Szaleńcy z katedry

O chórze katedralnym z Katowic

— W 1971 roku milicjanci zgarnęli mnie z ulicy. Kilkakrotnie byłem przesłuchiwany na komendzie. Jako dyrygent kościelnego chóru bardzo bym się przydał bezpiece — wspomina Krzysztof Kaganiec.

W 1947 roku biskup Stanisław Adamski namówił kilka osób do stworzenia chóru przy katowickiej katedrze pw. Chrystusa Króla. Początkowo w zespole śpiewali tylko mężczyźni. Po kilku latach dołączyły do nich kobiety i tak powstał chór mieszany.

Nie było im łatwo. Chóry parafialne nie cieszyły się sympatią władz, które utrudniały i blokowały ich działalność. Kościelne grupy muzyczne nie miały wstępu do Polskiego Związku Chórów i Orkiestr. Katowicki zespół mógł koncertować tylko w katedrze, dodatkowo władze cenzurowały repertuar grupy.

— Na początku lat siedemdziesiątych milicjanci, pod pretekstem kontroli, zatrzymali mnie tuż przy ogrodach Kurii. Trzymali mnie tak długo, że nie zdążyłem dojechać na Mszę — kiwa głową Krzysztof Kaganiec. — Wiele razy wzywano mnie na komendę i przesłuchiwano. Byłem dyrygentem chóru i organistą w katedrze. Bezpieka kilka razy „prosiła” mnie, bym podjął współpracę.

Rękawiczka u szyi

Tak naprawdę katowicki chór katedralny zaczął odżywać dopiero po 1980 roku. Grupa szybko się rozrastała, przybywało wielu młodych chórzystów. Gorzej było z dobraniem jednolitych strojów. — O zakupie materiału na sukienki czy garnitury można było tylko pomarzyć. Każdy ubierał więc to, co miał. Wyglądaliśmy jak papugi — śmieją się muzycy.

Od tamtej pory chór trzykrotnie zmieniał stroje. — Panowie stale ubierają się tak samo. Wbijają się w garnitury i firmowe muchy i już — uśmiecha się dyrygent. — Panie stoją w pierwszym rzędzie i to na nich przede wszystkim skupia się wzrok. Chórzystki muszą więc wyglądać szykownie. Nie mogą być różnokolorowe, zwłaszcza ich dolne kończyny. W grupie mamy dwie krawcowe, które szyją nam stroje. Najbardziej elegancka jest biała bluzka, do tego czarny żabot i czarna spódnica. Kiedyś jedna z pań zapomniała zabrać żabot. A że było to zimą, w tej roli wystąpiła... czarna rękawiczka. Przecież z oddali i tak nie było tego widać.

Dziś w zespole śpiewa 55 osób. Od sześciu lat prezesuje mu Józef Kaczorowski. — W chórze katedralnym śpiewam od 17 lat. Namówiła mnie koleżanka. Byłem już wtedy po pięćdziesiątce i wydawało mi się, że jestem za stary. Jednak dla mężczyzn wiek śpiewaka nie stanowi aż tak dużego problemu jak w przypadku pań. Na pierwszej próbie dyrygent kazał mi zaśpiewać „do, re, mi, fa, sol, la” i krzyknął: „Do basów”. Teraz nie wyobrażam już sobie życia bez chóru.

Msza na pamięć

Dla pana Józefa chór to nie tylko śpiew. Jako prezes zespołu organizuje koncerty, wyjazdy zagraniczne. Dba też o dyscyplinę w grupie. — Bez usprawiedliwienia można opuścić trzy próby w roku. Kiedy nieobecności jest więcej, rozmawiam z takim delikwentem, a jeśli sytuacja się powtarza, chórzysta musi opuścić grupę — mówi prezes. — Ale takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko. Śpiewacy są naprawdę zdyscyplinowani.

Dyrygent katedralnego chóru — Krzysztof Kaganiec podziwia wytrwałość i zaangażowanie muzyków.

— Prawie wszyscy pracują zawodowo. Są wśród nas lekarze, inżynierowie, farmaceuci, nauczyciele, prezesi i dyrektorzy dużych firm. Ale na śpiew zawsze znajdą czas. Nasi chórzyści to nie tylko mieszkańcy Katowic. Dojeżdżają do nas muzycy z Sosnowca, Siemianowic, Tychów, Żor, Zabrza. Zawsze są na próbach, dojadą nawet w najgorszą zawieruchę.

— Śpiew chóralny wzbogaca liturgię, sprawia, że staje się ona bardziej uroczysta — zauważa opiekun grupy, proboszcz katowickiej katedry, ksiądz Stanisław Puchała. — Chór katedralny jest zespołem amatorskim, ale jego poziom jest porównywalny z grupami zawodowymi. Śpiewa naprawdę pięknie. Chórzyści troszczą się o to, by ciągle dochodziły do nich nowe, młode głosy. No i oczywiście liczą się umiejętności dyrygenta i jego kontakt z muzykami. W zespole panuje bardzo przyjazna, rodzinna atmosfera.

29-letnia Magdalena Burzyk śpiewa w chórze od 12 lat. — To nasza rodzinna tradycja — uśmiecha się. — Mój tata poświęcił tej grupie 40 lat. Do chóru wciągnęła go mama. Tu śpiewała moja babcia i czwórka jej rodzeństwa.

— U nas w rodzinie śpiewało się od zawsze — wspomina tata Magdaleny, Andrzej Brzezina. — Moja dziewczyna na jednej z randek powiedziała, że śpiewa w chórze i zaproponowała, żebym też spróbował. Kiedy jest się zakochanym, zrobi się wszystko — śmieje się pan Andrzej. — W chórze czułem się jak w rodzinie, byli tu prawie wszyscy moi bliscy. Kiedy kończyły się próby w katedrze, przenosiliśmy je do domu. Wystarczyło zanucić jakąś melodię i wszyscy ją znali. To niesamowita frajda.

Córka pana Andrzeja sama zadecydowała o byciu chórzystką. — Nikt mnie nie ciągnął siłą — wspomina. — W domu osłuchałam się z pieśniami. Już jako kilkuletnie dziecko umiałam na pamięć Mszę Koronacyjną Mozarta. Chciałam się sprawdzić, spróbować swoich możliwości. Dzięki pracy w chórze bardzo wyostrzył mi się słuch. Nabrałam też pewności siebie, przełamałam tremę związaną z publicznymi występami. No i zdobyłam wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi spotykam się nie tylko na próbach. Razem wyjeżdżamy w góry, wspólnie obchodzimy urodziny.

W zespole jest kilka osób z wykształceniem muzycznym, ale większość chórzystów zajmuje się muzyką amatorsko. Nie znając nut, śpiewają ze słuchu. — Program zespołu jest bardzo trudny — zauważa Krzysztof Kaganiec. — W ciągu roku zawsze kilka osób rezygnuje z pracy w naszym chórze. Ale ciągle dochodzą nowi. Tak naprawdę chórzystą z krwi i kości jest się dopiero po trzech latach. Po tym czasie śpiewacy mają już opanowany program zespołu, wiedzą, na co ich stać.

Sympatycznie klnę

Śpiewacy spotykają się na probostwie katowickiej katedry pw. Chrystusa Króla. W każdy poniedziałek odbywają się tu próby zespołu — minimum dwie godziny. Czasem dochodzi do ostrej wymiany zdań, ale o kłótni nie ma mowy.

Krzysztof Kaganiec dyryguje chórem katedralnym od 33 lat. — Kiedy rozpoczynałem tę pracę, miałem 23 lata. Starzy, doświadczeni chórzyści patrzyli na mnie podejrzliwie. Mówili: „Przecież to młokos, niewiele umie” — wspomina. — Najgorzej było, kiedy musiałem zweryfikować głosy, zrobić selekcję i zwolnić kilka osób. Spotkałem się wtedy nawet z pogróżkami. Ale potem, z roku na rok, sceptyków było coraz mniej, rosło zaufanie. Praca dyrygenta nigdy mnie nie przerażała, bo robię to, co lubię.

— Czasem im nagadam, sympatycznie oklnę, oczywiście w granicach przyzwoitości — śmieje się dyrygent. — Najważniejsze to zachować spokój. Wtedy zawsze uda mi się postawić na swoim, przekonać do swoich racji. Mój zespół uczy się bardzo szybko. Chórzyści wiedzą, że nie lubię „gramulanctwa”. Dziś ćwiczymy nowy utwór, a już jutro go wykonujemy, tak z rozpędu. Kiedy uczymy się czegoś bardzo trudnego, trwa to oczywiście znacznie dłużej.

Chórzyści są zgodni, że tym, co ich trzyma w zespole, jest między innymi osobowość prowadzącego. — Nasz dyrygent to człowiek o niezwykłym poczuciu humoru. Potrafi być bardzo krytyczny, ale nawet kiedy nas strofuje, robi to niezwykle taktownie i z wdziękiem — opowiada Władysława Białas. — Podczas jednego z koncertów wysiadł mi głos i wyrwałam się jak filip z konopi. Było mi tak wstyd! A pan Krzysztof pocieszał mnie: „Nie przejmuj się. I tak nikt tego nie słyszał”.

Mozart i techno

Trzynastoletnia wnuczka pani Władysławy, Justyna Gaworek, jest na próbie drugi raz. — Tu śpiewa też moja koleżanka. Byłyśmy w chórze w Pałacu Młodzieży w Katowicach, a teraz jesteśmy w zespole katedralnym. Babcia mówiła mi, jak tu jest fajnie, no i chciała kogoś tu po sobie zostawić. Na razie bardzo mi się podoba ta grupa. Jest wesoło. W wolnych chwilach słucham techno. Ten rodzaj muzyki raczej nie ma nic wspólnego z chórem, ale jakoś to godzę.

W ciągu roku katowicki chór katedralny daje około stu koncertów. Najwięcej jest ich w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy. — Często słuchacze proszą nas o bis. To niesamowicie uskrzydla i mobilizuje — cieszą się muzycy.

Chór działa 55 lat, ale jak do tej pory nie zdarzyła mu się żadna poważna wpadka. Jednak sytuacji humorystycznych nie brakowało.

Zegarek jak batuta

— Podczas jubileuszowego koncertu z okazji 50-lecia grupy nasz dyrygent zaczął się jakoś dziwnie zachowywać — wspomina Barbara Liczberska. — Prawą ręką dyrygował normalnie, za to lewa skakała jak oszalała. Okazało się, że odpiął mu się zegarek i zaczął zsuwać do rękawa. W końcu udało się włożyć zegarek do kieszeni.

Katowiccy chórzyści co roku koncertują na wiedeńskim Kahlenbergu, biorąc udział w uroczystościach związanych z odsieczą wiedeńską. Jeden z takich wyjazdów opóźnił się, bo w autobusie zabrakło chórzysty odpowiedzialnego za teczkę z nutami. — Czekamy, dzwonimy do niego do domu i nic — wspomina pani Barbara. — Wreszcie jedziemy do niego taksówką. Podjeżdżamy pod dom, nikt nie otwiera drzwi. Obok bloku pracował akurat dźwig. Wsiedliśmy do niego i przez balkon dostaliśmy się do mieszkania. A nasz nutowy spał sobie w najlepsze.

Podczas jednego z nocnych postojów na granicy austriacko-czeskiej grupa, korzystając z wolnej chwili, poszła zrobić zakupy w sklepie wolnocłowym. — Wracamy, a tu okazuje się, że brakuje naszego kolegi — wspominają muzycy. — Latarkami oświetlamy sobie drogę, nawołujemy. Idziemy całą tyralierą. Zupełnie jak w filmie. Nic nie pomaga, przepadł jak kamień w wodę. Policja za postój w miejscu niedozwolonym nieźle nas wtedy skasowała. A nasz chórzysta poszedł po prostu się przejść. „Przecież wiedziałem, że i tak będziecie tędy przejeżdżać, to zrobiłem sobie mały spacerek” — powiedział potem rozbrajająco.

Do tańca i do różańca

Chór katedralny występował już w czeskiej Opawie, brał udział w Festiwalu Chórów Katedralnych we Francji, często koncertuje w Holandii, no i oczywiście śpiewa przed polską publicznością — na Jasnej Górze, w Licheniu, Warszawie, Krakowie i w kościołach archidiecezji katowickiej.

— Postanowiłem, że zespół nie będzie uczestniczył w konkursach — mówi Krzysztof Kaganiec. — Naszym zadaniem jest koncertować dla Kościoła, dla ludzi. Konkursy to sprawa drugoplanowa. Poza tym wiążą się z nimi duże wydatki, a nas na to po prostu nie stać. Bazujemy głównie na składkach i dotacjach, czasem zdarzy się jakiś sponsor.

Niedawno Chór Mieszany przy katedrze pw. Chrystusa Króla wydał płytę kompaktową. Znalazły się na niej najpiękniejsze polskie i zagraniczne kolędy. Grupa nagrała także dwie kasety z muzyką sakralną.

— Od paru lat obserwuję renesans pieśni chóralnej. Czasem słyszę, jak ktoś lekceważąco wypowiada się na temat śpiewu chóralnego, kościelnego. To bardzo krzywdzące. Nie jesteśmy dewotami, jak czasem chciałoby się nas widzieć. Moi chórzyści to ludzie do tańca i do różańca. Prawdziwi profesjonaliści, zapaleńcy, którzy coś potrafią i chcą się tym dzielić z innymi. To szaleńcy w dobrym tego słowa znaczeniu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama