O spowiedzi, która ma terapeutyczne oddziaływanie na ciało, umysł i duszę
Czy ujawnianie intymnej strony naszego życia podczas sakramentu spowiedzi może wpłynąć na nasze zdrowie i czy zdrowo jest zwierzać się z najgłębiej skrywanych myśli i uczuć? Okazuje się, że taka zależność istnieje a spowiedź ma terapeutyczne oddziaływanie na ciało, umysł i duszę
Wiele badań psychologicznych pokazuje, że powstrzymywanie się przed ujawnianiem myśli, uczuć czy fantazji może mieć negatywny wpływ na nasz układ immunologiczny, pracę serca, system krwionośny i układ nerwowy. Krótko mówiąc: nadmierna powściągliwość może nas narazić na ryzyko popadnięcia w różne — mniej lub bardziej poważne — choroby. Mogą się one przejawiać w uporczywie powracających niechcianych myślach, niepokoju, bezsenności, głębokiej depresji itd. Zaobserwowano, że podczas zwierzania się z osobistych przeżyć występują zmiany w bioelektrycznej aktywności mózgu i stopnia przewodności skóry. Natomiast po wyznaniu spada poziom ciśnienia krwi, rytm serca ulega spowolnieniu, poprawia się funkcjonowanie układu odpornościowego, a w rezultacie na wiele tygodni czy nawet miesięcy poprawia się stan zdrowia psychicznego i fizycznego.
U osób, które potrafią się szczerze zwierzyć z dręczących problemów, stwierdzono znaczny wzrost żywotności komórek T, mających największą zdolność niszczenia komórek chorobowych. Oznacza to, że wyznawanie (niekoniecznie podczas spowiedzi) głębokich myśli, uczuć, obaw wpływa korzystnie na system odpornościowy organizmu (badania dr. James'a W. Pennebaker'a, z Southern Methodist University w Dallas, USA).
Można, więc do sakramentu spowiedzi podchodzić w taki sposób: „Wyznam wszystko, co mnie dręczy, a wtedy zostanę uzdrowiony, i to nie tylko emocjonalnie, nie tylko duchowo, ale nawet fizycznie”. Jest to prawdą, ale tylko do pewnego stopnia. Sprawa bowiem jest bardziej skomplikowana.
Spowiedź może przynieść znaczne uspokojenie emocjonalne, przywrócić łagodność, radość życia, zapał do dalszego rozwoju i pracy. Osoby, które przychodzą do spowiedzi i uważają, że wystarczy powiedzieć, że coś ich boli, a wtedy to przejdzie, wykazują jednak pewną naiwność. Samo wyznanie problemu może oczywiście coś uwolnić i poprawić samopoczucie, ale to nie będzie równoznaczne z uzdrowieniem wewnętrznym. Wewnętrzne uzdrowienie, jak naucza ojciec Jim McManus CSsR, „to doświadczenie uzdrawiającej miłości Boga, w którym osoba uświadamia sobie, że jest godna miłości (uzdrowienie obrazu siebie) lub też, że jest zdolna do kochania i przebaczenia (uzdrowienie relacji), lub też może zintegrować jakieś wydarzenie z przeszłości ze swoją teraźniejszością (uzdrowienie wspomnień)”.
Wyznawanie głęboko ukrytych myśli i uczuć może jednak prowadzić do nowych zranień. Ma to najczęściej miejsce wtedy, kiedy spowiadający się jest osobą poranioną lub ma silną potrzebę zależności, myli pokutę z chęcią ukarania samego siebie albo szuka w spowiedzi sesji terapeutycznej.
Wiele osób, próbując poradzić sobie ze swymi zranieniami przychodzi do konfesjonału, aby znaleźć środek, a w spowiedniku —narzędzie do radzenia sobie z życiową niezaradnością, spowodowaną niewłaściwym wychowaniem lub przeżytą traumą. Kiedy taki penitent zacznie szukać rozwiązania problemów w spowiedzi może się to dla niego okazać niebezpieczne. Będzie szukał spowiedzi po to, by zmniejszyć niezrozumiały lęk, znaleźć lekarstwo na problemy emocjonalne (np. niską samoocenę, poczucie bycia złą osobą), usunąć napięcie i poczucie winy związane z seksualnością, załagodzić konflikty z bliźnimi, depresję i odreagować niesprawiedliwość. W takich wypadkach nie ma powodu, by te wyznania stały się przedmiotem absolucji, a penitentowi chodzi raczej o szukanie ulgi, niż o nawrócenie.
„Rozgrzeszenie” z tych trudności odbiera penitentom możliwość rozwiązania problemów, a równocześnie utwierdza w błędnym przekonaniu, że te problemy są grzechami. To tylko zwiększa u nich, i tak już obecne, neurotyczne poczucie winy, wstydu, lub niekompetencji. A przecież poczucie wstydu, żalu, samotności, bycia niekochanym czy małowartościowym nie znika z chwilą otrzymania rozgrzeszenia.
Nie wierzę w tanie rozwiązania, że np. po kłótni małżeńskiej wystarczy przyjść do spowiedzi i poprosić o uzdrowienie wewnętrzne. Spowiedź może sprawić, że wrócę do domu z innym nastawieniem, że będę chciał pojednać się z żoną, ale prawdopodobnie nie da mi zrozumienia tego, dlaczego się pokłóciłem. Poczuję być może ulgę i pomyślę, że problem już jest rozwiązany, a on tak naprawdę będzie czekał na kolejną kłótnię...
Trzeba jednak pamiętać, że dla wielu zranionych osób kontakt ze spowiednikiem ma ogromne znaczenie i wpływa pozytywnie na stan ich psychologicznego funkcjonowania. Kiedy ludzie wiedzą, że Bóg wybacza im grzechy (nawet jeśli błędnie interpretują grzech) i że ich relacja z Bogiem jest teraz we właściwym stanie, mogą z większą odwagą spojrzeć na swoje problemy. Trwa w nich bowiem nadzieja, że nie zostają z nimi sami. Spowiednik jednak musi pomóc im nazywać i rozeznawać zarówno sferę ich ducha, jak i psychiki. Jednocześnie powinien wystrzegać się wchodzenia w rolę psychoterapeuty. „Spowiedź nie jest i nie powinna stać się techniką psychoanalityczną czy psychoterapeutyczną” — nauczał w przemówieniu do Penitencjarii Apostolskiej Jan Paweł II. Ważne jest natomiast, aby spowiednik zmotywował penitenta do skorzystania z fachowej pomocy medycznej lub psychoterapeutycznej, jeśli uważa, że jest mu ona potrzebna.
Istotą spowiedzi jako sakramentu uzdrowienia jest to, że człowiek poprzez wyznanie grzechów zostaje od nich uwolniony. Nie musi to być równoznaczne z automatycznym uwolnieniem od uczuć, jakie im towarzyszą. Ale jest uwolniony od grzechów i ich konsekwencji, jeśli chodzi o wpływ na relację z Bogiem. I na tym, w najgłębszym sensie, polega uzdrawiający charakter sakramentu pojednania. Tego nie może dać psychoterapia ani żadna inna forma wyznania własnych myśli i uczuć. Penitent zacznie sobie radzić z grzechem jednak dopiero wtedy, kiedy doświadczy w modlitwie tego, że Bóg przyjął go, pomimo jego winy. Do tego powinna zmierzać posługa kapłana. Chodzi o to, aby penitent, odchodząc od konfesjonału, mógł uwierzyć w słowa: „A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko”. Prawdziwe uzdrowienie nie polega na tym, że rana, którą w sobie nosimy, zaniknie, a my o niej zapomnimy. Prawdziwe uzdrowienie to przebóstwienie tej rany, tak jak przebóstwione zostały rany Jezusa po Zmartwychwstaniu — one są, ale już nie sprawiają bólu.
opr. aw/aw