O agresji w wieku dziecięcym i młodzieńczym
Znana w swoim mieście, dobrze sytuowana kobieta prowadząca nieźle prosperującą firmę otwiera torebkę, jakby chciała już wyciągnąć z niej banknoty. Próbuje, gmatwając się w niezręcznościach, przedstawić cel wizyty u psychologa. Jej syn do tej pory nie sprawiał kłopotu, teraz pojawiły się problemy. — Proszę się nim zająć, ja będę płacić, ale nie mam czasu, proszę go wychować — tak można by wprost zrozumieć to, co usiłuje powiedzieć, trochę nerwowo bawiąc się zapięciem eleganckiej torebki.
Takich domów pozornie poprawnych — jak mówią psycholodzy — jest wiele. Rodzice zmęczeni, spieszący się, goniący realizowany w firmie plan i uciekającą, wciąż o wiele kroków przed nami, kulturę i poziom życia Zachodu. Dystans nie do nadrobienia w ciągu paru lat nowych możliwości życia społecznego, przemian ekonomicznych, otwartych granic.
— A życiu trzeba dać czas — mówi Jolanta Giera, psycholog z Zakładu Poprawczego o nazwie Młodzieżowy Ośrodek Adaptacji Społecznej w Raciborzu. Wiele razy rozmawiała z dziećmi takich sfrustrowanych rodziców, które weszły w kolizję z prawem.
Statystyki Komendy Głównej Policji donoszą, że wyraźnie i zastraszająco wzrosła liczba kradzieży, rozbojów i wymuszeń popełnianych przez nieletnich. Jeśli w roku 1992 odnotowano ich niewiele ponad 3 tysiące, to w ubiegłym było ponad 11 tysięcy takich przypadków. W ciągu ostatnich ośmiu lat wzrosła również liczba zabójstw z udziałem nieletnich, chociaż 28 popełnionych w ostatnim roku (w dwóch przypadkach sprawcami są dzieci poniżej 13. roku życia) to mniej w porównaniu z najgorszymi statystycznie latami 1996/1997, kiedy zanotowano 36 takich spraw. W przypadku uszkodzenia ciała, od 1998 roku w kodeksie karnym określanego jako uszczerbek na zdrowiu, statystyka również wskazuje złą tendencję. Osiem lat temu takich przypadków było ponad 1300, w ubiegłym roku blisko 3 tysiące. Ogólnie w ostatnim roku nieletni popełnili ponad 70 tysięcy przestępstw. Wielu tłumaczy tę rosnącą statystykę wyżem demograficznym, wkraczającym w trudny wiek nastolatków. W większej populacji odsetek przestępców również jest wyższy.
— Młodzież zawsze była, jest i będzie trudna — mówi Jolanta Giera. — Zawsze popełniała przestępstwa, takie same jak dorośli, ale w ostatnich latach zmienił się ich ciężar gatunkowy. Rośnie agresja i towarzysząca im brutalność.
— w filmach, w mass mediach, grach proponowanych młodym komputerowcom.
— Jest bardzo duże przyzwolenie dla przemocy w mediach — stwierdza dr Maria John-Borys, kierownik Studium Podyplomowego Psychokreacji i Zaburzeń Zachowania Dzieci i Młodzieży przy Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego. — Nagłaśnia się ją, tym samym jakby uprawomocnia, a komentuje w taki sposób, że może ona wzbudzać fascynację. Może się przez to stać atrakcyjna dla młodych ludzi.
Przeciętny lub słaby uczeń nie wygrywa na setkę, nie posługuje się biegle Internetem, nie imponuje firmowymi dżinsami ani nie bryluje wśród kolegów dowcipem i nie za nim wodzą wzrokiem koleżanki. Jest przeciętny aż do bólu. Tak bardzo, że prawie go nie widać. Jeśli nie przyjdzie do szkoły, nikt nie pyta, dlaczego. Dla niego zło w postaci przemocy może być szansą na zaistnienie, wybicie się z szarej masy. Zaistnienie na kilka dni, przez które wszyscy będą opowiadali tylko o nim.
Inny rzeczywiście jest nadpobudliwy, często winny. Kiedy w szkole coś się wydarzy, podejrzenie pada na niego. Trudno go polubić, jeszcze trudniej za coś pochwalić. Chcąc wziąć odwet za niepowodzenia, szuka grupy dokładnie odwrotnej niż ta, w której mu się nie powiodło. Trafia do sekty paraprzestępczej albo subkultury o destrukcyjnym systemie wartości. Na sto przypadków tylko w jednym młody człowiek przestępstwo popełnia w pojedynkę. Zazwyczaj zdarzają się one w grupie, nie są planowane, bez poczucia odpowiedzialności, bo przecież do końca nie wiadomo, kto zadaje cios śmiertelny. Działają mechanizmy grupy, do tego dochodzą alkohol i narkotyki.
Psycholodzy chyba nigdy nie przestaną zastanawić się nad tym,
Mamy je zapisane w genach czy nabywamy w zderzeniu z otoczeniem.
— Los tak chciał. Urodziłem się biedny, to musiałem coś zrobić — mówi Paweł. Uważa, że to usprawiedliwia jego kradzieże. — Miałem umrzeć z głodu, szlajać się po ulicach?
Po raz pierwszy ukradł mając 10 lat. Wszystkiego nauczył go kuzyn, również dziesięciolatek. O sobie mówi: „od siódmego roku życia nigdy nie byłem na wolności, tylko się włóczę po ośrodkach”. Najpierw był w Domu Dziecka w Żuchowie, później w rodzinnym mieście, z którego uciekał, następnie w pogotowiu opiekuńczym — też nie na długo. W końcu został „skreślony z listy” za ucieczki. Do jednego z zakładów poprawczych na Śląsku trafił trzy i pół roku temu.
Teraz Paweł ma 17 lat, 41 miesięcy spędzonych w poprawczaku i 24 jeszcze przed sobą — liczy je skrupulatnie. Jego matka nie pracuje, wiedziała o kradzieżach. Kiedy Paweł jest na przepustkach, musi bronić jej przed swoim starszym bratem. Czasem też kradnie, kiedy pada deszcz i nie można myć szyb samochodowych na skrzyżowaniach.
— Nie mam marzeń — mówi o przyszłości raczej konkretnie: chciałbym mieć pracę, mieszkanie, rodzinę. — Po co mi marzenia, jak się nigdy nie spełnią. Co to jest szczęście? Nie wiem, ja nie mam szczęścia. Szczęście to jest to, że się żyje, nic więcej.
W domach z tzw. marginesu norma dla dzieci brzmi: kradnij, z tego utrzymuje się cała rodzina. Później pojawia się własna motywacja: kradnę, bo lubię ten dreszcz emocji.
— Związek z rodziną jest zawsze pierwszy, my jesteśmy jakby z drugiej strony lustra — mówi Jolanta Giera. — Jesteśmy epizodem w ich życiu.
Nieletni przestępcy to nie tylko dzieci wychowane w środowisku, które zwykliśmy uznawać za patologiczne. To także
w których nikt nie spodziewa się takiego dramatu.
Kilka lat temu Dorota Ajdukiewicz, pedagog w raciborskim Zakładzie Poprawczym, przesłuchiwała szesnastolatka oskarżonego, razem ze starszym o rok kolegą, o zabójstwo nastoletniego chłopaka. Najpierw był nieoddany dług, upomnienie się o pieniądze, chęć zastraszenia, a w końcu brutalne pobicie i zabicie. Przesłuchanie było trudne. Do chłopaka zaczynało docierać to, co zrobił. Jeszcze trudniejsza była rozmowa z jego matką — zupełnie zaskoczoną i zdruzgotaną.
— „Nie mam czasu” to chyba największy grzech współczesnego wychowania — wyjaśnia dr Maria John-Borys. — Jestem zajęty, spieszę się, mam dużo pracy. Ludzie skupiają się na zadaniach, obowiązkach, a coraz mniej na kontaktach ze sobą. Jednym z kosztów tego jest spłycenie więzi między nimi. Wtedy łatwo przeoczyć moment, kiedy ich dziecko wkracza na śliską drogę.
Zaczyna się od nieuważnego słuchania, braku zainteresowania tym, co czuje, myśli syn albo córka. Potem nie dostrzega, że syn kupuje glany, gruby pas z ostrą, kanciastą klamrą i ubiera się dokładnie tak jak dziesięciu innych jego kolegów. Znajdując w zeszytach jakiekolwiek notatki, rodzice uspokajają się, że ze szkołą nie ma problemów. A kiedy dziecko nagle dwa razy w tygodniu zapala się do treningów, nie pytają, co ćwiczy, gdzie i z kim. Czasami taki splot wydarzeń kończy się pojawieniem się w domu policji. Wtedy lawina prawd o własnym dziecku jest druzgocąca.
wyjaśniająca motywy kradzieży czy zabójstwa. To znaczy: daj mi spokój, przecież wiesz, że nie ufam ci. Ale również: nie potrafię tego wyjaśnić. Już sześcio-, siedmioletnie dziecko powinno mieć ukształtowane poczucie i ocenę dobra i zła, a między 8. a 9. rokiem życia — sumienie, czyli wewnętrzny głos, który mówi co dobre, a co złe i związane z tym poczucie winy. Jest to możliwe, jeśli rozwija się w odpowiednich warunkach. Taki system zasad tworzy się w kontaktach z rodzicami — dla małego dziecka dobre jest to, co za dobre uważa dorosły. Kiedy ma złe wzory albo nie ma wyraźnego określenia co dobre — bo dorosły po prostu go nie zauważa — nie może prawidłowo ukształtować się pod względem uczuciowym i moralnym — mówią psycholodzy. Nie ma wewnętrznego sytemu kontroli, jest podatne na okoliczności — pozytywne i negatywne.
Do tego świat proponuje mu mieszankę, w której problemy rozwiązuje się na szczęce przeciwnika. Życie to szybka akcja następujących po sobie kadrów filmowych — bez wytchnienia i zastanowienia, a po śmierci na komputerowym ekranie zawsze jest jeszcze jedno życie.
W ten sposób śmierci odbiera się cały jej majestat — mówi dr Maria John-Borys. — Wpisana jest w grę. Przestaje więc być czymś ważnym, jest jak jedzenie czy spanie. To, że można zabić wpisuje się w normy tego świata, przez to uprawomocnia się. Dziecko oswaja się z taką myślą.
Nastoletni zabójca opowiada o zadawanej śmierci jak o interesującym go zjawisku, jak o nowym doświadczeniu zadawania bólu, cierpienia, dotychczas mu nieznanym. Zabijając, obserwował to, co robi, poznawał to.
Przyczyna tego, że dziecko zabija dziecko nigdy nie jest jedna. I ciągle będzie pozostawała zagadką dla psychologów i socjologów. Żaden specjalista nie zastąpi rodziny. Zakład poprawczy to, jak często mówi się w raciborskim ośrodku, ostatni tramwaj i można jeszcze z niego skorzystać. Dziecko czy młody człowiek zależny jest jednak od otoczenia, do którego wraca. Nie bez powodu w psychologii kładzie się nacisk na tzw. terapię systemową, czyli przy współudziale rodziny, kolegów, nauczycieli. Z kilkuletnimi dziećmi raczej terapeuta nie pracuje. Pomaga rodzicom, aby oni mogli stać się terapeutami dla swojego dziecka.
opr. mg/mg