Recenzja: Andrzej St. Kowalczyk, NieŚPieszny Przechodzień i paradoksy. Rzecz o Jerzym Stempowskim
Druidzi nie chodzą na wojnę, nie płacą danin pospołu z innymi, są wolni od służby wojskowej, majątek zaś ich jest wolny od podatków i świadczeń. Zachęceni tylu korzyściami wielu wstępuje do ich szkół z własnej woli lub wysłani przez rodziców i krewnych. Podobno uczą się tam wielkiej liczby wierszy na pamięć.
Cyceron
"Moje faramuszki są zlepkiem najrozmaitszej materii, które podporządkowane są nie tyle prawu rozwoju, ile prawu narastania. (...) Nie radziłbym nikomu podejmować się zadania, jakim byłoby ułożenie ich we względnie spójną całość..." Powyższe zdania napisał co prawda Michel de Montaigne, nie Jerzy Stempowski, przytaczam je jednak w tym miejscu, ponieważ stanowią świadectwo autorytetu co do skali trudności, jaką jest analiza pism eseisty.
Pierwsza monografia Stempowskiego pojawia się późno - wkrótce minie trzydzieści lat od śmierci autora Księgozbioru przemytników, piętnaście od opublikowania przez Znak wyboru jego esejów, poznaczonego ołówkiem cenzury i do dziś, niestety, nie wznowionego.
Zapisane w posłowiu omawianej książki życzenie Marty Wyki, by włączyć twórczość Stempowskiego do obrazu literatury okresu dwudziestolecia, wynika z faktycznego stanu rzeczy: wśród krytyków panuje zgoda w kwestii mistrzostwa realizacji literackiej formy, jaką wybrał sobie autor Ziemi Berneńskiej; do bycia uczniem pisarza przyznawali się m.in. Ludwik Fryde, Bolesław Miciński, Erwin Axer, Gustaw Herling-Grudziński, Jan Kott... Poza wszystkim jego wpływ na polską eseistykę jest niezaprzeczalny, a biorąc pod uwagę dynamikę rozwoju i popularność, jaką cieszy się ostatnio ten gatunek, może się okazać, że w postaci Jerzego Stempowskiego mamy jednego z ważniejszych twórców literatury polskiej XX wieku. Twórczość Hostowca znalazła też już wytrwałych badaczy w osobach Jerzego Timoszewicza i Andrzeja Dobosza. Z czasem dołączył do nich Andrzej St. Kowalczyk, który w kilku odsłonach (w opracowaniu korespondencji z Giedroyciem, Micińskim, tomu listów i esejów ukraińskich oraz La Terre bernoise, jak również i w pracy doktorskiej: Kryzys świadomości europejskiej w eseistyce polskiej lat 1945-1977) przygotował monografię autora Esejów dla Kassandry.
Brak poprzedników i niejednorodny charakter twórczości Stempowskiego (eseje, listy, recenzje, felietony) oraz wymogi pracy naukowej (habilitacja) zmuszały badacza do trudnego kompromisu metodologicznego. Ponieważ formy literackie, po które sięgał eseista, nie należą do tych najdokładniej omówionych w polskim literaturoznawstwie, czytanie Hostowca musiało (jednak czy koniecznie w ostatecznym wydaniu?) zostać uzupełnione historyczno-genologicznymi passusami. Tym samym za interesującymi przytoczeniami (jak choćby teorie epistolografii według Pseudo-Demetriusza) podążają niestety (z rzadka, ale jednak) pusto brzmiące kwestie o walorze oczywistości, przywołujące wspomnienie niepotrzebnych, licealnych dydaktyzmów.
Przyjęty przez autora porządkujący kierunek (życiorys, krytyka literacka, listy, eseje, portrety, najistotniejsze motywy i tematy) bywa zakłócany dygresjami oddalającymi czytelnika nie tylko od Stempowskiego, ale też od wyuczonego na jego tekstach ideału czytania ("na temat lektur jestem zdania Montaignea czytającego jedynie dla własnej przyjemności"...). Obfite i doskonale, trzeba przyznać, wybrane cytaty z pism eseisty z trudem akceptują towarzystwo akademickich z ducha akapitów: wypracowany, rozpoznawalny po pierwszych taktach, indywidualny styl autora Eseju berdyczowskiego gwałtownie broni się przed sąsiedztwem naukowego żargonu i uniwersyteckiego pluralis modestiae. W tych kilku uwagach zamykają się jednak ewentualne rozczarowania ewentualnych miłośników prozy Stempowskiego.
Naukowej konsekwencji, jak przypuszczał cytowany na wstępie ojciec gatunku, w przypadku badań nad esejem utrzymać się nie da: "Mówię o eseju, lecz mówię w formie eseju", pisał gdzie indziej Montaigne. Kowalczyk nie unika - i szkoda jedynie, że tego odstępstwa nie popełnia częściej - eseistycznego "ukąszenia" i te strony, które zapełnia reminiscencjami lektury Racinea, Pascala, Goethego, Balzaca, św. Franciszka Salezego, Rozanowa, Eliadego... - należą do najlepszych. Tu właśnie trafiają się zdania, które potwierdzają nie tylko fascynację autora przedmiotem jego studium, ale i umiejętność wnikliwego, indywidualnego czytania Stempowskiego.
Ten zaś stawia swemu czytelnikowi trudne zadanie - posługuje się formą chybotliwą, nieomal anarchiczną w swym indywidualizmie, wymagającą nie tylko erudycji, ale i umiejętności rozwiązywania intelektualnych zagadek, przewidywania pułapek, wyczucia ironii i wrażliwości na treści ukryte i dwuznaczne. Stosuje taktykę niespodzianki, zaskoczenia, dezorientacji, zmuszając czytelnika do "wyzbywania się równowagi", jak pisał Szestow, podejmowania trudu twórczego myślenia w sytuacji, gdy zakwestionowane zostały "gotowe drogi do prawdy". Esej jest u Stempowskiego wyrafinowaną grą stymulowaną lawiną metafor, nagromadzeniem chwytów, które Kowalczyk opisuje, sięgając do obcych (understatement, ironic incongruity), ale wyjątkowo trafnych terminów. Sam tytuł rozprawy: Nieśpieszny przechodzień i paradoksy wskazuje na wyczulenie autora na, jak to metaforycznie określił, pulsus paradoxalis eseisty.
Kowalczyk spełnia tym samym marzenie Stempowskiego o "posiadaniu kilku prawdziwych czytelników" - czytelników nie byle jakich, których poszukiwał "w sposób podstępny, wtrącając fałszywe cytaty lub przytaczając uderzające zdania bez podania autora w nadziei, że ktoś poprawi lub zapyta..." Andrzej St. Kowalczyk poprawia - jeśli nie samego mistrza w tej wymagającej szkole, to jego dotychczasowych krytyków. Doskonałe przygotowanie autora (jako jeden z nieliczych zapoznał się z zawartością tajemniczych - bo z rzadka udostępnianych badaczom - czternastu skrzyń berneńskiego archiwum eseisty), swoboda w poruszaniu się wśród znacznego i w dużej mierze nie publikowanego dorobku pisarskiego Stempowskiego pozwalają mu opisywać fascynującą postać pisarza i omijać "miejsca wspólne" krytyki, dając tym samym nowy i, wydaje się, niezwykle obiecujący - wizerunek eseisty.
Podczas gdy wnikliwość dotychczasowej krytycznej lektury pism Stempowskiego w pewien sposób streszcza wypowiedź Andrzeja Bernata, pomawiająca eseistę o niespełnienie i fragmentaryzm, i gdy standardowe ujęcie współbrzmi ze zdaniem Miłosza: "Sceptyk, bardzo w stylu osiemnastowieczny...", Kowalczyk widzi eseistę dokładniej ("Fascynacja jest silniejsza - jak pisał Stempowski - niż wszystkie pochwały, nagany i objaśnienia krytyków..."). Potwierdza tym samym domniemanie Czapskiego, który miał nadzieję, iż "może nie jest odosobniony wśród czytelników Hostowca w tym poetyckim reagowaniu na jego prozę". Autor studium wie, jak tropić to, czego - jak zanotował kiedyś eseista - nie potrafimy jasno opisać lub o czym milczymy. W końcu to Stempowski mawiał, że jeśli wydaje się, iż ktoś czasem pisze w dzienniku "rien", jak Ludwik XVI w dniu zdobycia Bastylii, to może czyni to tylko dlatego, by "nie zapisywać monstrualności, jakie czytamy teraz czasami w gazetach..."
Poszukując nie-wypowiedzeń, przemilczeń i antynomii, pozostawiając nieco z boku to, co krytyka zdążyła już ustalić, Kowalczyk akcentuje u autora Esejów dla Kassandry nie jego słynną klasyczną frazę, chłodne dostojeństwo rytmu, antyczny stoicyzm i oświeceniowy paseizm, ale bunt, dramatyzm, napięcie - to, o czym myślał Miciński, pisząc, iż są twórcy, u których "oczy chaosu patrzą przez zasłonę ładu". Stempowski w ujęciu Kowalczyka jest uczniem Szestowa raczej niż Woltera; jego racjonalizm "jest równoważony przez motywy egzystencjalistyczne i obecność mitu". W efekcie wyrazista, zarysowana mocnymi barwami sylwetka eseisty staje się niezwykle nowoczesna, modernistyczna, jak pisze krytyk.
Stempowski - Kassandra i pielgrzym, flâneur z Baudelaireowskiej szkoły patrzenia, perypatetycki filozof diagnozujący ducha epoki - w opisie Kowalczyka nie przypomina ani eremity, ani człowieka książkowego. Autor studium ukazuje, jak daleko sięgała fascynacja eseisty światem XX wieku, jak głęboko jego pisarstwo zostało zakorzenione we współczesności. "Stale ponawiał pytanie o genezę i istotę tej epoki i powracał do wielkich tematów nowoczesności, takich jak upadek, katastrofa, egzystencja, wolność..." Czyli tematów egzystencjalistów - zwraca dalej uwagę Kowalczyk.
Czy egzystencjalizm mógłby być słusznym kierunkiem analizy twórczości Hostowca? Może i tak, skoro fragment jego eseju Etyka i literatura brzmi następująco: "z dzieł Flauberta, Célinea, Malraux, Mereditha, Conrada, Czechowa - nie mówiąc już o innych - można by wysnuć całą eschatologię ludzi współczesnych. Każdy z tych autorów zetknął się z jakimś punktem granicznym spraw ludzkich i zmuszony był na własne ryzyko uporządkować na nowo według wartości znany sobie świat." Wymienieni autorzy, jak i wspomniany Lew Szestow, zaliczali się do grona pisarskich mistrzów Stempowskiego. Poza tym także wyczulenie eseisty na sprawy naprawdę istotne ("najwymowniejszy jest ten, kto ma coś ważnego do powiedzenia"), na "kwestie pierwsze" epoki pozwala potraktować powyższą hipotezę jako niezwykle interesującą, jakkolwiek - wydaje się - niełatwą do obrony. Niełatwą, o ile nie poddać korekcie tradycyjnego punktu widzenia: perspektywa eseisty była przecież nie całkiem "paryska" - raczej "berdyczowska"... Pisał przecież: "Cierpienia Europejczyków wschodnich były zawsze niezrozumiałe dla doktorów Zachodu."
Stempowski uczył, by "pisać, czytać i nie ufać" (Kott), uczył - cytując przy tym słowa Poloniusza - by to thine ownself be true - pozostawać wiernym "wewnętrznemu majaczeniu". Był postacią-paradoksem: dla jednych "górą mądrości" i przewodnikiem, który znał smak tego, co Walter Benjamin nazywał fugitive pleasures of circumstances; a dla innych kimś, kto rozmawiał "z umarłymi w martwym języku..." Andrzej St. Kowalczyk starał się znaleźć miarę, która wskazałaby środek między tymi skrajnościami - wydaje się, że trafną i skuteczną dla analizy antytetycznych cech twórczości i osobowości bohatera studium.
Ktoś, kogo do chrztu trzymał pastuch Jastrzębski i Matylda z Hanickich Stępowska; na kogo rzucił urok szebutyński kretyn Ołeksa; trzynastoletni czytelnik Juliana Apostaty; ktoś, kto postanowił utonąć, bo kawa była za zimna, w miejscu zbyt płytkim, by mogło się to komukolwiek udać (jeśli wierzyć wspomnieniom Czapskiego); kto przechodził z przemytnikami zamknięte kordonami granice, sypiał w ruinach na szczytach gór, wymykał się rewizji, płacił za nielegalne przepustki, przekupywał wartowników; kto rzucił butelką w Elyego Culbertsona w obronie honoru płci pięknej, gdy tymczasem matka jego córek nie pozwalała na nadanie im jego nazwiska; kto spędził "koniec młodości" w monachijskim szpitalu dla nerwowo chorych; kto studiował Freuda i manichejczyków; klasyk, który za wzór swej prozy (i życia?) wybrał cytat z Cycerona o kapłanach barbarzyńskich plemion północy; przyjaciel filozofów i "galicyjskich rabinów, emmentalskich chłopów i lewatyńskich kramarzy" (K. Marek) - czy może być postacią jednoznaczną, "klasycznie powściągliwą i powściągliwie klasyczną" (Miłosz)?
Pierwsza monografia nie wyczerpuje wszystkiego ani nawet większości tego, co można by powiedzieć o pisarstwie Stempowskiego. Po pierwsze, na publikację czeka jeszcze zbyt wiele tekstów, by wiedza krytyków mogła być pełna. Kowalczyk tylko jednemu z esejów - Księgozbiorowi przemytników - poświęcił osobny rozdział, a dokładniejszej analizy warte są też kolejne i liczne małe arcydzieła gatunku. Jedynie w przypisie wspomina autor szkicu tezę (wyrażając swoje powątpiewanie co do jej słuszności) Czesława Miłosza i Marty Wyki o związku polskiego eseju ze szlachecką gawędą. Rozwinięcie tego tematu, sygnalizowanego już dawno, a do dziś nie podjętego, mogłoby dać najpewniej bardzo interesujące wyniki. Czeka też Stempowski na czytelnika, który częściej i konsekwentniej podczas analizy esejów posłuży się, jak chciał tego Czapski, narzędziami stosownymi dla materii poetyckiej. Wiele tu zostało do wyszukania, bo, jak słusznie zastrzega się Kowalczyk, znaczna metaforyzacja wypowiedzi autora Rubis dOrient "sugeruje również, że fenomenu lektury nie sposób wyczerpać środkami krytycznoliterackiego dyskursu".
Inny nie podjęty kierunek marszruty wyznaczył sam Stempowski w liście do Micińskiego: "Wczoraj naszkicowałem plan tych wspomnień, podzielonych na żywioły, w których mnie życie kąpało: polski, ukraiński, rosyjski, niemiecki, żydowski, francuski, antyczny, muzułmański, muzyczny, religijny, malarski, modernistyczny, literacki, medyczny, zwierzęcy; potem idą etapy: szkoły, uniwersytety, kawiarnie, przyjaciele, kobiety, kariery i posady, droga własna (...); potem okresy historii (...), oczekiwanie końca, pokuta, emigracja..."
"W jego prozie jest coś z gorzkich jak chinina czereśni, z których smażono najwykwintniejsze konfitury", pisał Stempowski o Cioranie, mimo woli precyzyjnie ujmując fenomen własnej twórczości. "Pół-prywatny" charakter pism eseisty, erudycja, imponująca wiedza i szyfrowane emocje dają razem materiał domagający się zapewne dalszych krytycznych powrotów. Nieunikniona w przypadku pierwszej monografii niepełność ujęcia nie ujmuje wiele książce Kowalczyka, która, jak napisałby Jerzy Stempowski, "jest dziełem rzemiosła bardzo przemyślanego i od tej strony nastręcza czytelnikowi wiele refleksji..."
ROMA KWIECIEŃ, doktorantka polonistyki UJ. Publikowała m.in. w "Tekstach Drugich" i "Znaku".