Jeden okręg, jeden poseł

O projekcie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych

Chcemy wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze już w najbliższych wyborach samorządowych i do Senatu — zapowiada w rozmowie z „Gościem” poseł Waldy Dzikowski, wiceprzewodniczący PO.

Wielkiej rewolucji jednak nie będzie, bo posłowie nie wprowadzą zmian, które dotyczyłyby ich samych: w wyborach do Sejmu. A właśnie na tym najbardziej zależy Ruchowi Obywatelskiemu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

Wygrywa tylko jeden

Jak mają być zorganizowane okręgi jednomandatowe? Przede wszystkim muszą być małe. Tak, żeby kandydat musiał rzeczywiście wejść między wyborców i nawiązać z nimi bezpośredni kontakt. Z każdego z tych małych okręgów do parlamentu mógłby się dostać tylko jeden kandydat.

Gdyby wprowadzić ten system w wyborach do Sejmu, przestalibyśmy wreszcie głosować na listę partyjną, a wyłącznie na jednego, konkretnego człowieka. Polska zostałaby podzielona na 460 małych okręgów wyborczych, każdy po ok. 65 tys. wyborców. Nawet więc miasta średniej wielkości, jak Ostrowiec Świętokrzyski czy Inowrocław, stałyby się osobnymi okręgami wyborczymi do Sejmu i mogłyby wybrać swojego posła.

— Badania pokazują, że 70 proc. Polaków chce głosować w takim systemie — mówi poseł Waldy Dzikowski. — Wyborcy poczuliby się bardziej potrzebni, mogłaby się zwiększyć frekwencja. Bo na razie posłem może zostać kandydat, który dostał zaledwie kilka tysięcy głosów. W okręgach jednomandatowych to byłoby niemożliwe, bo wygrywaliby tam tylko kandydaci, którzy naprawdę cieszą się zaufaniem wyborców. Wyborcy tego konkretnego kandydata mogliby też bardziej kontrolować jego pracę w parlamencie, przyglądać się jej. System stałby się mniej anonimowy — przekonuje.

W jednomandatowych okręgach wybierają swoich przedstawicieli m.in. Amerykanie, Brytyjczycy czy Kanadyjczycy. U nich to się sprawdza. W Polsce jednak większość polityków krzywi się na propozycję skopiowania tego systemu. W rezultacie głosujemy wciąż według skomplikowanej ordynacji proporcjonalnej, a w okręgach wyborczych kandydaci walczą między sobą o kilka mandatów.

Żegnaj, zauszniku

Krytycy jednomandatowych okręgów zwracają uwagę, że jeśli startują w nich dwaj kandydaci o zbliżonych poglądach, to odbierają sobie nawzajem głosy. I paradoksalnie, mandat może uzyskać ktoś trzeci. Zwolennicy odpowiadają, że to plus, bo zmusza kandydatów o podobnych poglądach do porozumienia się. I z czasem prowadzi to do powstania w parlamentach dwóch wielkich partii, jak Republikanie i Demokraci w USA.

Nic więc dziwnego, że takiego systemu nie chcą mniejsze partie, takie jak PSL. Kiedy w zeszłym roku o jednomandatowych okręgach pozytywnie wypowiedział się Marek Jurek, z niechęcią zareagował szef PSL Waldemar Pawlak, dziś wicepremier. „Ordynacja wyborcza jest istotna, ale nie rozwiązuje problemów politycznych. Dla prawdziwej polityki potrzeba dialogu, kooperacji, zaufania. Sztuczki ordynacyjne mogą tylko skomplikować politykę” — ocenił Pawlak na swoim blogu. — „Jednomandatowe okręgi nie odpartyjniły Litwy. W 141-osobowym Sejmie (litewskim — przyp. P.K.) znalazło się zaledwie 5 posłów niezrzeszonych, czyli 3,5 proc. wszystkich” — argumentował.

Argumenty wicepremiera są nieco osłabione przez fakt, że na Litwie okręgów jednomandatowych... wcale nie ma. Obowiązuje tam skomplikowana ordynacja, tzw. mieszana. Wicepremier kieruje jednak dyskusję na całkiem boczny tor, bo jednomandatowe okręgi nie mają za zadanie „odpartyjnienia” parlamentu. Mają za to sprawić, że partie zmienią swój charakter. — Partie w obecnym kształcie musiałyby zniknąć. Bo nasz dzisiejszy system proporcjonalny tworzy partie wodzowskie — uważa prof. Jerzy Przystawa, animator Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. — Dzisiaj obywatele się nie liczą, liczy się tylko palec wodza partii. Ten palec wyznacza, który poseł może startować z którego okręgu i z jakiego miejsca na liście. A przecież Polacy to cywilizowany naród, mamy kilkusetletnią tradycję demokratyczną, jedną z najdłuższych na świecie, jesteśmy spadkobiercami I Rzeczpospolitej! To do nas ma należeć ta decyzja, a nie do wodza partii — mówi.

Tam, gdzie są jednomandatowe okręgi, partyjny wódz nie może jednak obsadzać na listach swoich zauszników. Musi wybrać do drużyny tych polityków, którzy są indywidualnościami albo przynajmniej są najbardziej medialni. Bo tylko oni są w stanie przebić się w okręgach, gdzie do wzięcia jest jeden jedyny mandat. Ci, którzy nie potrafią przekonać do siebie ludzi, odpadną. Ten jeden jedyny mandat w którymś z okręgów musi sobie wywalczyć także sam prezes.

Dzisiaj wielu ludzi ma wrażenie, że w polskim Sejmie zasiada niewiele indywidualności. Szefowie największych partii wolą promować na wyborczych listach polityków miernych, ale wiernych. Mierny nie zagrozi pozycji prezesa partii... Pewnie dlatego wokół Donalda Tuska przestaliśmy widzieć polityków, którzy byliby w stanie choć trochę go przyćmić. Dawniej musiał stawać w jednym rzędzie z Maciejem Płażyńskim, Janem Rokitą czy Zytą Gilowską. Dzisiaj nie ma już w PO tak wyrazistych postaci.

A Jarosław Kaczyński? To samo. Czy w kierownictwie PiS-u został jeszcze ktoś poza prezesem, kto umiałby formułować jakieś idee? Większość z tych, którzy w PiS-ie myśleli w sposób bardziej niezależny, prezes już sprowokował do odejścia. Choćby Marka Jurka, Kazimierza Ujazdowskiego i związanych z nimi polityków. Otacza się za to politykami, takimi jak Przemysław Gosiewski, którzy spijają każde słowo z ust prezesa.

Na krótką metę łatwiej rządzić partiami, wypranymi z wielkich indywidualności. Ale na dłuższą metę taki drenaż mózgów będzie dla Polski niszczący. Bo z głównego nurtu polityki ubywa ludzi, którzy mogliby sami wpaść na jakąś ideę, przedstawić śmielszą wizję.

Tymczasem jednomandatowe okręgi wyborcze powinny sprawić, że do polityki zaczną się przebijać ludzie najbardziej wyraziści. Tacy, którzy potrafią się wyróżnić i przekonać najwięcej wyborców do swoich idei.

Karuzela z ministrami

Skoro ten system ma wiele plusów, dlaczego posłowie nie chcą go wprowadzić także w wyborach do Sejmu? — Wcale nie wycofujemy się z tego pomysłu — zastrzega Waldy Dzikowski. — Na razie wprowadzimy okręgi jednomandatowe tam, gdzie jest zgoda polityczna, czyli w wyborach do Senatu i na wszystkie szczeble samorządu. W ordynacji następnych wyborów do Sejmu wprowadzimy na razie tylko zmiany o charakterze technicznym: dwudniowe głosowanie, możliwość głosowania korespondencyjnego, a być może też przez Internet — mówi.

Sejm będzie nad tymi zmianami głosował prawdopodobnie jesienią. Posłowie PO tłumaczą przy tym, że jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu na razie nie mogą wprowadzić, bo nie pozwala na to koalicjant, czyli PSL. — Mamy nadzieję, że inne partie przekonają się do naszego pomysłu, kiedy zobaczą, że jednomandatowe okręgi dobrze się sprawdzają w innych wyborach — mówi poseł Dzikowski.

Prof. Jerzy Przystawa pozostaje jednak wobec tych deklaracji sceptyczny: — Oni zawsze mówią, że ktoś im nie pozwala tego wprowadzić. Ale tak naprawdę i Platforma, i PiS, i inne polskie partie nie chcą nic zmieniać, bo mają wspólny interes, żeby ordynacja pozostała po staremu — uważa. — Ponieważ PO się zobowiązała, że okręgi jednomandatowe wprowadzi, to będzie prowadzić w tym kierunku jakieś prace zastępcze. Na przykład, zamiast zlikwidować Senat, będzie go reformować — uważa.

Mimo to, według prof. Przystawy, zmiany w ordynacji są konieczne. — W tej chwili żyjemy w absurdalnym państwie. W ciągu 19 lat od transformacji ustrojowej mieliśmy już 14 premierów, 24 ministrów rolnictwa, 21 ministrów zdrowia, 17 ministrów edukacji! Niedawno był Giertych, potem Legutko, teraz Katarzyna Hall, a za chwilę pewnie znowu ktoś zupełnie nowy. Krajem nie da się w tych warunkach dobrze rządzić. Tymczasem w Wielkiej Brytanii zmieniają premiera raz na dziesięć lat. Wyłonienie większości, która takie stabilne rządzenie umożliwia, jest możliwe dzięki jednomandatowym okręgom — przekonuje.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama