Recenzja tomu poezji: Krystyna Rodowska, Bliżej nagości Wyd. „Nowy Świat” Warszawa 2002, ss. 63
Poezja Krystyny Rodowskiej od początku, od pierwszych zbiorów wierszy — „Gesty na śniegu” (1968), „Stan posiadania” (1981) — wyróżnia się poznawczą, a więc i językową aktywnością. Debiutując jednocześnie z większością poetów „Nowej Fali”, Rodowska była wobec nich w opozycji ze względu na pogłębioną perspektywę metafizyczną i brak wyraźnych społeczno-politycznych kontekstów. Nie postawa publicystyczna wobec przedstawianego świata cechuje tę poezję, charakteryzuje ją zdecydowanie miłosna opcja w budowaniu przestrzeni międzyludzkich, a Eros i Thanatos coraz wyraźniej z tomu na tom zbliżają się ku sobie, by w najnowszym zbiorze Rodowskiej tańczyć już zgodny taniec miłości i śmierci. Poetka wydawała niewiele: oprócz wymienionych już zbiorów wierszy jeszcze dwa tomiki poetyckie — „Nuta przeciw nucie” (1994), „Szelest, półmrok, sen” (1995) — i nieduży wybór wierszy „Na dole płomień, w górze płomień” (1996), który uzyskał wyróżnienie Fundacji Kultury.
Wstrzemięźliwość kreacyjna Rodowskiej bierze się, być może, z tego że poetka mając wyostrzoną świadomość szczególnego powołania sztuki słowa, jej transcendentnych zadań wobec tzw. rzeczywistości, jest niezwykle odpowiedzialna za swój poetycki świat, za język, który jest w jej przypadku narzędziem tyleż gramatycznym, ile metafizycznym. Nie bez powodu jeden z ważniejszych wierszy nowego zbioru nosi tytuł „Ćwiczenia nie tylko z gramatyki”. Dotyczy on właśnie metafizycznego spotkania poetki z samą sobą w doświadczeniu głębokiej przemiany tożsamości:
Ostatnio coraz częściej mówię
do siebie: ty
to nie jest ty przyciągania
opiłka przez magnes miłości
ty w którym się spala odległość
ode mnie do niego
teraz ty jest zaimkiem pęknięcia
we mnie samej,
i jest w tym coś z utraty
niewinności
Krystyna Rodowska znana była do niedawna głównie z ostrych erotyków, a miłość fizyczna wypowiadana odważnie w zawęźleniu metafor nie unikających dosłowności, czyniła jej poezję sceną dionizyjskiego theatrum, gdzie postać bahantki i jej partnera grają główne role w bezpośrednim starciu płci. Od pewnego już czasu poezja ta pogłębia się o nowe, duchowe wymiary partnerstwa miłosnego, także tego, które dotyczy następstwa pokoleń. Utwory poświęcone zmarłym ojcu i matce w cyklu wierszy „lwowskich” — Lwów to miejsce urodzenia poetki — stanowią piękne przykłady liryków „rodzinnych” wykorzystujących jednocześnie motyw „małej ojczyzny”. W „Ćwiczeniach nie tylko z gramatyki” Rodowska, prowadząc grę z samą sobą, odcina się wyraźnie od siebie tamtej, uwikłanej w miłosny związek z męskim partnerem — z wcześniejszych wierszy — i oddaje się kontemplacji „ja” osobnego, poddanego presji czasu i przygód egzystencjalnych osoby dojrzałej.
Utrata niewinności wiąże się tu niewątpliwie z poczuciem dystansu poetki do siebie samej — tej spontanicznej, bezwzględnej i bezkarnej w tropieniu miłosnego spełnienia; utrata niewinności to przecież zawsze jakieś wygnanie z raju nieświadomości w przestrzeń świadomego uczestnictwa w tajemnicy istnienia. Tajemnica ta, pozostając tajemnicą, otwiera wszakże różne możliwości interpretacji własnego losu. Poetka mówi wprost: ucz się dystansu — przypatrz się tej drugiej: / to nie jej czas przegryza gardło — oddalonej, / prawie w trzeciej osobie. Rodowska ma więc świadomość odmienności siebie ze wspomnień, siebie zamkniętej w doznaniu młodości i wszelkich związanych z nią przygód poznania. Realizując siebie w wymiarze aktualnym, wzbogaconym o doświadczenia upływającego życia, poetka „poucza” siebie minioną, tworząc potencjalny, „zwierciadlany” portret nowej siebie, odmienionej w podwójnym niejako widzeniu: jak się lepiej postarasz / odbicie zostanie już po tamtej stronie / i od ciebie zależy czy zacznie / żyć porządniej, może dłużej / niż ty; // wyćwiczone wśród przecinków, / osobne.
Subtelność owego zabiegu ponownego upodmiotowienia samej siebie, ingerencja w swój los już dokonany, a przecież możliwy do zweryfikowania środkami poezji i poddania działaniu „uzdrawiającej” terapii moralnej, wskazuje właśnie na głęboko metafizyczny rdzeń tej poezji. Rodowska nigdy nie pisała wierszy naskórkowych, ślizgających się po powierzchni rzeczy i zjawisk, ona zawsze wnikała słowami w jądro spraw, docierając do samych granic „nagości”, a więc tego, co najbliższe ludzkiej, egzystencjalnej i poznawczej prawdy o istnieniu.
Tom „Bliżej nagości” już tytułem sugerujący poznawczy zamysł poetki, w każdym niemalże wierszu realizuje owo demaskatorskie przesłanie. Zaczyna się od przywołania utrudniającego dotarcie do sedna ludzkiej osobowości „grymasu” z inicjalnego wiersza pt. „Grymas”. Rozpoczynając wiersz serią pytań na temat tzw. wyglądu, poetka przemienia semantykę tego słowa dochodząc do całkiem innej roli „wyglądania”:
Pytania wyłaniają
nieznużony język
Domyślają się bezkresu z linii brzegu
A ty wciąż swoje Wyglądasz
Marnie Żałośnie Głupio
dziś młodo choć kiedyś staro
Z tym swoim niepowtarzalnym uśmiechem
Z dożywotnim grymasem
wyglądania
zawsze z Tego
co ciebie przerasta
„To” pisane od wielkiej litery oznacza tu, niewątpliwie, całą tę sferę niepojętości ludzkiego życia, jego nie do ogarnięcia zmysłami świętość, także wieczność, którą każdy autentyczny akt twórczy otwiera podobnie jak szczera modlitwa. Piotr Michałowski nazwał eksponowaną w nowych wierszach Rodowskiej „nagość” pseudonimem wieczności („Pogranicza” nr 1/2003). Tytułowy wiersz zbioru „Bliżej nagości” zaczynając się banalnym obrazem porannych ćwiczeń przed otwartym oknem przeradza się niepostrzeżenie w medytację nad ukrytą pod cielesnością prawdą istnienia: Przyszła kolej na rzeczy niewidzialne / Odzywają się z głębi twego ciała // gotowe je zrzucić.
Tak jak kiedyś Rodowska wnikała odważnie w tajemnice cielesności penetrując możliwości poznawcze aktu miłosnego, tak teraz bez owijania w bawełnę niedomówień przybliża sobie siebie śmiertelną, zmierzającą wolno ku tej granicy rzeczy niewidzialnych, a nieuniknionych w wędrówce przez doczesność ku wieczności. Póki oko i ucho nakręca świat wciąż jest pora na analizę choroby, bólu, cierpienia własnego i cudzego, na dostrzeganie w nich znaków Bożego wybrania. Pierwszy wiersz z cyklu „Tryptyk o cierpliwości” to wymowny „Samowładca”:
upuściłam z rąk cały
boży dzień
tylko boży nie mój
nawet sama do siebie
dzisiaj nie należę
w moim ciele samowładcą
jest ból
biała płachta powiewa
duszy
Bardzo dyskretnie objawia tu poetka własną wolę poddania się woli Bożej i jednocześnie wielka ufność kryje się w tym akcie „poddania”. W pięknej prozie poetyckiej „Święto chwili” w inny sposób pokazany jest ten stan „nieposiadania” siebie i świata przez poetkę. Opisując czynność robienia zdjęć, Rodowska wypowiada odwieczne prawdy o trwaniu i przemijaniu, o „uwiecznianiu” chwili, co stanowi powołanie każdego artysty i o tym największym ludzkim pragnieniu, jakim jest czyhanie na światło. W wieloznaczności tego pragnienia zawiera się tęsknota i za fizycznym, materialnym światłem umożliwiającym widzenie i — przede wszystkim — za owym światłem ducha, któremu zawdzięczamy świadomość istnienia, a także wszystkich tych rzeczy, które transcendują nas na wyższy, święty poziom. Kolejnym, obok „nagości”, pseudonimem wieczności jest tu poszukiwanie sposobów przekraczania czasu, jak w tym zdaniu ze wspomnianej prozy: Przebijać pulsujące serce tej właśnie, jedynej chwili — znaczy w języku Rodowskiej — przenikać na drugą stronę rzeczywistości, w sferę światła, w sferę Boskości.
Krystyna Rodowska nie byłaby wszakże sobą, gdyby nie wprowadziła wątków stricte miłosnych do swojej nowej książki. Miłośniczka kultur wschodu — Tarota, Księgi I-Ching — wykorzystuje niekiedy ich elementy w swoich wierszach. Jeden z nich — „W dole jezioro, w górze niebo” — przetwarza motyw Księgi I-Ching w celu wyrażenia zjednania i oddzielenia jednocześnie obcującej miłośnie pary: Wpatruję się w tego / który wpatruje się we mnie / Niebo zamarło w jeziorze // Po raz pierwszy rozmawiają ze sobą / dwie nieskończoności ścieśnione / do wyrazu oczu.
Problem obcowania ludzi ze sobą zawsze wiązał się u Rodowskiej z wyobcowaniem i tu, w nowych wierszach, ta miłosna dwuznaczność nabiera szczególnej mocy. Dwie nieskończoności poznają się przez dotyk, spojrzenie, oddech, a przecież najbliższa nawet zmysłowa bliskość pozostawia miejsce na tajemnicę, niedopowiedzenie, objawienie prawdy ponadzmysłowej. Poemacik miłosny „Droga do Ty” przynosi egzemplifikację wszystkich tych możliwości zbliżenia i oddzielenia, jakim podlegają kochające się osoby, gdyż współobcowanie jest właśnie „drogą”, procesem przyswajania sobie odmienności drugiej osoby. Konkluzję tego utworu stanowi wyraziste wyznanie wiary w niepoznawalność, niepojętość najintymniejszej sfery miłości: zapisuję dotknięciem / wargi na białym naskórku // do ty, / utykając / dotykam / chwiejnym krokiem / krawędzi języka // aby rzeczy trwały / wśród tajemnic // aby śpiew błogosławił / z ukrycia.
Ciekawostką tego zbioru wierszy są dwa utwory w obcych językach umieszczone na końcu książki wraz z autorskimi przekładami: po hiszpańsku — „Abajo ciele, arriba montana” — „Na dole niebo, nad nim góra” (z Księgi I-Ching) i po francusku — „Le muet chante” — „Nieme śpiewa”. Wiadomo, że Krystyna Rodowska jest także cenioną tłumaczką z literatury hiszpańskiej i francuskiej, zna doskonale obydwa te języki i oryginalne wersje tych wierszy „przyszły” do niej, jak pisze w krótkiej notce je poprzedzającej, zmuszając do zapisu w tych właśnie językach. Są to zapisy, jak dodaje, na-wiedzone wyjaśniając w kilku zdaniach to określenie: Kiedy jestem w podróży — do innego kraju, widoków, innej kultury — kiedy zaczynam cieszyć się, martwić, rozmawiać z ludźmi i z własnymi myślami w „obcym” języku, nawiedza mnie czasem intensywne pragnienie oswojenia tej skumulowanej inności, przeobrażenia jej choćby w najbardziej ulotną wspólnotę. Dzieje się tak zazwyczaj w trakcie obcowania we wspomnieniu z pewnym człowiekiem, pewną intonacją głosu i twarzą, z tajemniczym ciepłem pewnej dłoni. Wszyscy jesteśmy dla siebie cudzoziemcami. Toteż podświadomie czekam, aż nawiedzi mnie znowu i odmieni „pewien język”...
Powtórzmy za poetką: Wszyscy jesteśmy cudzoziemcami. To ważna wiadomość z intymnego świata Rodowskiej. Jej poezja jest bowiem przede wszystkim próbą oswojenia świata, próbą dotarcia przez magię języka jak najbliżej siebie oraz innych ludzi i rzeczy. Bliżej nagości to także bliżej tego, co będąc z przyrodzenia „nieme”, ograniczone w wyrażaniu swej niepowtarzalnej osobności — „śpiewa” za sprawą niepojętego przyzwolenia owego Cudzoziemca, który obdarował nas życiem i talentem.
opr. mg/mg