Rozmowa na temat wartości Solidarności i przełomu Sierpnia 1980
Rozmawiamy w miejscu, które dla ludzi „Solidarności" jest szczególne. W bydgoskim kościele oo. Jezuitów, gdzie czuli się wolni - nawet w okresie prześladowań. Jak ważne było kształtowanie ducha 26 lat temu?
- Tak. Tutaj w czasach zniewolenia komunistycznego ludzie mogli poczuć się wolnymi. Tutaj mogli usłyszeć słowo prawdy, słowo obietnicy wolności, słowo nadziei. Myślę, że mogę być dumny z tego, że tutaj i w wielu innych miastach Polski jezuici odpowiedzieli na potrzebę chwili. W sytuacji powszechnego głoszenia nieprawdy otworzyli kościoły i, nie wchodząc w politykę, stanęli w obronie społeczeństwa i godności człowieka. Myślę, że Kościół w latach 70., 80. i po stanie wojennym potwierdził, że stał i stoi razem z narodem.
A jak ocenić ostatnie ponad ćwierć wieku ciągłych przemian?
-Wszyscy zastanawialiśmy się, obchodząc 25-lecie powstania NSZZ „Solidarność", jak podsumować ten okres. Czy się cieszyć, czy wręcz smucić, że zmarnowaliśmy pewne szansę. I tutaj zauważamy pewien pluralizm, jeśli chodzi o opinie w tym względzie. Są ludzie, którzy mówią, że jest gorzej, którzy nie tego oczekiwali. Ale jednak większość społeczeństwa uważa, że możemy być dumni z dokonań ostatnich 26 lat - z tego, co zaowocowało w tym ćwierćwieczu. Zawsze jako Polacy byliśmy trochę lepsi w walce z jasno określonym złem. Jednak potem - po pokonaniu tego zła - było już gorzej. I to po raz kolejny tak się stało. Byliśmy wielcy jako naród, kiedy stawaliśmy w opozycji do ustroju komunistycznego, za co świat nas podziwiał. Ale potem, kiedy zaczęliśmy budować wspólne dobro już w systemie demokracji, różnie nam to wychodziło. Możemy tutaj dyskutować, że być może popełniono pewne błędy polityczne, że nie ci ludzie siedzieli przy Okrągłym Stole, że zabrakło im czasem uczciwości w służbie na rzecz dobra wspólnego.
Wielu jednak odeszło z szeregów „Solidarności". Czym to tłumaczyć?
- Na pewno uczynili to z różnych powodów. Byli tacy, którzy się rozczarowali i stwierdzili, że już nie czują więzi z tymi ludźmi, którzy występują pod znaczkiem „Solidarności". Byli też tacy, którzy spokojnie i obiektywnie powiedzieli, że o coś innego im chodziło. Ze był to pewien ruch społeczny, a teraz jest to związek zawodowy, który ma inne cele i nie znajdują tam miejsca. Jeśli mówimy o odejściu z „Solidarności", wciąż nie wiemy, czym ona była, kiedy powstała 26 lat temu. Dla jednych był to ruch oddolny, dla innych związek zawodowy, a jeszcze dla innych owoc zstąpienia Ducha Świętego. Czym była ta „Solidarność"? Patrząc oczyma wiary, jeśli był to moment Bożej jedności serc, to nic dziwnego, że „Solidarność" działała z tak wielką siłą i energią. Teraz jest to związek zawodowy, który ma swoje określone zadania. Czasem bardziej próbuje wchodzić w politykę - oczywiście z różnymi skutkami. I tak już pozostanie.
„Nie ma miłości bez solidarności". Czy te słowa Jana Pawła II są fundamentem, na którym można zbudować Polskę uczciwą, sprawiedliwą, bez korupcji, a przede wszystkim dającą godne życie drugiemu człowiekowi?
- To są hasła: „nie ma miłości bez solidarności" czy „nie ma wolności bez solidarności". Od razu mamy pewną opozycję: wolność i miłość. Jest tu pewne napięcie, które występuje w życiu indywidualnym i społeczno-politycznym. Budowanie odgórnie takiej solidarności czy równości na siłę zna wiele osób. Kojarzy im się to z utopijnym systemem socjalistycznym, który chciał to wprowadzić. My teraz chcemy budować jednak coś innego. Chcemy wprowadzać wolne mechanizmy gospodarcze. Inni dodają, że wolny rynek zapomina o tych najsłabszych. No i powstaje pytanie, jak pogodzić z jednej strony pragnienie budowania społeczeństwa wolnorynkowego - które promuje inicjatywę tych, którzy chcą coś zrobić, a przekreśla lenistwo - z solidarnością z tymi, którzy rzeczywiście nie dają sobie rady. Jestem przekonany, że ta dyskusja społeczno-polityczna będzie trwała. Jednak różne postawy można określić w ramach nauki społecznej Kościoła. W jej ramach mogą istnieć różne systemy, pomysły na urządzanie tego kraju. Jedne kładące mocniejszy akcent na wolny rynek, inne - popierające solidarność z najuboższymi. Spierajmy się i kłóćmy. Mam nadzieję, że Duch Święty pozwoli nam wybrać najlepszą drogę.
W etosie „Solidarności" zawiera się słowo „patriotyzm". Dzisiaj chyba przez wielu zapomniane?
- Tak się stało, że po roku 1989 niektórzy próbowali nam obrzydzić słowo „patriotyzm". Z jednej strony ludzie tego słowa nadużywali, a inni je dewaluowali, kojarząc patriotyzm z nacjonalizmem, z zamknięciem się w sobie i z podejrzliwym patrzeniem na innych. W patriotyzmie jednak nie o to chodzi. Prawdziwego patriotyzmu uczył nas Jan Paweł II. Był to Europejczyk w każdym calu, znający problemy świata, otwarty na świat. Z drugiej strony - człowiek kochający Polskę i swoją „małą ojczyznę", jaką były Wadowice. Myślę, że im bardziej znamy to, co nasze, tym bardziej możemy się otworzyć na to, co inne. To nam pokazywał właśnie Jan Paweł II. Ktoś, kto nie ma korzeni, nie jest patriotą, będzie takim kosmopolitą, który nie potrafi ocenić tego, co europejskie, światowe, bo nie ma punktu odniesienia. Tak więc powracajmy do takich słów jak „patriotyzm". Oczyszczajmy je z niedobrych naleciałości. Uczmy się właściwego patriotyzmu, który dzisiaj nie tyle polega na chwytaniu za oręż, na biciu się, ile na dobrej, solidnej pracy dla dobra wspólnego kraju.
To chyba prawda często niedostrzegana?
- Tak. Sądzę, że w naszym myśleniu o dobru wspólnym jest wciąż za dużo tego dzielenia na „my" i „oni". Oczywiście, politycy mają większą odpowiedzialność i to na nich spoczywa główny ciężar kierowania dobrem wspólnym. Ale my, dzieląc na „nas" i na „tamtych", często zwalniamy się z odpowiedzialności za to, co nas dotyczy. I widząc jakieś wielkie afery, źle mówiąc o politykach, usprawiedliwiamy nasze małe oszustwa podatkowe, nieuczciwości w pracy, wyłudzanie od państwa pieniędzy. A przecież - jeśli robią tak tysiące, miliony osób, to kradzione sumy są porównywalne, a nawet większe od tego, co ginie gdzieś w wyniku wielkich afer, o których słyszymy. Zatem oceniajmy polityków, próbujmy coś zmienić, chodźmy na wybory, ale też patrzmy na siebie. Nie usprawiedliwiajmy naszych małych nieuczciwości tym, że ktoś jest dużo bardziej nieuczciwy.
„Solidarność" to także wolność, która ma swoje etyczne i moralne granice. Jak ich nie przekraczać?
- Dzisiaj dużo się mówi o wolności. Chcieliśmy tej wolności. Odzyskaliśmy ją w wymiarze narodowym, społecznym. Sami teraz jesteśmy za siebie odpowiedzialni. Ale wolność nie jest tylko dana, jest również zadana. Do wolności trzeba dojrzewać. Do wolności trzeba nieustannie dorastać. Człowiek, który jest wolny, a nie ma pewnego kręgosłupa moralnego, pewnego systemu wartości, łatwo wolność pomyli z samowolą. Nie wykorzysta wolności, aby wybierać dobro, ale będzie wybierał zło. Myślę, że w dzisiejszym świecie zauważamy pewien spór o to, gdzie są te niezbywalne wartości, które obowiązują wszystkich. Te granice nie są jasno określone. Bardzo ważne jest, by chrześcijanie - pokazując pewne granice dla ludzkich czynów - tak je ukazywali, żeby nie narzucać swojej wiary ludziom niewierzącym w Jezusa Chrystusa. Chodzi o to, by samemu umieli oddzielać te wartości, które wypływają z człowieczeństwa, z ludzkiej natury, od tego, co wypływa ściśle z naszej wiary, której inni mogą nie podzielać. Myślę, że w ten sposób będziemy bardziej przekonywający.
Ojciec Dariusz Kowalczyk SJ, przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, doktor teologii dogmatycznej, wykładowca Papieskiego Wydziału Teologicznego „Bobolanum" w Warszawie
opr. mg/mg