Specyfika świata polityki w Portugalii
Rządząca partia socjalistyczna i opozycyjna partia socjaldemokratyczna głosują przeciwko ustawie wprowadzającej małżeństwa osób tej samej płci. Prawda, że brzmi to jak fantasmagoria? Bo takie rzeczy to tylko w Portugalii.
Z drugiej strony nie ma też znów jakichś powodów do szczególnej ekscytacji. Bo socjalista pozostaje zawsze socjalistą. A wszędzie tam, gdzie rządzą dziś przedstawiciele tej formacji, mamy do czynienia z próbą wyrugowania religii z życia publicznego oraz z eksperymentami obyczajowymi na niespotykaną do tej pory skalę. Portugalia nie jest żadnym wyjątkiem i pod wieloma względami przypomina dziś swoją sąsiadkę Hiszpanię, która od czasów rządów radykalnego socjalisty Zapatero uznawana jest za niekwestionowanego prymusa „postępu". Ale jednocześnie ta sama Portugalia jest jednym z tych niewielu krajów, gdzie katolików można spotkać po obu stronach politycznej barykady. Przynajmniej w warstwie deklaratywnej. I jak się okazuje, znajduje to niekiedy swoje przełożenie także przy naciskaniu guzika podczas parlamentarnych głosowań.
Żeby spróbować zrozumieć specyfikę portugalskiego politycznego światka, trzeba przywołać postać Antonio Salazara - człowieka, który odcisnął niezwykle silne piętno na tamtejszym życiu publicznym i w ogóle całym sposobie myślenia o polityce.
Ten skromny i cichy profesor ekonomii, najpierw jako minister finansów, a w latach 1932-1968 premier, stał się faktycznym dyktatorem kraju i twórcą idei Nowego Państwa (Estado Novo). Jednak wbrew rozpowszechnionej dziś lewicowej propagandzie, kreślącej fałszywy wizerunek Salazara, Portugalia pod jego rządami nigdy nie przeistoczyła się w państwo faszystowskie. On sam zaś ani przez moment nie aspirował do roli „duce", „fuehrera" czy nieomylnego wodza. Przeciwnie - zawsze odżegnywał się od wizji państwa totalitarnego, które jego zdaniem było sprzeczne z duchem cywilizacji chrześcijańskiej. System stworzony przez Salazara - chociaż z całą pewnością autorytarny - nie dążył więc do ogarniania każdej sfery życia jednostki czy podporządkowania jej idei narodu czy rasy.
Ów głęboko wierzący katolik, który podobno do końca swojego życia zachowywał celibat, uważał raczej, że polityka jest „służbą dla podniesienia moralnego i materialnego poziomu ludzkości".
Wierzył w ideę korporacjonizmu i solidaryzmu narodowego. Do tego stopnia, że w portugalskiej konstytucji znalazł się zapis, iż Portugalia jest republiką korporacyjną.
W zamierzeniach Salazara miał to być ustrój wzajemnej dbałości: państwa o obywatela, a obywatela o państwo. Jego działalność była więc próbą wcielenia w życie zasad encykliki papieża Piusa XI „Quadragessimo anno". Dlatego poważnym, a niestety często powtarzanym błędem, jest wrzucanie salazarowskiego Estado Novo do jednego worka razem z faszystowskim modelem korporacyjnym we Włoszech.
Czym zatem był korporacjonizm w wersji salazarowskiej ? Tak naprawdę wszystkim po trochu. Zawierał bowiem potężny ładunek chrześcijańskiego personalizmu i solidaryzmu, ale także sporo postulatów socjalistycznych (centralne zarządzanie gospodarką, rozbudowany system socjalny), a nawet pewne elementy ustroju kapitalistycznego (żelazną dyscyplinę budżetową, walkę z inflacją itp.).
Salazar podkreślał rolę naturalnych struktur społecznych w życiu narodu, przede wszystkim tych najmniejszych: rodziny, parafii, gminy oraz samorządów, cechów i izb zawodowych. Korporacje, na których oparł działania państwa, stanowiły odpowiednik współczesnych organów samorządowych. Ich władza była jednak znacznie większa - od politycznych prerogatyw, po możliwość obsadzania składu krajowej Izby Korporacyjnej.
W państwie rządzonym przez Salazara rozwiązano wszystkie partie polityczne. W ich miejsce powstała za to Unia Narodowa. Zamiarem Salazara nie było jednak stworzenie nowej formacji politycznej, a raczej ponadpartyjnej organizacji skupiającej ludzi o rozmaitych przekonaniach, której ostatecznym celem miała być „organizacja narodu".
I faktycznie, Unia Narodowa okazała się tworem na tyle pojemnym, że znaleźli tam swoje miejsce zarówno chadecy, jak i niektórzy socjaliści, a nawet część dawnych anarchistów, widzących w salazarowskim korporacjonizmie częściowe spełnienie postulatów anarchistycznego guru Piotra Kropotkina.
I choć działalność polityczna jako taka została w Portugalii zakazana, to rządy Salazara trudno uznać za zbrodnicze. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w kraju owej „krwawej" dyktatury ani przez chwilę nie obowiązywała kara śmierci...
A kiedy w 1974 roku, cztery lata po śmierci twórcy Nowego Państwa, doszło do słynnej „rewolucji goździków", w wyniku której salazaryści stracili władzę, dokonała się ona niemal bezkrwawo.
Wcześniej jednak, przez ponad 40 lat, salazarowski system działał w warunkach szczególnej symbiozy. Bo religijne społeczeństwo portugalskie - pomne gorzkich doświadczeń z początków XX wieku, kiedy to doszło do próby przymusowej ateizacji kraju - godziło się na pewne ograniczenie swobód obywatelskich. Przyszło to Portugalczykom o tyle łatwo, że rządy Salazara uchroniły kraj przed totalitarnym koszmarem komunizmu i nazizmu.
Opozycja socjalistyczna także wprost nie atakowała cieszącego się sporą społeczną popularnością Salazara, tym bardziej że wiele z jego prosocjalnych działań bliskich było poglądom socjalistów.
Większość późniejszych opozycjonistów przeszła zresztą najpierw przez kuźnię salazarowskich struktur korporacyjnych. Podobnie jak znaczna część rządzących dziś krajem socjalistów. Fluktuacje międzypartyjne i poglądowe wolty to zresztą normalne zjawisko na portugalskiej scenie politycznej. Wystarczy prześledzić karierę obecnego szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, dawnego maoisty, który dziś jest konserwatystą. Ba, ewolucji ulegają całe formacje polityczne - Partia Socjaldemokratyczna, największa dziś partia opozycyjna, zaczynała jako ugrupowanie centrolewicowe, by z biegiem czasu wykonać woltę o 180 stopni. Dawna nazwa jednak pozostała, co zresztą wiele mówi o socjalistycznych resentymentach portugalskiego społeczeństwa.
Patrząc więc na meandry portugalskiej historii, można chyba zrozumieć, dlaczego tamtejszy parlament odrzucił projekt ustawy wprowadzającej małżeństwa osób tej samej płci, zgłoszony przez radykałów spod znaku Bloku Lewicy i Zielonych. Za tą ustawą opowiedziało się ostatecznie zaledwie 28 spośród 230 deputowanych. „Tak głęboka i złożona zmiana może być podjęta tylko przy szerokim poparciu portugalskiego społeczeństwa" - argumentowali swój sprzeciw rządzący socjaliści. Problem więc zapewne powróci wkrótce na drodze ogólnonarodowego referendum. Ale wtedy może już nie być tak kolorowo. Bo ci sami socjaliści przeforsowali nie tak dawno temu legalizację aborcji do 10. tygodnia ciąży. W tamtym przypadku także doszło najpierw do referendum, tyle że powinno być ono uznane za nieważne, bo wzięło w nim udział zaledwie 40 proc. uprawnionych. Mimo to socjalistyczny premier Jose Socrates przeforsował ustawę w parlamencie, argumentując, że skoro 58 proc. głosujących powiedziało „tak", to aborcja powinna zostać zalegalizowana.
Co więc tak naprawdę siedzi w duszy portugalskich socjalistów, z których tak wielu przyznaje się do katolicyzmu? Co sprawia, że rząd Socratesa postanawia nie umieszczać w projekcie budżetu sumy 1,5 min euro na pomoc socjalną dla studentów uczelni katolickich? I co powoduje, że ci sami socjaliści po śmierci siostry Łucji, ostatniego żyjącego świadka cudów w Fatimie, nazywają ją wielką postacią najnowszej historii Portugalii i solidarnie z rządzącą wówczas centroprawicą wstrzymują się z wszelką agitacją wyborczą przed wyborami parlamentarnymi? To wiedzą już tylko sami Portugalczycy.
opr. mg/mg