Rex Dei Gratia

Wczesnośredniowieczne pojęcie "króla z Bożej łaski"

Gdy weźmiemy do ręki angielską monetę, na rewersie, tam, gdzie na złotówkach znajduje się orzeł, ujrzymy profil Elżbiety II, królowej Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Wokół twarzy monarchini możemy dostrzec napis: „Elizabeth II, D. G. Reg. F. D.”. Imię i numer są znajome, ale co oznacza dalszy tekst? Odpowiedź na tę zagadkę przypomina nam — zupełnie niespodziewanie — tradycję, o której nie pamiętają dziś często nawet poddani Elżbiety. Skrót rozwija się: Dei Gratia Regina, Fidei Defensor — Królowa z Bożej Łaski, Obrońca Wiary. Ta formuła jest starsza od dynastii Windsor, starsza nawet od korony angielskiej. Królami z Bożej łaski nazywali się monarchowie od wczesnego średniowiecza. Tak, m. in., w oficjalnej tytulaturze nazywany był Karol Wielki: Rex Dei Gratia. Sens powoływania się władzy na niebiańskie źródło był oczywisty 1500, 1000 i 500 lat temu, choć dziś już tak nie jest.

Po upadku zachodniego Cesarstwa Rzymskiego (476 r.) Europę podzieliły między siebie nowe ludy i nowi władcy, których nazwy i imiona trudno dziś pamiętać. Mało kto wie na przykład, że włoska Lombardia zawdzięcza swą nazwę germańskiemu plemieniu Longobardów (czyli... Długobrodych), którzy w dolinie Padu założyli swoje królestwo. Niestabilny, jeszcze na pół dziki świat VI, VII, czy VIII wieku naszej ery był już jednak chrześcijański. Nie chodzi tylko o samą religię. Język, obyczaje, sposób patrzenia na świat — cała kultura przesiąknięta była przekonaniami i pojęciami czerpanymi z nauk Chrystusa. Siłą rzeczy średniowieczne wyobrażenia o naturze państwa i władzy podporządkowane były tej samej wizji świata. W Piśmie Świętym stało wyraźnie: „Nie ma bowiem władzy, któraby nie pochodziła od Boga” (Rz 13, 1). Nie zamykało to jednak sporów i dyskusji, wyznaczało tylko ich ramy.

Historia średniowiecza kojarzy się dzisiejszemu czytelnikowi z brutalnymi walkami o władzę, samowolą książąt i baronów, okaleczaniem pojmanych jeńców i bezlitosnym wyzyskiem prostego ludu. Bez względu na to, czy ten obraz jest prawdziwy, czy nie, ówczesne elity społeczne pragnęły zrozumienia zasad i mechanizmów życia społecznego. Podobnie, jak w innych epokach, jednym z najważniejszych zagadnień było to, jak uzasadnić władzę monarchy, z czego wynika jego pozycja i jakie są granice jego kompetencji. Odpowiedzi na te pytania kształtowały się pod wpływami ocalałych od zapomnienia okruchów prawa rzymskiego i starych obyczajów plemiennych. Już w VI wieku zaczęły powstawać kodeksy, które wzorując się na prawie rzymskim regulowały tradycyjne normy nowych społeczności: Lex Romana Burgundionum w państwie Burgundów, Edictum Theodorici w państwie Ostrogotów i inne.

Pojęcie rex Dei gratia, króla z Bożej łaski, rozpowszechnił św. Izydor z Sewilli (560­‑636), być może najwybitniejszy intelektualista zachodniej Europy w VI i VII wieku. Oznaczało, że władza monarsza jest zgodna z wolą Boga. Religijne uzasadnienie panowania dawało królowi (także: księciu, baronowi, czy cesarzowi) chrześcijańskiemu legitymizację, tj. potwierdzenie legalności władzy.

Z faktu, że władzę przekazuje królowi sam Bóg, wynikały jednak istotne ograniczenia. Władzy nie ograniczał żaden ziemski autorytet, ale miarkowały cele i zadania. Zgodnie z filozofią Świętego Augustyna król miał rządzić dla dobra poddanych. Nie był twórcą prawa, ale jedynie jego strażnikiem (inaczej rozumowano w świecie bizantyjskim, tam władca to nomos empsychos — „prawo żywe”). „Król (rex) otrzymał swoje miano od słowa oznaczającego prawość — pisał Izydor z Sewilli — istotnie, jeśli jego rządy odznaczają się pobożnością, sprawiedliwością i miłosierdziem, słusznie nazywamy go rex. Jeśli nie posiada tych przymiotów, jest nie królem, lecz tyranem”. Cnotą królewską miała być pokora — humilitas. Jak zauważył Stanisław Filipowicz, wybitny znawca historii myśli politycznej, była to zupełna wyjątkowość. Podobnych sądów nie formułowano ani w Rzymie, ani w Bizancjum.

Uzupełnieniem monarszej powagi była sakra. Dosłownie — poprzez obrzęd namaszczenia monarchy świętymi olejami przez kapłana, oraz symbolicznie, król stawał się pomazańcem, wyznaczonym przez Boga na strażnika ładu i porządku na ziemi. Takie umocowanie, o wiele silniejsze, niż w przypadku tradycyjnej władzy barbarzyńskiego wodza, stwarzało pewne pokusy i stawało się podstawą bardzo gorących sporów. Czy nad władzą świecką znajduje się jakiś doczesny zwierzchnik? Czy podlega ona ocenie i kontroli Kościoła?

Chrześcijańska, średniowieczna wizja monarchy w jednym punkcie wywoływała gwałtowny spór. Jakie mają być wzajemne relacje władzy świeckiej i duchownej? Z jednej strony władcy próbowali przedstawiać się jako opiekunowie społeczności chrześcijańskiej. Od czasu koronacji Karola Wielkiego na cesarza (800 r.) on i jego następcy kreowali siebie na najwyższych władców Europy, domagając się uznania nie tylko ze strony pomniejszych książąt, ale i biskupów, w tym papieża. Argument był prosty: skoro władza cesarza pochodzi od Boga (a od Niego wszak pochodzi wszelka władza), to znaczy, że cesarz jest jego jedynym najwyższym przedstawicielem. Jeśli otrzymał władzę prosto od Boga, to gdzie jest miejsce papieża? Również słowa Chrystusa o tym, aby oddać Bogu, co Boskie, a cesarzowi, co cesarskie (Łk 20, 24-25), służyły jako dowód szczególnej pozycji świeckiego monarchy. Do jego obowiązków należała, rzecz jasna, opieka nad Kościołem, ale tym bardziej, jako osobiście odpowiedzialny przed Bożą opatrznością, świecki władca czuł się uprawniony do faktycznej władzy nad hierarchią kościelną. Zachęcał do tego zresztą przykład wschodni, z Cesarstwa Bizantyjskiego.

Tych argumentów nie mógł uznać Kościół. Na płaszczyźnie sporu teologicznego przywoływano więc zasadę dominacji świata duchowego nad materialnym. W końcu rzeczywistość doczesna była tylko epizodem w życiu nieśmiertelnej duszy, a Kościół był wspólnotą pielgrzymów — o tym pisał w V wieku Święty Augustyn, dla średniowiecznych teologów największy autorytet. Tak, jak przez post i pokutę należy poskromić grzeszne rządze ciała, tak i autorytet władzy duchownej powinien kontrolować i w razie potrzeby karcić królów i cesarzy. Hierarchia wartości średniowiecznego człowieka opierała się na uznaniu prymatu tego, co duchowe, nad tym, co cielesne. Monarchowie, choćby najpotężniejsi, mieli za zadanie troszczyć się jedynie o to, co doczesne. Zbawieniem duszy „zawodowo” zajmowali się kapłani, do nich więc — argumentowano — należy ostatecznie zwierzchność nad wspólnotą narodów chrześcijańskich (co ciekawe, historycy filozofii widzą w tej doktrynie wpływy greckiego filozofa Platona — VI w. p.n.e.).

Od panowania Ottona I (962-973), odnowiciela potęgi cesarstwa, kolejni papieże znajdowali się pod kontrolą cesarzy. O prawa kościoła upomnieli się dopiero papieże Mikołaj II (...) i Grzegorz VII (1073-1085). Kulminacją konfliktu o prymat w świecie zachodniego chrześcijaństwa był słynny spór o inwestyturę, o którym dziś uczą się uczniowie na lekcjach historii.

Osobliwością średniowiecznych dysput było to, że zarówno zwolennicy prymatu władzy świeckiej, jak i obrońcy prerogatyw Kościoła, powoływali się na te same źródła. Wyobrażenia o naturze władzy opierały się na Piśmie Świętym, różnie tylko interpretowano jego wersety. Przez długie wieki nikt nie podważył zasady, że władza polityczna ma umocowanie w woli Bożej. Co znamienne, po obu stronach barykady argumenty układali duchowni: prawnicy i teolodzy. Jednym z nich, który może służyć za przykład, był kapelan cesarza Henryka IV, Gottschalk z Aachen. Ten uczony mąż oskarżając papieża o nadużycie władzy powołał się na alegoryczną interpretację słów o dwóch mieczach, które mieli Apostołowie (Łk 22,36): według Gottschalka jeden miał symbolizować władzę duchową papieża, drugi — władzę świecką cesarza. Te same słowa w interpretacji prawników papieskich oznaczały jednak coś przeciwnego. Właśnie papież, jako następca Świętego Piotra, włada oboma mieczami, ma zatem kompetencje zarówno duchowe, jak i — przynajmniej w zakresie kontroli — świeckie. W 1080 roku papież Grzegorz VI pisał: „Tak naprawdę są dwie rzeczy, przez które ten świat jest rządzony: uświęcona władza biskupów i władza królewska. Z tych dwóch władza kapłańska jest większym ciężarem, w tym także, że muszą oni zdawać sprawę Bogu z rządów króla nad ludźmi” (Jest to fragment pisma wysłanego do biskupa Metzu, Hermana, w którym zresztą Grzegorz VII cytuje papieża Galezego I, biskupa Rzymu w latach 492-496).

Obserwując spory papieży i cesarzy z perspektywy XXI wieku łatwo nam przeoczyć jeszcze jedną niezwykłość. Korzystamy z jej dobrodziejstw do dziś, stąd łatwo o niej zapomnieć. Już w średniowieczu Europejczycy zdawali sobie sprawę, że istnieją dwie autonomiczne władze: świecka (imperium) i duchowa (sacerdotium). Obie mają różne kompetencje i sprawowane są przez zupełnie oddzielone od siebie urzędy. Obie też powinny być w jakiś sposób limitowane, a granice ich siły powinny wyznaczać kompetencje. W ogniu wojen papiesko-cesarskich spłonęła doszczętnie starożytna idea rex-pontifex, króla-kapłana w jednej osobie, idea, którą spaczone były liczne cywilizacje. Pomimo tego, że walki między stronnikami sporu o inwestyturę bywały gorszące, a zamiast siły argumentów czasem decydowała siła oręża, musimy docenić osiągnięcia średniowiecznej myśli politycznej. Zasada autonomii władzy świeckiej i Kościoła stała się fundamentem cywilizacji europejskiej.

Dopiero w XIII wieku pojawił się umysł, który potrafił nadać myśli średniowiecznej dojrzały kształt. Był to Święty Tomasz z Akwinu. O nim — następnym razem.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama