Tropami wielkiej legendy

O postaci Władimira Wysockiego, rosyjskiego barda

Władimir Siemionowicz Wysocki. Gdyby żył, byłby sześćdziesięcioletnim, zniszczonym przez życie mężczyzną średniego wzrostu, źle ubranym, podchmielonym, z butelką wódki w kieszeni. Czy byłby równie popularny jak dwadzieścia lat po śmierci, nie wiadomo.

Dziś w każdym sklepie muzycznym można kupić płyty z jego utworami, na jego grobie zawsze są świeże kwiaty. Przestaje być bardem pokolenia, które odchodzi do historii, stając się klasykiem minionej epoki.

Dorobek Wysockiego jest starannie archiwizowany i opracowywany. Przy Wszechzwiązkowej Radzie Klubów Autorskiej Pieśni powstała „Komisja do spraw Spuścizny Władimira Wysockiego”, która zebrała 750 utworów wierszowanych, z których przynajmniej 430 można uznać za piosenki. W fonotece „rady” zgromadzono ponad 500 godzin nagrań artysty, ale to nie jest pełna dokumentacja jego działalności koncertowej. Wysocki występował także przed publicznością innych krajów, np. Francji, Bułgarii, USA, Kanady, Meksyku. Za życia jego utwory nie były propagowane w prasie, radiu i telewizji. Wylansowały go pirackie zapisy magnetofonowe nieoficjalnych występów oraz recitali. Mimo to twórczość Wysockiego stała się fenomenem kulturowym, społecznym i politycznym jako głos upodlonego przez komunizm narodu. Przez władzę traktowana była jako oszczerstwo radzieckiej rzeczywistości, zaś słuchacze uznawali ją za akt bezprzykładnej odwagi, okupionej życiem.

Pogrzeb Władimira Wysockiego stał się wielką demonstracją żalu, w której wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób. Takich tłumów Moskwa, według zachodnich korespondentów, nie widziała od czasów śmierci Stalina. Wszyscy przechodzący przy otwartej trumnie, ściskali mu dłoń, jakby zawierali z nim jakąś cichą umowę lub składali przyrzeczenie. Wielu z nich do dziś jest wiernych swemu idolowi. By się o tym przekonać, wystarczy przyjść pod pomnik Wysockiego, który kilka lat temu stanął w śródmieściu stolicy. Przedstawia on młodego człowieka z wyciągniętymi ku niebu rękoma. Na tych rękach przechodnie zawieszają kwiaty. One są tu zawsze. Jakby na przekór krytykom dowodzącym, że słowa Wysockiego już przebrzmiały, że są zrozumiałe tylko dla podstarzałych złodziei, byłych komsomołek i emerytów.

W Moskwie jest wiele śladów obecności Wołodii, praktycznie trudno znaleźć miejsce, które go nie przypomina. Tu spędził całe swoje życie. Wychowywał się na ulicach i w specyficznej atmosferze stołecznych podwórek. Dzieciństwo i młodość spędził w oficerskiej kwaterze ojca przy Zaułku Wielkim Karetnym i „komunałce” matki, w której — jak wyznał w jednej ze swych pieśni — na trzydzieści osiem klatek przypadała jedna toaleta. Studiował w elitarnej szkole Teatralnej Moskiewskiego Akademickiego Teatru Artystycznego im. Gorkiego, słynnego MCHAT-u. Występował w Teatrze im. Puszkina, Teatrze Miniatur oraz Teatrze Dramatu i Komedii na Tagance, z której Jurij Lubimow uczynił jedną z najgłośniejszych radzieckich scen.

Zwykle w tym miejscu — na rogu placu Tagańskiego i ul. Wierchniej Radiszczewskiej w południowo--wschodniej części śródmieścia stolicy — zaczynają spacer ci, którzy pragną choćby otrzeć się o cień legendy. Dzisiejsza „Taganka” nie przypomina dawnego teatru, tak popularnego, że całą noc trzeba było spędzić w kolejce po bilet na spektakl. Po śmierci Wysockiego zespół został rozpędzony, a Jurij Lubimow musiał wyjechać za granicę i został pozbawiony obywatelstwa radzieckiego. Do dziś jednak jest tu obecny duch Wysockiego. W foyer teatru wisi portret artysty, pod którym zawsze leżą świeże kwiaty, podobnie jak pod znajdującym się z boku swoistym ikonostasem, na którym zamiast ikon umieszczone są zdjęcia aktora i pieśniarza z ról grywanych na scenie „Taganki”.

Turyści chętnie wstępują także do znajdującej się obok teatru restauracji „Taganka Blus”, która w czasach Wysockiego nazywała się „Kama” i była ulubionym miejscem spotkań tagańskich artystów. Przy Małej Gruzińskiej, w bloku nr 28, w trzypokojowym mieszkaniu pod nr. 30, na siódmym piętrze Wołodia spędził ostatnie pięć lat życia, o czym przypomina umieszczona na budynku tablica. Dom znajduje się naprzeciw polskiego kościoła, o którym poeta napisał w jednym z wierszy. Przewodnicy mawiają, że mieszkanie to było „twórczym laboratorium” Wysockiego. Sam artysta jednak, jak wynika z zachowanych przekazów, nie lubił go i traktował bardziej jak klub, w którym koncertował i biesiadował ze znajomymi, niż dom.

Żona Wysockiego Marina Vlady, która na pogrzeb męża przyjechała z Paryża, wszystkie osobiste rzeczy barda rozdała znajomym, sprzedała dwa samochody i daczę, a mieszkanie przekazała matce artysty. Rodzina niechętnie udostępnia zwiedzającym pokój, w którym w nocy z 24 na 25 lipca 1980 r. zmarł na atak serca Włodzimierz Wysocki. Jego miłośnicy spotykają się więc w rocznicę śmierci na „zaduszkach” przy pamiątkowej płycie, a następnie idą na cmentarz Wagońkowski na grób poety. Znajduje się on tuż za główną bramą wejściową i zawsze są na nim kwiaty. Zwykle też można tu spotkać miłośników twórczości artysty. Pomnik, wykonany przez rzeźbiarza Aleksandra Rukawisznikowa, został odsłonięty w 1985 r. Przedstawia artystę usiłującego się wyrwać z krępującego go kaftanu bezpieczeństwa i zdjąć z pleców gitarę. Dwie kapryśne końskie głowy symbolizują życie pieśniarza.

Wielbiciele twórczości Wysockiego, często odwiedzający to miejsce, wspominają go, deklamują wiersze, śpiewają. Chcą, by głos jego gitary dalej tłukł rosyjski mur.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama