Rozmowa z ambasadorem Polski w Wiedniu
- Co Pani czuła, kiedy dowiedziała się, że zostaje ambasadorem w Wiedniu?
- To było dla mnie wielkie wyzwanie. Przez osiem lat byłam przewodniczącą grupy polsko-austriackiej w parlamencie i zainteresowanie Austrią było zasadniczym powodem tej decyzji. Nie sądzę, żebym została ambasadorem w kraju, który nie byłby mi tak bliski. Bo, po pierwsze, trzeba czuć się swobodnie w języku danego kraju, po drugie - trzeba być zainteresowanym jego kulturą i polityką. Wcześniej miałam to szczęście, że przez trzy kadencje w parlamencie, jako poseł śląski, zajmowałam się konkordatem, konstytucją, ochroną danych osobowych, reformą terytorialną. Teraz kolejnym wyzwaniem całej klasy politycznej jest wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej.
- Pobyt Pani tutaj jest także wypełnianiem tego zadania.
- W Austrii aprobata dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej w momencie mojego przyjazdu była najniższa ze wszystkich krajów członkowskich. W tym kontekście ten kraj ma dla nas szczególne znaczenie.
- Czy praca Pani Ambasador coś w tej sytuacji zmieniła?
- Samoistna zmiana nastawienia trwa zwykle dwadzieścia, trzydzieści lat. My tyle czasu nie mamy, sądzę, że zabierze nam to kilka lat. Moja praca jest tylko cząstką pracy naszego rządu, ministra spraw zagranicznych, parlamentu. Ale mam nadzieję, że jakoś się przyczynia do wprowadzenia Polski do zjednoczonej Europy. Przyjemnie jest promować firmę pod tytułem "Polska". Nie być związanym tylko z konkretnym ugrupowaniem politycznym, ale odpowiadać za kraj jako całość to wielkie wyzwanie.
- Jak Pani Ambasador promuje tę firmę, która się nazywa "Polska"?
- Skupiłam się na tym, co było skutkiem obowiązującego tu stereotypu Polaka - handlarza, złodzieja samochodów lub pracownika "na czarno", na złym traktowaniu polskich turystów na granicy. Nazwałam ten problem po imieniu, gdyż była to forma dyskryminacji. Po pół roku mogę z przyjemnością powiedzieć, że zanotowaliśmy poprawę. Na przykład w "Die Presse" ukazał się wywiad, w którym generał tutejszej żandarmerii powiedział, że wydano stosowne instrukcje, dotyczące poprawy traktowania polskich turystów. Udało się nam założyć gorącą linię między granicą a polskim konsulatem. Odbyliśmy szereg spotkań ze strażą graniczną i celnikami. Jednak musimy nadal czuwać, i tu zwracam się z prośbą, trochę tak jak Adam Małysz, do kibicujących mu Polaków: Zachowujmy się! Moja praca staje się o wiele lżejsza, jeżeli rodacy mnie wspomagają. Mam nadzieję, że ruszy z miejsca sprawa zawarcia umowy o współpracy w zwalczaniu przestępczości zorganizowanej, bo to też jest część fundamentu dobrych stosunków. Ponadto wciąż trzeba pokazywać Polskę nieznaną, bo okazuje się, że wiele uprzedzeń do Polaków bierze się z nieznajomości naszego kraju. Nie ma dla mnie przyjemniejszej roli niż wysyłanie grup studyjnych do Polski, bo każda grupa wraca zachwycona.
- Co to za grupy?
- To dziennikarze, politycy, specjaliści, np. z dziedziny rolnictwa, związkowcy. Jadą do Polski, żeby ją zwiedzać, ale przede wszystkim, by spotykać się z określonymi środowiskami. Kiedyś austriackie związki głosiły: "Nigdy się nie zgodzimy, żeby Polska weszła do Unii, bo nas zaleje tania, niewykwalifikowana siła robocza, Polacy, którzy handlują, strajkują, głodują". Zwróciliśmy się więc do polskich związków zawodowych obu opcji politycznych, sugerując, aby zaprosiły kolegów związkowych z Austrii. Austriacy związkowcy pojechali do Polski i zmieniło się ich nastawienie do nas. Problemy nie znikły od razu, ale okazało się, że organizacje związkowe w obu krajach mają wiele wspólnego.
- Czyli nie taki diabeł straszny...
- Tak, ich lęk wynika raczej z nieznajomości rzeczy. My, według zasady "Cudze chwalicie swego nie znacie...", oglądając smutne wiadomości w mediach zapominamy, jaką pracę już wykonaliśmy. Trzeba się przejrzeć w cudzych oczach, żeby zobaczyć, jak nasz kraj się zmienił.
- Czym się zachwycają Austriacy po powrocie z Polski?
- Niektórzy przed wyjazdem pytali mnie, czy w Polsce są telefony komórkowe i karty kredytowe... A wrócili zachwyceni wszystkim: lotniskami, czystymi hotelami na europejskim poziomie, ludźmi. W ubiegłym roku pokazaliśmy również Austriakom Polskę jako członka NATO, jako kraj zapewniający bezpieczeństwo. Pokazaliśmy, że wielki sojusz słusznie zaryzykował i przyjął nas tak zdecydowanie. Zorganizowaliśmy spotkanie przyszłych oficerów NATO - grupa podchorążych WAT z Warszawy spotkała się z podchorążymi austriackimi. Aby nie zapominać o przeszłości, razem uczestniczyli w obchodach rocznicy wyzwolenia obozów w Mautchausen i Gusen, oraz rocznicy Konstytucji 3 Maja. Wpólnie z Instytutem Polityki Zagranicznej Austrii zorganizowaliśmy konferencję naukową "Regionalna polityka bezpieczeństwa. Polskie i austriackie doświadczenia w Środkowej Europie". Chwaliliśmy się tam naszym szczecińskim wielonarodowym korpusem Północny Wschód, w którym są Duńczycy, Niemcy i Polacy. W wojskowym czasopiśmie przygotowaliśmy specjalną wkładkę o Polsce.
- Jaki jest stereotyp Polaka w Austrii?
- Panuje tu swoiste rozdwojenie sądów. Austriak zapytany, czy miałby coś przeciwko Polakowi jako bliskiemu sąsiadowi, albo osobie, która by weszła przez małżeństwo do jego rodziny, aprobuje taką relację. Uprzedzenie nie dotyczy zatem nacji. Natomiast Polacy, jako społeczność, kojarzą się z większą przestępczością, imigracją, pracą "na czarno", krajem biedy, szarości i zacofania, a nawet krajem zimnym... Spotkałam się tu z przekonaniem, że zima w Polsce trwa siedem miesięcy... Z Wiednia do Krakowa jest bliżej niż do Bregencji, natomiast oddzielenie żelazną kurtyną spowodowało powstanie takich stereotypów. Kiedy się pyta, "czy pan, pani mieli złe doświadczenia z Polakami", to zaprzeczają. Wydaje mi się, że jakąś winę ponoszą tutejsze środki społecznego przekazu. Często pokazują pojedyncze negatywne obrazy pt. "Polak ukradł samochód", i tak ludziom w głowach tworzą się schematy. Musimy doprowadzić do tego, żeby indywidualne, pozytywne doświadczenie ze spotkania Austriaka z konkretnym Polakiem zamieniło się w myślenie powszechne. Opowiadał mi reprezentant Polonii, że zawiózł swoich austriackich znajomych do Krakowa. Na rynku kolorowy tłum, kafejki... Jego znajomi doznali szoku, nie mogli długo wydobyć głosu.
- Może w tutejszych mediach powinno być okienko dla Europy Wschodniej?
- O to walczymy. W tej chwili cieszę się tym, co już udało się nam osiągnąć - w tym roku będzie pojawiać się co tydzień program o każdym kraju kandydackim do Unii. Udało nam się w zeszłym roku wydać pięć dodatków poświęconych Polsce do miejscowych gazet (od tytułów poważnych do popularnych).
- Czego Pani Ambasador brakuje w Wiedniu?
- No, czasu... (śmiech). Ambasadorowanie to taka kilkuletnia podróż służbowa, podczas której wciąż myśli się o kraju. Brak mi przyjaciół, brak mi zwykłego spaceru ulicami Katowic, pójścia na kawę... Choć to i tak zbyt często się nie zdarzało. Ale jednak posłów było 460, a tu jednoosobowo, choć z ogromnym wsparciem pracowników ambasady, odpowiada się za swój kraj...
opr. mg/mg