Słowa Kornela Morawieckiego, mówiącego, że "prawo, które nie służy narodowi to bezprawie" wywołały wzburzenie. A przecież takie - od niepamiętnych czasów - jest nauczanie Kościoła, wskazujące na względność autorytetu prawa
Autorytet prawa nie jest absolutny i w przypadkach drastycznej niesprawiedliwości można odmówić mu posłuszeństwa. Na co dzień jednak dla dobra wszystkich powinniśmy je szanować.
Demokracja, jak każdy system władzy, ma problem z katolikami, a katolicy mają problem z demokratycznie stanowionym prawem. Łatwo jest zwątpić w autorytet takiego przez ludzi ustalonego porządku, obciążonego naszymi wątpliwymi preferencjami i naznaczonego typową dla naszej kondycji niedoskonałością. Stąd też zamieszanie i niepewność, co sądzić o ostatnich wydarzeniach w naszej polskiej demokracji — w której owację w Sejmie zbiera polityk twierdzący, że „prawo, które nie służy Narodowi, to bezprawie” i że „takie prawo wolno naruszyć” (Kornel Morawiecki). Demokracji, w której władza pokazuje, że w imię realizacji swoich celów politycznych jest gotowa prawo to odsunąć na boczny tor — jak w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. W której wreszcie całkiem spora grupa obywateli (tak się akurat składa, że w większości deklarujących swój katolicyzm) uznaje, że takie działania rządzących są usprawiedliwione okolicznościami. Czy rzeczywiście takie poglądy i postawy są do pogodzenia z Ewangelią i z myślą chrześcijańską? Odpowiedź jest niestety złożona. Najkrócej mówiąc: teoretycznie jest to możliwe; bywają przecież sytuacje, w których nieposłuszeństwo wobec prawa jest usprawiedliwione. Ale czy z taką sytuacją mamy do czynienia w Polsce A.D. 2016?
Dwuznaczność stosunku chrześcijaństwa do prawa ludzkiego widać już w samym Nowym Testamencie. Z jednej strony, mamy wypowiedź Jezusa o potrzebie „oddania Cezarowi, co cesarskie” oraz wezwanie św. Pawła do poddania się „władzom sprawującym rządy nad innymi”. Na tej podstawie współczesna nauka Kościoła, uznając autonomię władzy świeckiej, podkreśla wartość prawa stanowionego i obowiązek posłuszeństwa względem niego. Po drugiej stronie brzmią słowa św. Piotra, że „należy bardziej słuchać Boga niż ludzi”, przywoływane dla uzasadnienia odstępstw od prawa obowiązującego — jak obecnie w Polsce, gdzie takie odstępstwa próbuje się usprawiedliwiać potrzebą realizacji jakichś uznanych za słuszne celów. Mamy więc jako chrześcijanie trudność, co począć z prawem niezgodnym z wymaganiami Ewangelii. Podobny problem sformułować można zresztą w języku niereligijnym, gdy pytać o sytuację konfliktu między prawem a nakazem sumienia. Czy da się wybrnąć z tych paradoksów i pogodzić, na pierwszy rzut oka sprzeczne, fragmenty Pisma? Wielokrotnie podejmowano taki wysiłek. Chyba najbardziej do dziś znanymi są tu dwie próby: sformułowana w XIII w. przez św. Tomasza z Akwinu koncepcja prawa natury oraz wyrażona po II wojnie światowej przez Gustawa Radbrucha myśl o „ustawowym bezprawiu” i „ponadustawowym prawie”. Obie wiele łączy, obie też mogą być pomocne w spojrzeniu na nasze polskie spory.
Zarówno Tomasz, jak i Radbruch żywią duży szacunek dla stanowionego prawa ludzkiego, które jest społeczeństwu niezbędne dla zachowania porządku i bezpieczeństwa. Nie oznacza to obowiązku bezwzględnego posłuszeństwa; jednak możliwość odrzucenia autorytetu prawa ograniczona jest do sytuacji skrajnych, w których naruszałoby ono najbardziej podstawowe zasady moralne („prawo natury” Tomasza) lub przekraczało „niemożliwą do uniesienia” dozę niesprawiedliwości i niegodziwości (Radbruch). „Zwykła” niesprawiedliwość nie wystarcza więc, aby odmówić posłuszeństwa prawu. Akwinata dodaje do tego jeszcze jedno ważne zastrzeżenie, zgodnie z którym nawet takie niemoralne prawo wymaga czasem wypełnienia, o ile jest to konieczne „dla uniknięcia zgorszenia lub zamieszek” (Summa teologiczna). Jak się wydaje, ten dodatkowy warunek wynika ze wspomnianej troski o ład społeczny i, niezbędny dla jego zachowania, szacunek dla prawa. Gdyby więc odmowa wypełnienia prawa, które łamie wymogi sprawiedliwości, miała prowadzić do społecznego zamętu lub obniżać prestiż prawa u osób nierozumiejących wyjątkowości danej sytuacji (a zatem powodować „zgorszenie”), moralnie słuszniejszym będzie jego wypełnienie — niejako wbrew sobie, a z troski o bliźnich.
Osobnym pytaniem jest to, jakie będą skutki uznania niesprawiedliwego prawa za niewiążące. Według jakich reguł należy postępować w takim wypadku? Tak św. Tomasz, jak i Radbruch zgadzają się, że same normy moralne zasadniczo nie wystarczają do kierowania ludzkim postępowaniem. Szczególnie u niemieckiego prawnika widoczne jest, że wymogi sprawiedliwości pełnią w prawie przede wszystkim rolę negatywną, pozwalającą odmówić poszczególnym regulacjom mocy wiążącej (co notabene przypomina rolę, jaką pełni Trybunał Konstytucyjny). Sprawiedliwość w takim wypadku nie wkracza w miejsce prawa; odmawiając wypełnienia jakiejś normy, powinno się zamiast niej zastosować inną regułę prawną (np. tę obowiązującą przed ustanowieniem niegodziwych regulacji).
Dla Radbrucha, mającego w pamięci świeże doświadczenie nazistowskich Niemiec, ten ostatni punkt jest szczególnie ważny. Jest dla niego jasne, że przyzwoite społeczeństwo potrzebuje wzmacniania prestiżu prawa, a uznanie istnienia „prawa ponadustawowego” nie może prowadzić do demontażu szacunku dla prawa w ogóle. To właśnie niemiecki totalitaryzm (podobnie jak wszelkie inne tego typu systemy) nad formalnie obowiązujące prawo przedkładał „dobro Narodu”, uznając, że ostatecznie obowiązuje to, co korzystne dla narodu niemieckiego. Radbruch ostrzega więc, że uznanie, iż „prawem jest to, co służy narodowi (...) oznacza: despotyzm, zrywanie umów, łamanie ustaw. Są prawem, o ile służą narodowi. A w praktyce oznacza: to, co władza uważa za służące dobru powszechnemu (...). I tak oto utożsamianie prawa z rzekomą lub domniemaną korzyścią narodu zmieniło państwo prawa w państwo bezprawia. Nie, nie może tak być: wszystko, co służy narodowi, jest prawem; raczej odwrotnie: tylko to jest prawem, co służy narodowi” (Pięć minut filozofii prawa).
Zbierzmy najważniejsze wnioski: autorytet prawa nie jest absolutny i w przypadkach drastycznej jego niesprawiedliwości można odmówić mu posłuszeństwa. Na co dzień jednak niezbędny jest szacunek dla prawa, jeśli chcemy żyć w społeczeństwie przyzwoitym i bezpiecznym. Uznanie, że ponad prawem stoją podstawowe zasady moralne, nie może więc oznaczać podważania autorytetu prawa w ogóle; nie powinno też prowadzić do społecznego zamętu. W szczególności jednak niebezpieczne okazuje się stawianie nad prawem jakiegoś domniemanego „dobra” społeczeństw czy narodów — w praktyce prowadzi to bowiem do nadużyć władzy i bezprawia. Dlatego też łatwiej jest zaakceptować sytuację, w której to obywatele odmawiają posłuszeństwa prawu, niż kiedy czynią to rządzący. Potwierdza to nauka Kościoła, zgodnie z którą zwłaszcza „władza polityczna, określona przez wolną decyzję obywateli, powinna szanować zasadę państwa praworządnego, w którym najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi” (Kompendium Katechizmu Kościoła katolickiego).
Czy którykolwiek z warunków stawianych przez chrześcijańską myśl społeczną, pod jakimi dopuszczalna byłaby odmowa przestrzegania prawa, jest dziś w Polsce spełniony? Wydaje się, że nie. Jednocześnie widać próby wykorzystywania języka religijnego dla uzasadniania obchodzenia prawa przez władzę. Warto więc ten fragment tradycji przypomnieć tak rządzącym, jak i rządzonym.
Dr Maciej Pichlak adiunkt na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się filozofią i socjologią prawa. Prowadzi m.in. studenckie koło naukowe „Kodeks i Ewangelia”.
opr. mg/mg