Fragmenty książki opisującej monarsze groby na Wawelu
Michał Rożek Groby królewskie na Wawelu |
|
Gdy we Francji umierał monarcha, lud natychmiast wiwatował na cześć nowego władcy, którym zgodnie z prawem zostawał delfin. Wykrzykiwano słowa: Le roi est mort, vive le roi (fr. Umarł król, niech żyje król). Jakże inaczej wyglądało to w Polsce. Na dobrą sprawę od śmierci ostatniego na polskim tronie Piasta, Kazimierza Wielkiego (zm. 1370), nigdy dobrze nie wiedziano po zgonie królewskim, kto będzie faktycznie władcą, oficjalnie bowiem następstwo tronu nie istniało. Przyszły monarcha musiał nieraz długo zabiegać o względy rycerstwa — w późniejszych czasach szlachty — by uzyskać akceptację, a dopiero po zatwierdzeniu przywilejów mógł się koronować. Tak było w przypadku córek Ludwika Węgierskiego, a potem dzieci Jagiełły. Ileż hartu musiała wykazać Zofia Holszańska, by swoim synom zapewnić polski tron. Długie debaty poprzedziły koronację Władysława Warneńczyka, a i nie obeszło się bez kłopotów przed koronacją Kazimierza Jagiellończyka. Nawet Jagiellonów z dynastii „formalnie” wybierała szlachta, lecz nie miało to nic wspólnego z późniejszą wolną elekcją. Wyjątkiem był wybór Zygmunta Augusta na króla, dokonany vivente rege (łac. za życia króla) Zygmunta Starego, co wywołało wśród mas szlacheckich poważną opozycję.
Po zgonie Kazimierza Wielkiego napotykamy po raz pierwszy opis ceremonii pogrzebu królewskiego — czyli rodzaj ordo funebris regis Poloniae. Oczywiście nie był on w pełni skodyfikowany, lecz dał początek imponującej ceremonii, towarzyszącej ostatniej drodze panującego. Dodajmy, że wcześniejsze wzmianki kronikarskie o pogrzebach królewskich czy książęcych w Polsce wczesnośredniowiecznej i dzielnicowej są na ogół mało mówiące, a czasem aż ascetyczne w swej relacji. Właściwie to o nich na dobrą sprawę nic nie wiemy. Dopiero opis dwóch pogrzebów Kazimierza Wielkiego po raz pierwszy wprowadza historyka w królewski ceremoniał pogrzebowy.
Pierwszy pogrzeb króla Kazimierza Wielkiego, urządzony pośpiesznie, był bardzo skromny, a wolno przypuszczać, że wyglądał analogicznie, jak o bez mała czterdzieści lat wcześniejszy pogrzeb Władysława Łokietka. Opisał go lakonicznie kronikarz królewski i podkanclerzy w jednej osobie, Janko z Czarnkowa:
Po odprawieniu uroczystych po zejściu króla egzekwij, był on w następny czwartek, tj. siódmego dnia wspomnianego miesiąca [7 XI], z prawej strony chóru kościoła krakowskiego przez wiernych (sług) swoich pochowany, w obecności Jarosława, świętego gnieźnieńskiego kościoła arcybiskupa, oraz biskupów Floryjana krakowskiego i Piotra lubuskiego.
W uroczystości uczestniczyli tylko najbliżsi i współpracownicy zmarłego władcy, wyjątkowo nie czekano na przyjazd następcy — Ludwika Węgierskiego. Bo trzeba dodać, że królewskie pogrzeby w średniowieczu aż do XV w. wymagały osobistego udziału sukcesora zmarłego, a odbywały się nieraz dopiero w kilkadziesiąt dni po zgonie. W przypadku Kazimierza Wielkiego pośpiech dyktowała sytuacja polityczna spowodowana niechęcią części możnych do Ludwika Węgierskiego, bo, jak zapisał kronikarz, „między innymi złymi następstwami obawiali się także, że — pierwej nim z woli boskiej powstanie w Polsce król z rodu królów polskich — cudzoziemiec na królestwo wyniesiony, który będzie chciał postępować podług obyczaju swojego narodu, będzie usiłował zmienić obyczaje i zwyczaje Polaków”.
W kilka dni po wspomnianej skromnej ceremonii przybył do Krakowa Ludwik i po rychłej koronacji, dającej mu pełnię władzy, urządził wujowi imponujący drugi pogrzeb, który odbył się 19 listopada 1370 roku. I znów oddajmy głos Jankowi z Czarnkowa:
Po koronacji wspomnianego króla węgierskiego Ludwika odprawione były w najbliższy wtorek we wszystkich kościołach krakowskich solenne po śp. królu Kazimierzu egzekwie, w obecności króla Ludwika, biskupów, książąt i wielkiej ilości szlachty. Na tych egzekwiach był taki porządek: naprzód szły cztery wozy, każdy w cztery piękne konie, a wszystko to — tak woźnice, jak konie i wozy — było czarnym suknem przybrane i pokryte. Potem kroczyło czterdziestu rycerzy w pełnych zbrojach na koniach pokrytych suknem szkarłatnym, następnie jedenastu niosło chorągwie tyluż księstw, dwunasty zaś chorągiew królestwa polskiego, a każdy miał tarczę ze znakiem, czyli herbem każdego księstwa. Za nimi jechał rycerz, odziany w złocistą szatę królewską, na pięknym stępaku królewskim, purpurą pokrytym, osobę zmarłego króla wyobrażający. Za nim szło parami procesjonalnie sześciu ludzi i niosło zapalone duże świece, z których dwie były zrobione z jednego kamienia wosku. Potem szły zgromadzenia zakonne i wszystkie osoby duchowne, ile ich było w mieście i na przedmieściach, śpiewając pieśni żałobne, a poprzedzając mary, pełne złotogłowia, sukna różnego i innych drogich materyj, które miały być między klasztory i kościoły rozdzielone. Na końcu postępował król Ludwik, arcybiskup, biskupi, książęta, panowie i wielka moc ludu obojej płci. Pomiędzy nimi zaś a marami szli dworzanie zmarłego króla, w liczbie większej niż czterysta, wszyscy w czarną odzież przybrani i wszyscy z wielkim płaczem i jękiem. Do którego zaś kościoła wstępował ten pochód z marami — jako to do Minorytów [Franciszkanów], N. Panny Maryi, Zakonu kaznodziejskiego [Dominikanów] — tam składano dwie purpury złociste i dwie sztuki przedniego sukna brukselskiego różnych kolorów, po szesnaście łokci każda, oraz duże ofiary w pieniądzach i wielką ilość świec. Przed marami szedł jeden (z dworzan) i szeroko rozrzucał pieniądze biednym i każdemu, kto by je chciał podnieść, ażeby wolniejszą zrobić drogę idącym i aby tym goręcej za duszę zmarłego króla się modlono. Nadto dwóch doświadczonej uczciwości ludzi było przeznaczonych do niesienia mis srebrnych, napełnionych groszami, z których to mis każdy, kto swej ofiary nie składał, brał, ile chciał. Inni znowu nieśli wory pełne groszów, i gdy tylko taka misa się opróżniała, w tej chwili napełniali ją znowu.
Z taką ceremonią i w takim porządku pochód doszedł do kościoła katedralnego, w którym czcigodny ojciec, ksiądz biskup krakowski Floryan mszę celebrował, zaś podczas tej mszy były złożone następujące ofiary (...)
Po czym, jak kontynuuje nasz kronikarz:
...urzędnicy zmarłego króla (...) złożyli na ołtarzu naczynia, którymi zarządzali [...aż przyprowadził podkoniuszy] — zbrojnego rycerza, w królewskie szaty odzianego, na dzielnym, a bardzo przez króla lubionym stępaku królewskim; a wszystkich tych poprzedzali chorążowie, niosący chorągwie, i ów rycerz, osobę zmarłego króla wyobrażający. Po złożeniu tych ofiar, gdy zaczęto, podług zwyczaju w takich wypadkach, kruszyć chorągwie, powstał taki krzyk żałosny, taki płacz i jęk wszystkich obojga płci obecnych w kościele krakowskim, że od tego płaczu i jęku wszyscy, osoby możne i niskie, starzy i młodzi, ledwo się utulić mogli.
Opisany ceremoniał żywo przypominał pogrzeb króla Węgier Karola Roberta (zm. 1342), ojca Ludwika, a to przez wprowadzenie postaci ludzkich symbolizujących królewską Dignitas (Godność), miast używanych na zachodzie i niesionych przed marami kukieł woskowych, ponadto na pogrzebie Karola Roberta występowało trzech rycerzy z hełmami przystrojonymi koroną i klejnotem herbowym w kształcie strusia. Zwyczaj ten, gdzieniegdzie stosowany w Europie, przyjął się w Polsce. Tak więc ustalony za Ludwika Węgierskiego, przyjęty z Węgier, ceremoniał funeralny stał się obowiązujący w następnych monarszych pogrzebach, a rozwinięto go, znacznie wzbogacając, dopiero w XVI stuleciu.
Równo w Wielkanoc, dnia 1 kwietnia roku 1548, na zamku krakowskim zakończył długi i pracowity żywot król Zygmunt I Stary. Zamykał oczy spokojnie, nie lękając się o losy państwa, już za jego życia bowiem ukoronowano następcę, syna, Zygmunta Augusta. Po obmyciu wodą, winem, octem i solą, zabalsamowaniu, wreszcie ubraniu w strój koronacyjny, ciało złożono na łożu paradnym (lits de parade, bed of state) i wystawiono w komnacie zamkowej. Następnego dnia w obecności biskupa Samuela Maciejowskiego włożono monarchę do trumny, komnatę przemieniono na kaplicę, wybudowano ołtarz, a trumnę ustawiono wśród mnóstwa lamp i świec. Przy zwłokach kapłani nieustannie odprawiali officium za zmarłych i msze. Wieść o zgonie monarchy rozeszła się po kraju lotem błyskawicy. Zawiadomiono listownie senatorów, wysłano odpowiednie pisma do władców zaprzyjaźnionych państw, a przede wszystkim wysłano posłów do nieobecnego w Krakowie króla Zygmunta Augusta, przebywającego w owym czasie w Wilnie. Młody monarcha przybył do stolicy dopiero 24 maja i jego pierwszą czynnością było wyznaczenie terminu pogrzebu na czwartek 26 lipca. Poselstwa z oficjalnym zawiadomieniem o uroczystości wysłano do papieża, cesarza i innych władców. Równocześnie przygotowywano się do uroczystego pogrzebu. Przede wszystkim trzeba było ustalić odpowiedni ceremoniał, a należy przypomnieć, że ostatni pogrzeb królewski w Krakowie odbywał się bez mała przed pięćdziesięciu laty, kiedy grzebano Jana Olbrachta. Poszukiwania starego ceremoniału nie dały żadnego rezultatu, wobec czego kapituła krakowska zwróciła się do biskupa Maciejowskiego z prośbą o ustalenie nowego ordo. Niebawem ułożono ceremoniał pogrzebu, najpewniej przy ścisłej współpracy biskupa z marszałkiem dworu, a nowy król zaaprobował go. Opracowano zatem Ordo pompae funebris serenissimi Sigismundi Regis Poloniae, zachowany w odpisie w zbiorach Biblioteki Czartoryskich w Krakowie (rkps 66).
Postanowiono w nim, że w czwartek „nazajutrz po świętym Jakubie, o godzinie siedemnastej zejdą się do JK Mości na zamek senatorowie i spośród nich wysłani wprowadzą na zamek przybyłych książąt i posłów zagranicznych”. Tych będzie oczekiwał Zygmunt August przed salą ze zwłokami króla, natomiast królowa Bona z córkami i fraucymerem będzie siedzieć w sąsiedniej komnacie. Nad trumną Zygmunta I biskupi pod przewodnictwem prymasa śpiewać mają „wigilie dziewięciu lekcji i laudes”. W tym czasie ze wszystkich kościołów zejdą się na zamek procesje i „ustawią się w izbach: starosty zamkowego, większego prokuratora i poselskiej”, natomiast na krużgankach stanie trzydzieści mar, przykrytych złotogłowiem, zaś na dziedzińcu, w okolicy skarbca, „stać będzie trzydzieści koni okrytych kitajką, a każdy z nich będzie z osobna wiedziony. W tym samym miejscu stanie trzydziestu i jeden chorążych ziemskich w zbroi, na koniach, okrytych czarnym suknem. Resztę dziedzińca zajmą ubodzy odziani w czarne kaptury, którzy nieść będą lane grube świece woskowe, z dworzanami, którzy poniosą czarne pochodnie. Wszystko to ma być gotowe i stać na swym miejscu, zanim przybędą książęta i posłowie”.
Po skończeniu wigilii uformuje się orszak żałobny wedle następującej kolejności. Pierwsi pójdą żacy ze wszystkich szkół krakowskich, dalej zakonnicy, księża świeccy i altaryści katedry wawelskiej, magistrowie i doktorowie Akademii Krakowskiej, kapituła katedralna, po nich asysta niosąca pastorały przed opatami i biskupami, a orszak zamknie idący pomiędzy dwoma prałatami arcybiskup gnieźnieński, przed którym ma być niesiony krzyż metropolitalny i pastorał. Za prymasem ma postępować dwa tysiące ubogich i dopiero teraz pójdzie w odpowiednim szyku trzydziestu chorążych, dzierżąc w rękach chorągwie, przy czym ostatnie będą Wielkiego Księstwa Litewskiego i Królestwa Polskiego. Tuż za nimi prowadzonych będzie trzydzieści koni, okrytych kitajką, ostatni nakryty dywdykiem z czarnego aksamitu. Teraz czterech dworzan ze spuszczonymi kapturami poniesie mary, za którymi ukaże się ludowi „rycerz cały we zbroi, siedzący na koniu, uzbrojonym w pancerz, trzymający goły miecz, końcem ku ziemi obrócony. Po nim pójdzie pacholę z tarczą, z herby królewskimi i z proporcem z chorągiewką ku ziemi obróconym, na której wymalowane będą herby: z jednej strony Korony, z drugiej zaś Wielkiego Księstwa. Na ostatku pojedzie na koniu jeździec odziany w czarną szatę królewską”. Dopiero teraz mają iść senatorowie z przybyłymi na uroczystości posłami i książętami, za nimi poniosą insygnia władzy monarszej: miecznik miecz, wojewoda poznański jabłko, wojewoda krakowski berło i najwyższy dygnitarz świecki, kasztelan krakowski, koronę królewską. Teraz poniosą na marach trumnę Zygmunta I, obok pójdą dworzanie ze stu pochodniami, za trumną będzie postępował, pomiędzy dwoma książętami lub posłami, król Zygmunt August, dalej królowa Bona z córkami i fraucymerem. Kondukt będzie zamykał Magistrat miasta i tłumy ludzi.
Do katedry wybrani przez ceremoniarza wejdą zachodnimi drzwiami i ustawią się wedle wcześniejszych poruczeń. I tak procesje z kościołów staną w kaplicach bocznych, rycerz z pacholęciem oraz jeździec ubrany w szaty zmarłego zostaną przy drzwiach. Również zarezerwowano miejsca dla nowego króla, królowej wdowy z córkami oraz przybyłych posłów i senatorów. Ciało Zygmunta I położone zostanie na okazałym katafalku, ustawionym w nawie głównej, przed grobem św. Stanisława. Tam złoży się insygnia, a koronę przed trumną. Sama ceremonia pogrzebu nie będzie długa. Odśpiewane zostaną przez wikariuszy przewidziane liturgią modły, a po ich „skończeniu ciało do grobu poniosą; gdy zaś ciało spuszczać będą do grobu, JK Mość i senatorowie przystąpią i dzierżyć będą linę, czyli sznur, na którym ciało spuszczać będą do grobu”. Na tym zakończy się pogrzeb, w czasie którego mają bić wszystkie krakowskie dzwony, z królewskim „Zygmuntem” na czele.
Następnego dnia przybędą na zamek procesje i według podanej już precedencji wraz z monarchą wyruszy żałobny orszak — analogicznie jak na pogrzebie Kazimierza Wielkiego — do sześciu kościołów, a to Wszystkich Świętych, Franciszkanów, św. Anny, św. Szczepana, Mariackiego i Dominikanów. Przy marach, na których wczoraj niesiono ciało, czterej kasztelanowie będą mieli misy napełnione pieniędzmi, „z których wysypią w kościołach, do których się pójdzie, pieniądze na ołtarz. A przy nich mają stać jeden albo dwaj z worami pieniędzy, z których próżne misy napełniać będą”. W każdym z wymienionych kościołów jeden z biskupów będzie celebrował żałobną mszę. Oczywiście do świątyń wniesie się tylko mary, wejdzie monarcha, królowa z córkami i dostojnicy duchowni oraz świeccy. Cały wielki orszak zatrzyma się na cmentarzu kościelnym i ulicy. W czasie mszy król z dostojnikami podczas offertorium złożą ofiarę, natomiast w momencie gdy celebrans zaśpiewa Agnus Dei, kasztelanowie wysypią na ołtarzu pieniądze.
Po południu we wszystkich świątyniach odprawi się uroczyste nieszpory żałobne, a katedrę na trzeci dzień ceremonii udekoruje się czarnym suknem i aksamitem.
Spotkają się w niej wszyscy, aby uczestniczyć w mszy za zmarłego króla, którą odprawi arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Dzierzgowski, a kazanie wygłosi biskup Samuel Maciejowski. Podobnie jak poprzedniego dnia, podczas offertorium Zygmunt August i senatorowie złożą ofiarę. Najciekawszym momentem będzie chwila, gdy celebrans zaintonuje Pater Noster. Wtedy, jak zanotowano w Ordo — „jeździec w zbroi wjedzie na koniu do kościoła, aż przed kratki, a obok niego postępować będzie pacholę, na mieczu zaś, hełmie, tarczy i włóczni, które niósł, zapali się małe świeczki na nich umieszczone. I pójdą senatorowie Królestwa, z wyjątkiem tych, co poniosą insygnia królewskie, i pierwszy weźmie hełm, drugi tarczę, trzeci miecz, a czwarty włócznię; oddadzą je JK Mości, książętom, powinowatym lub ich posłom, jeśli jacy przybędą, a jeśliby ci nie przybyli, tedy sami je z JK Mością poniosą”. Na śpiew Agnus Dei dygnitarze wezmą z mar insygnia oraz hełm, tarczę, miecz i włócznię, a „na koniec także sam jeździec [eques cataphractus] w zbroi do chóru wjedzie, jeśli będzie mógł, jeśli nie, to pieszo, i u mar runie”, natomiast niosący insygnia złożą je na ołtarzu, „JK Mość zaś hełm, a inni tarczę i miecz przed ołtarz rzucą, ostatni zaś złamie włócznię”, której proporzec król pochwyci i odda jednemu z senatorów. Na zakończenie ceremonii kanclerz i podkanclerzy pokruszą pieczęcie, a marszałkowie laski połamią.
Pogrzeb króla Zygmunta I Starego odbył się zgodnie z ustalonym i przedstawionym wyżej, skomplikowanym, trzydniowym ceremoniałem, jakże bogatszym od tego, który przygotowano dla Kazimierza Wielkiego, a nieustępującym współczesnym uroczystościom funeralnym w zachodniej Europie. Ogólnie można w nim wyodrębnić trzy zasadnicze fazy: właściwy pogrzeb w katedrze, procesję do kościołów i mszę żałobną w katedrze.
Analogicznie, według ustalonego schematu, pochowano 10 lutego 1574 r. ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta Augusta, a dnia 23 maja 1588 r. króla Stefana Batorego, poszerzając w obydwu pogrzebach ceremoniał o procesjonalne powitanie ciał przed murami miasta przez dygnitarzy, duchowieństwo, bractwa i cechy, jako że obaj królowie umarli poza Krakowem, pierwszy w Knyszynie, a drugi w Grodnie. Procesja poprzedzająca wóz z ciałem szła według ustalonego w roku 1548 porządku, co zwalnia nas od szczegółowego opisu. I tu dodajmy, że w momencie gdy wygasła dynastia Jagiellonów, a szlachta wybierała nowego monarchę viritim na wolnej elekcji, ustalono, że koronację będzie poprzedzał pogrzeb poprzednika, z czego w wyjątkowych sytuacjach rezygnowano. Tak wypadło po śmierci Stefana Batorego, gdy wobec niesprzyjającej sytuacji politycznej, otwartej wojny z arcyksięciem Maksymilianem Habsburgiem, zdecydowano się na koronację Zygmunta III przed pogrzebaniem Stefana Batorego, którego ciało sprowadzono z Grodna dopiero w maju 1588. Był to ostatni pogrzeb z trzydniowym ceremoniałem.
Od Zygmunta III zanika skomplikowany ceremoniał, procesja do kościołów, na rzecz jednodniowej uroczystości funeralnej, z zachowaniem łamania pieczęci i pogrzebu w katedrze połączonego z mszą. Zwrócono wtedy szczególną uwagę na okazałe przewiezienie ciała królewskiego do Krakowa, jak bowiem powszechnie wiadomo, od roku 1609 panujący z dworem przeniósł się na stałe do Warszawy i stamtąd przeważnie sprowadzano zwłoki króla.
Szczególnie imponująco wyglądały trzy pogrzeby w siedemnastowiecznym Krakowie: w roku 1633 Zygmunta III i Konstancji Austriaczki, w roku 1649 Władysława IV i w roku 1676 Jana Kazimierza i Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Im poświęcimy parę słów, zwracając bacznie uwagę na artystyczną i scenograficzną koncepcję całej ceremonii.
Dnia 3 lutego roku 1633 przywieziono z Warszawy ciała królowej Konstancji (zm. 1631) i Zygmunta III (zm. 1632), które chwilowo złożono w pałacu królewskim w Łobzowie, a nocą przewieziono do dworu Montelupich na Kleparzu. Tutaj miały oczekiwać dnia pogrzebu. Nadmieńmy, że tego samego dnia odbył się uroczysty wjazd do Krakowa nowego władcy, króla Władysława IV, a koronację zgodnie z panującym zwyczajem miał poprzedzić pogrzeb poprzednika. Pod wieczór ceremonia ingresu powoli dobiegała końca, Władysław z orszakiem przekroczył zamkowe bramy, przed południowym wejściem do katedry przywitał króla kanonik Piotr Gembicki, po czym monarcha wraz z bratem Janem Kazimierzem podszedł do konfesji św. Stanisława i obaj ucałowali relikwie głowy świętego, a następnie duchowieństwo zaintonowało hymn dziękczynny Te Deum laudamus, zakończony błogosławieństwem, którego udzielił biskup Tomasz Oborski.
Nazajutrz całe miasto od wczesnych godzin szykowało się do pogrzebu królewskiego. Już od świtu schodziły się do pałacu Montelupich bractwa, cechy, panowie koronni i litewscy, zakony, z wyjątkiem jezuitów i karmelitów bosych, duchowieństwo świeckie i nieprzebrana ciżba ludzka. Porządek był następujący: najpierw w kondukcie szli ubodzy, za nimi bractwa, cechy, zakony, kler świecki, Uniwersytet z rektorem, przed którym bedlowie nieśli berła, dalej muzyka żałośnie grająca, kapituła krakowska, chorążowie i — na co zwrócono baczną uwagę — w kosztownych szatach sześciu władyków unickich z metropolitą kijowskim; a za nimi biskupi katoliccy, sufragani: gnieźnieński — Andrzej Gembicki, krakowski — Tomasz Oborski; ordynariusze: kujawski — Maciej Łubieński, poznański — Adam Nowodworski, płocki — Stanisław Łubieński, chełmski — Remigian Koniecpolski, kijowski — Bogusław Radoszewski, kamieniecki — Paweł Piasecki, przemyski — Henryk Firlej; i prymas Jan Wężyk. Tuż za episkopatem jechała „osoba w kirysie po usarsku ze znakiem i herbem królewskim na proporcu”, wyobrażająca postać zmarłego władcy, dalej niesiono insygnia obydwu królestw, polskiego i szwedzkiego, a nadto „pieczęć, buławę, klucze i krzesło wywrócone”. Zwłoki wieziono na dwóch wozach, zaprzężonych w osiem koni „w kapach aksamitnych czarnych, a na trumnie był aksamit czerwony, szeroki przezeń krzyż biały”.
Gdy kondukt ruszył, ozwały się z krakowskich świątyń dzwony i biły do momentu wprowadzenia ciał do katedry. Za wozem postępowali królewicze, wyłączywszy Jana Alberta, który zaniemógł, senatorowie, a za nimi urzędnicy, mieszczanie i nieprzeliczone rzesze ludzkie. Gdy orszak skręcał w Kanoniczą — „na Grodzki[ej] ulicy przed apteką królewską (...) Orzeł był ad vivum naprawiony, który płakał i łzy mu z oczu ciekły. Król JM sam i z królewną oczekiwali na Kanonicz[ej] ulicy w kamienicy księdza archidiakona” i tu Władysław się dołączył.
Do katedry nikogo nie wpuszczono, poza osobami objętymi protokołem, a kościół „wszytek obity był (...) suknem, a ganki dla muzyki dokoła były zrobione”.
Natomiast przed konfesją św. Stanisława wybudowano olbrzymie, tak charakterystyczne dla kultury doby nowożytnej, castrum doloris — „zamek boleści”, rodzaj rozbudowanego katafalku. Oto jak wyglądało katedralne castrum doloris wedle relacji świadka tej żałobnej ceremonii:
Katafalk był czarny, wysoki, wpośród kościoła zbudowany, do którego wschody były, o czterech filarach, na samym wierzchu aż do samego dołu świece, także na samym wierzchu Orzeł Biały wisiał, w którym kilkaset lamp po skrzydłach i bokach wisiało. Około wschodów katafalkowych z obu stron kilka dwadzieścia świec wielkich białych, w lichtarzach czarnych drewnianych, po brzegach złocistych, zaświecono; także dworzan kilkadziesiąt stało z świecami.
Mszę celebrował prymas Jan Wężyk, a „muzyka na cztery rozsadzona chóry, treny żałosne cichym koncertem grała”. Król siedział pod baldachimem po prawej stronie, obok bracia i siostra, dalej panowie i posłowie: papieski, bawarski, brandenburski, pomorski i kurlandzki. Biskupów unickich posadzono przed samym ołtarzem. Tuż po kazaniu, wygłoszonym przez biskupa Stanisława Łubieńskiego, i po egzekwiach senatorowie przenieśli leżące na trumnach insygnia do wielkiego ołtarza. Tu rycerz przedstawiający króla skruszył kopię, giermek chorągwią królewską „o ziemię uderzył”, a pieczętarze kruszyli pieczęcie. To samo uczynili marszałkowie, łamiąc laski, a podskarbiowie uderzyli kluczami o posadzkę, miecznik zaś roztrzaskał miecz. Współczesny powiada, że „rzucili się potym dworzanie i urzędnicy dworscy do ciał i nieśli je do grobu, do kaplice króla Zygmunta I [Zygmuntowska] z kościoła tyłem od cmentarza, bo tam była szyja grobu otworzona. Cynowe truny już tam leżały w grobie gotowe. Potem sznurami senat i urzędnicy koronni i litewscy spuszczali ciała, jedno po drugim. Król JM sam i z królewiczami za koniec sznuru trzymał”. Wrócono do katedry, a stara maryjna pieśń Salve Regina, towarzysząca wszystkim pogrzebom, kończyła ceremonię, jakże zredukowaną w stosunku do rozbudowanego programu pogrzebu Zygmunta I Starego czy Zygmunta Augusta. Odtąd jednodniowe pogrzeby monarsze stały się obowiązujące. Kto skrócił ceremoniał, usprawniając go, trudno dziś dociec. Szczególną uwagę zwracał potężny katafalk zaprojektowany przez nadwornego architekta Wazów Giovanniego Battistę Gisleniego.
W omawianym okresie odbyło się w Krakowie kilka pogrzebów małżonek i dzieci królewskich, niedorównujących jednak wystawnością i przepychem monarszym konduktom. Do bardziej okazałych należały funeralne ceremonie po śmierci Aleksandra Karola Wazy (zm. 1634), biskupa krakowskiego Jana Alberta (zm. 1634), czy królowej Cecylii Renaty (zm. 1644), kiedy to podobnie, jak na pogrzebie Zygmunta III, Gisleni wybudował w katedrze „majestat wielki zrobiony aże pod samo sklepienie, szaro malowany i czarno, miejscami złocisty”, pokryty łacińskimi napisami oraz wyobrażeniem Parek przecinających nić życia. Podobnie grzebano w roku 1647 ukochanego synka Władysława IV, królewicza Zygmunta Kazimierza. Natomiast nadzwyczaj skromnie chowano zmarłe w niemowlęctwie dzieci, np. Marię Annę Izabelę (zm. 1642), o której pogrzebie współczesny zapisał: „ciało na mułach, w lektyce, w srebrnej trumience JMP wielkorządca Zygmunt Opacki do Krakowa przyprowadził i bez procesyj i ceremonij pochowano [je] na zamku w grobie królewskim Zygmuntów”.
Równie okazały jak poprzednie był pogrzeb króla Władysława IV (zm. 1648), a na szczególną uwagę zasługuje okolicznościowa funeralna dekoracja katedry wawelskiej, przygotowana również przez Gisleniego.
W związku z pogrzebem monarchy i koronacją następcy Gisleni dokonał pomiarów katedry, po czym na sporządzony plan naniósł proponowane dekoracje. Z zachowanych widoków zainteresują nas głównie krypty i prezbiterium z przedstawioną weń kapelą muzyczną oraz projektowane z tej okazji castrum doloris.
Dodajmy także, że rajcy urządzili uroczystości żałobne w farze Mariackiej, które wyprzedzały ceremonie na Wawelu. Otóż z końcem maja 1648 r. na wieść o zgonie Władysława IV postanowiono odprawić egzekwie za duszę zmarłego, nadzór nad nimi zlecając Adamowi Nagothowi. W związku z tym w rachunkach miejskich jest pozycja: „na postawienie struktury katafalku”, wynosząca w sumie ponad 63 floreny. Piramidy, kolumny, kopułę pożyczono z kościoła św. Michała, karmelitów bosych, a cztery „rzezane” statuy od rajcy Sebastiana Zacherli. Wszystko to zmontowano w prezbiterium, dając na wierzchu castrum orła, koronę, ściany zaś, stalle i ołtarz Wita Stwosza obito czarnym aksamitem. W tak udekorowanym wnętrzu odbyły się uroczystości żałobne, których koszt pokryło miasto.
Trumnę z ciałem Władysława IV przywieziono do Krakowa w sobotę 9 stycznia roku 1649 i ustawiono w dworze Montelupich. Koło ciała zapalono czternaście świec, wzniesiono dwa ołtarze, przy których kapłani odprawiali msze. Dopiero wieczorem 14 stycznia, już po ingresie Jana Kazimierza, trumnę królewską „przewieziono na cmentarz do Panny Maryjej”, gdzie przez noc stała pod namiotem.
W piątek (15 I) od rana „msze św. odprawowano tak pod namiotem przy ciele, jako też i w kościele u P. Maryjej i u św. Barbary oo. jezuitów”. Powoli schodziły się cechy z marami, bractwa, ubodzy, duchowieństwo, by analogicznie jak w roku 1633 uformować żałobny kondukt. Za trumną postępowali król Jan Kazimierz i posłowie cudzoziemscy.
Do katedry „puszczano tylko panów samych, pospólstwo bito i odganiano”. Wewnątrz świątyni, przed trumną św. Stanisława, był katafalk zbudowany:
szumny, czarny, wysoko aż pod wierzch: po czterech stronach stopnie do niego były; lichtarzy i świec pełno, lamp tak wewnątrz, jako i po wierzchu, a na samym wierzchu kopije z 6 proporcami z czarnej kitajki z białą i orzeł na wierzchu, w którym lampy gorzały. Ganki dwa po bokach urobiono dla muzyki; kościół wszystek obito czarnym suknem od wierzchu aż do spodka; przed wielkim ołtarzem majestat królowi pod baldachimem zrobiono. Ołtarz wielki bardzo piękny, kształtnie żałobny zrobiono, gdzie w pośrodku, jako obraz bywa, bardzo pięknie wyrażono wszystkie króle z domu Jagiellońskiego i szwedzkiego i królowe, które były za królami polskimi i królewiczami, klęczące wyrazili ku niebu, a w ręku trzymając herby swe, a na nich korony, osobliwie Snopek. Król JM był wyrażony ad vivum i królowa Cecylia Renata, i królewicz Zygmunt Kazimierz, i insi wszyscy zmarli pokrewni. Muzyka była po gankach, wszędy Requiem śpiewając.
Mszę żałobną celebrował i kazanie wygłosił arcybiskup gnieźnieński Maciej Łubieński, po czym ciało królewskie włożono w „trumnę miedzianą, szmelcowaną czarną, a złocistą (...) na której były wybite herby królewskie, znaki, armaty wojenne, ekspedycyje turecka i moskiewska, jako mu się poddają, czołem bijąc”, a pochowano go w nowym sklepie grobowym pod kaplicą Prandocińską, którą król wybudował, gdy grzebał Cecylię Renatę w roku 1644. Na tym kończyły się oficjalne ceremonie związane z pogrzebem Władysława IV, a dodajmy w tym miejscu, że niebawem, dnia 22 stycznia, jezuici u św. św. Piotra i Pawła zorganizowali wspaniałą mszę żałobną za Władysława IV, przy czym na szczególną uwagę zasługiwało castrum doloris, w relacji kronikarza wyglądające następująco:
katafalk piękny zrobiono o 4 słupach, na których stały 4 osoby malowane złociste: Wiara, Sprawiedliwość, Mężność i Wstrzemięźliwość. Korona na wierzchu wielka, a na przykryciu złotogłowiem dwie poduszcze leżały złotogłowowe, na których zaś 2 korony, 2 jabłka i 2 berła złote. Nad niemi orzeł biały wisiał na drucie z rozstrzępierzonemi skrzydłami, mając w paszczęce miecz goły. Angeli trzymały różne napisy. Świec jarzących pełno było, we trzy rzędy dokoła, koło katafalku
Pomijając nader skromny, odprawiony przy ulewnym deszczu, pogrzeb królowej Ludwiki Marii (zm. 1667), należy się słów kilka ostatniej ceremonii funeralnej w XVII-wiecznym Krakowie, która z niezwykłą pompą odbyła się 31 stycznia roku 1676. Tak się złożyło, że w tym dniu Rzeczpospolita żegnała, oddając ostatni hołd, dwóch monarchów, a to zmarłego na obczyźnie we Francji Jana Kazimierza (zm. 1672) i Michała Korybuta Wiśniowieckiego (zm. 1673). Pisał z tej okazji Jan Chryzostom Pasek: „wielkiej tedy nowalijej doczekał się Kraków, trzech razem królów polskich inter moenia (łac. między murami, w obrębie murów miasta) przyjmować, dwóch simul et semel (łac. — równocześnie i tylko raz) na jednym katafalku, trzeciego widzieć na majestacie”. Podobnie jak poprzednio pogrzeb poprzedził wjazd koronacyjny Jana III Sobieskiego. Nie uprzedzając wydarzeń, cofnijmy się o parę lat wstecz. W roku 1668 znużony rządami, po śmierci Ludwiki Marii pozbawiony jedynego doradcy i sojusznika, król Jan Kazimierz abdykował i udał się do Francji, gdzie w roku 1672 w Nevers zakończył życie. Ciało zgodnie z ostatnią wolą zmarłego pogrzebano w miejscowym kościele Jezuitów. Dopiero biskup krakowski Andrzej Trzebicki własnym sumptem, uważając to za swój obowiązek, sprowadził do kraju królewskie kości i od 10 listopada 1675 do 27 stycznia 1676 r. leżały u krakowskich kamedułów na Bielanach, a w dniu 28 stycznia złożono je wraz z trumną króla Michała Korybuta w kościele św. Floriana na Kleparzu. Stąd wyruszył 31 stycznia żałobny kondukt, a — jak zapisał świadek tej historycznej ceremonii — „Król Imć i Książę Prymas z IMciami biskupami i z J. Pany senatory zjachali do ś. Floryjana, włożywszy na katafalk, który był na jednym wozie zbudowany, obudwu monarchów zmarłych cadavera, prowadzili na zamek”. I znowu, jak zwykle w oznaczonym porządku, przeszedł przez Kraków, zdążając na Wawel, żałobny orszak. Obydwa ciała wieziono na jednym wozie, a „całun pod niemi był bogatej materyi złocistej, truna [trumna] króla Jana Kazimierza obita karmazynowym tabinem (...) w kwiaty, króla zaś Michała altembasem żółtym (...) także konie i woźnice w kapach aksamitnych, karmazynowych, w wozie koni sześć było”. Za wozem postępował w asyście senatorów ubrany w żałobne szaty Jan III. Nie tak dawno, bo 27 września 1669 r., jako hetman wielki koronny i marszałek wielki koronny w jednej osobie, uczestniczył w uroczystym wjeździe koronacyjnym Michała Korybuta Wiśniowieckiego.
Powoli, wśród tłumów gawiedzi, przy dźwiękach dzwonów kondukt zbliżał się do katedry wawelskiej. Na tradycyjnej trasie, wiodącej od Kleparza, przez Barbakan, Bramę Floriańską, ulicami Floriańską, Grodzką, Kanoniczą, szpaler czyniły polskie chorągwie stojące aż do katedry. W katedrze wzniesiono wysoki, ośmiołokciowy katafalk, nakryty baldachimem z czerwonego złotogłowiu, otoczony piramidami (symbol wieczności) pełnymi lamp i świec. Na wierzchu pierwszej był Snopek wazowski, na drugiej zaś herb Korybut, książąt Wiśniowieckich. Boki castrum pokrywały emblemy z lemmami, „insze napisy i hieroglifiki”, a od przodu na olbrzymim kartuszu znajdowało się epitafium obydwu monarchów. Po liturgicznych i zwyczajowych ceremoniach uderzono w kotły i trąby, a gdy piechota „zwyczajem wojskowym (...) ognia trzy razy” dała, pogrzebano ciała królewskie. Jana Kazimierza w krypcie pod nowo zbudowaną kaplicą Wazów, a Michała w grobie pod kaplicą Świętokrzyską.
Ponownie, tym razem już po raz ostatni, będzie Kraków świadkiem dwóch monarszych pogrzebów w styczniu roku 1734. Grzebano wtedy Jana III i Augusta II Mocnego. Tak się złożyło, że za zmarłego w czerwcu 1696 r. króla Jana urządzono jedynie egzekwie, a z pogrzebem przyszło jeszcze długo poczekać. Dnia 3 lipca 1696 r. rajcy uchwalili uroczystą mszę za Jana Sobieskiego, którą zorganizowano w kościele Mariackim. W odpowiednio przygotowanym prezbiterium, pełnym jarzących się świec, wybudowano castrum doloris, złożone z obelisków (symbol wieczności i chwały), otaczających z dwóch stron właściwy katafalk wzniesiony na panopliach, podtrzymywany przez orły, zwieńczony królewskim herbem i nakryty baldachimem. Całości dopełniały dwie alegoryczne figury stojące przy obeliskach, nadto na baldachimie anioł oraz pompatyczny epitafijny napis i liczne lemmy, prawdopodobnie zdobiące boki castrum. Tak uczciło miasto pamięć zwycięzcy spod Wiednia.
Pogrzeb Jana III z różnych przyczyn urządzono dopiero w roku 1734. Chowano wówczas także Augusta II (zm. 1733) i Marię Kazimierę (zm. 1716).
Tę ostatnią w nader dziwnych okolicznościach sprowadzono do Polski. Jak wiadomo, po śmierci męża królowa opuściła kraj, wyjechała do Rzymu, gdzie mieszkała kilkanaście lat, by później wyruszyć do Francji. Tam na zamku w Blois zakończyła w styczniu roku 1716 burzliwe życie. Stamtąd w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach przywieziono do kościoła warszawskich kapucynów trumnę ze szczątkami Marysieńki.
Wedle klasztornej tradycji nocą podrzucono do furty skrzynię. Na sygnał dzwonka furtian otworzył bramę i miast żywego człowieka spostrzegł dużą skrzynię leżącą u drzwi. Otworzył ją i ujrzał obitą jedwabiem trumnę, po czym prędko wezwał odprawiającego w klasztorze rekolekcje biskupa Jana Tarłę, który nakazał trumnę otworzyć. Oczom zgromadzonych ukazała się spoczywająca w niej stara kobieta w koronie i z berłem żelaznym u boku. W ustach miała medalion informujący, że jest to Maria Kazimiera. W takich nadzwyczaj tajemniczych okolicznościach wróciła do Polski żona Jana III. Przy okazji dodajmy, że u Kapucynów spoczął chwilowo Jan III, a w roku 1700 Jakub Sobieski przysłał do nich trumienkę swojego synka Jana. Tak więc tworzyło się tu swoiste mauzoleum rodu Sobieskich.
Maria Kazimiera spoczywała u Kapucynów do 9 sierpnia 1733. Wtedy zwłoki Sobieskich przewieziono na dziedziniec Zamku Królewskiego w Warszawie, a stamtąd wraz z trumną Augusta II wyruszyły następnego dnia do Krakowa. Trasa wiodła przez Kielce, Jędrzejów, Miechów.
Trumny złożono w Krakowie w kolegiacie św. Floriana, gdzie leżały do dnia poprzedzającego koronację Augusta III, która odbyła się dopiero w styczniu 1734 r. Dodajmy, że z końcem roku 1733 wysłał August III do Krakowa architektów, którzy wykonali pomiary katedry i zamku, związane z koronacją i pogrzebem.
Dnia 15 stycznia 1734 r. rozpoczęły się wedle znanego nam jednodniowego ceremoniału uroczystości pogrzebowe. Z kościoła św. Floriana na paradnych wozach, zaprzężonych w osiem koni, wieziono ciała zmarłych. Na jednym deponowano trumny Jana III, Marii Kazimiery i księcia Jana, na drugim leżała trumna Augusta II. W katedrze, przed konfesją św. Stanisława, ustawiono castrum doloris o pięciu stopniach, akcentowane w narożach piramidami z pochodniami. Tu położono królewskie trumny. Po mszy i egzekwiach kondukt skierował się ku południowym drzwiom katedry, gdzie pomiędzy kaplicami Zygmuntowską i Wazów było zejście do krypt. Wszystkie trumny pochowano w sklepie grobowym pod kaplicą Wazów. Tak dobiegła końca ostatnia monarsza ceremonia funeralna w Rzeczypospolitej szlacheckiej. Z obecnych na niej nikt nie zdawał sobie sprawy, że już więcej nie będzie się grzebać królów w katedrze wawelskiej.
Przedstawiony tutaj ceremoniał (ordo pompae funebris) i opisy pogrzebów królewskich pozwoliły zorientować się w tej skomplikowanej żałobnej uroczystości, która niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju okazałością bezsprzecznie oddziałała na kulturę staropolską. Liczne magnackie pogrzeby były dalekim echem wielkich ceremonii w katedrze krakowskiej, a wszystkie „zamki boleści” w jakiś sposób nawiązywały do katedralnego castrum.
Jak wykazano, ceremoniał z XIV stulecia wzorowany na węgierskim ordo, rozbudowany i wzbogacony w roku 1548, przetrwał do schyłku wieku XVI. Od pogrzebu Zygmunta III i Konstancji (1633) obserwujemy daleko idącą redukcję ordo z ceremonii trzydniowej do jednodniowej, przy równoczesnym eliminowaniu pewnych wątków treściowych. Odtąd królewski pogrzeb sprowadzał się do przejścia konduktu z trumną ulicami Krakowa i ściśle liturgicznego obrządku w katedrze. Wszystkie zwyczajowe, paraliturgiczne ceremonie redukowano do minimum, z tendencją do ich całkowitego wyeliminowania. Natomiast przybywał nowy element. Otóż zamiast XVI-wiecznego prostego katafalku budowano okazałe castrum, wzbudzające zawsze zainteresowanie współczesnych, a w przypadku pogrzebów z I połowy XVII stulecia projektowane przez Giovanniego Battistę Gisleniego.
Królewskie ceremonie funeralne wymagały zatem dużych nakładów finansowych, starannego opracowania treściowego (lemmy), scenograficznego i protokolarnego.
opr. aw/aw