenia.

Czy istniała alternatywa dla Września?

Tak, przyjęcie żądań niemieckich i pokojowa kapitulacja. A to było jeszcze gorsze, albowiem czekałby nas los Litwy, Łotwy czy Estonii, czyli zostalibyśmy radziecką republiką. Bohaterstwo września i walki w czasie II wojny światowej uchroniły nas przed tym losem.

Pana zdaniem powinniśmy obchodzić rocznicę wybuchu II wojny światowej?

Uważam, że tak. Trzeba pokazywać prawdę. W obecnym świecie, kiedy zaczyna oskarżać się nas o Holocaust, jeśli nie będziemy upowszechniać prawdy historycznej, to niedługo zostaniemy posądzeni o wywołanie II wojny światowej.

 

Gdyby nie Sowieci...

Wielu historyków do dziś zachodzi w głowę, czy we wrześniu 1939 r. Polska miałaby szansę pokonać Niemcy, gdyby nie wbito nam noża w plecy na wschodzie.

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale prawda jest taka, że po wycofaniu się na przedroście rumuńskie jeszcze przez kilka miesięcy mogliśmy stawiać skuteczny opór znacznym siłom hitlerowskim. Właśnie taki był plan polskich sztabowców i Naczelnego Wodza. Wiązać zgrupowania nieprzyjacielskie, w sprzyjających momentach kontratakować. Warto podkreślić, że w drugiej połowie września siły polskie, choć mocno przetrzebione, nie były jeszcze całkowicie zniszczone. Na rubież Wisły, a potem na przedmoście, spływały pomieszane kompanie, bataliony, pułki. Oddziały te zamierzano na nowo zreorganizować i rzucić do walki. Chciano pokazać światu, że Polska nie skapitulowała, że nadal jest w grze. A gra toczyła się o najwyższą stawkę - niepodległość i suwerenność narodu. Musimy też pamiętać, że pod koniec września Niemcy gonili resztkami sił, jeśli chodzi o paliwo, amunicję, żywność. Gdyby polski opór na przedmościu rumuńskim utrzymywał się powiedzmy do grudnia 1939 r., linie zaopatrzeniowe wroga stałyby się coraz bardziej rozciągnięte, a to niemal zawsze bardzo utrudnia prowadzenie walki. Może też Anglicy i Francuzi zmieniliby swe nastawienie i przyszli Polsce z pomocą? Niestety, te wszystkie rachuby i historyczne gdybania zniweczył radziecki atak z 17 września 1939 r. To właśnie on stał się gwoździem do trumny naszego państwa.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama