Wyjście z nałogu, uzależnienia od czegokolwiek, wymaga uznania prawdy o sobie. A zwłaszcza - prawdy o własnej bezsilności. Dopiero od tego zaczyna się droga uwolnienia
„Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Te słowa Jezusa są tak znane i oczywiste, że nawet nikt się nad nimi nie zastanawia. Wszystko jasne: koniec ze zniewoleniami — przecież to takie proste.
A jednak poznanie prawdy, i to prawdy o sobie, jest procesem trudnym i długim, i prawie zawsze bardzo bolesnym. Zaczyna się on w chwili, gdy doświadczamy, że to, w co wierzyliśmy, co jest naszym życiem, naszym doświadczeniem, naszym przeświadczeniem, okazuje się iluzją. Jakże trudno przyjąć, że to wszystko, co myślałem o sobie i co według mojego mniemania sądzili o mnie inni, okazuje się nieprawdą.
Nic więc dziwnego, że z uporem godnym lepszej sprawy i wielkim mozołem próbujemy się dźwigać o własnych siłach z mniejszych i większych upadków, często wzmacniając się używkami.
Musi zazwyczaj minąć trochę czasu, trzeba powtórzyć co najmniej kilkakrotnie te upadki, aby zacząć dostrzegać, że coś jest nie tak. Niestety w czasach, gdy pojęcia wartości i przyzwoitości właściwie nie funkcjonują, coraz trudniej zobaczyć, że żyjemy niewłaściwie. To wydłuża dojrzewanie do zmiany.
Na szczęście dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych i do każdego z nas znajdzie On drogę. Często trudno nam w to uwierzyć, ale z każdego doświadczenia, nawet tego najgorszego, potrafi On wyprowadzić dobro. Potrafi wydobyć z najgorszego bagna, i to bagna, z którego się już wychodzić nie chce, z którego wydaje się, że wyjścia nie ma.
Tak było ze mną, gdy pewnej styczniowej, mroźnej nocy 1998 r. wychodziłem z salonu gier po kolejnej destrukcyjnej serii przegranych z przeświadczeniem, że nie mam żadnych szans zatrzymać nałogu hazardu, w którego szponach tkwiłem, i że jedynym sposobem jest zakończyć swój nieudany żywot. Jednak mimo tego samobójczego nastawienia doznałem jakiegoś, ledwo zauważalnego olśnienia — nie wiadomo skąd przyszła mi do głowy myśl, żeby pójść na terapię. W samym pomyśle nie było nic odkrywczego, gdyż już wcześniej podejmowałem takie próby, ale było coś nowego w fakcie pojawienia się go w chwili, gdy zazwyczaj byłem zdolny jedynie się dołować. Było coś dziwnego w niezrozumiałym dla mnie przeświadczeniu — ba, wręcz pewności — co do skuteczności terapii, którą tym razem zamierzałem podjąć. Zrozumiałem to po roku, gdy zobaczyłem baner na kościele św. Jakuba w Warszawie: „Rok 1998 Rokiem Ducha Świętego”. Dzisiaj nie ulega dla mnie wątpliwości, że to wewnętrzne przekonanie, iż o własnych siłach nie dam rady niczego zmienić, to uznanie i poczucie bezsilności, było odczytane przez Ducha Świętego jako akt oddania się Bogu, jako akt mojego zawierzenia.
Rzeczywiście podjęta przeze mnie terapia była niesamowitym zderzeniem z prawdą o mnie, prawdą o człowieku, której nie znałem, nie chciałem znać, której nikt wcześniej mi nie pokazał — o człowieku, który w biedzie swojego przeświadczenia o własnej wszechmocy odrzuca Boga jako konkurenta, jako zagrożenie uniemożliwiające zarządzanie sobą; zarządzanie, które bez Niego jest niemożliwe. To niezwykłe zobaczyć, odkryć we własnych doświadczeniach, jak wielką prawdę mówi Pan Jezus w słowach: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). Dzisiaj nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale wtedy...
Mimo całej otwartości, przekonania, że teraz, gdy wiem już „wszystko”, będzie tylko lepiej i już będę wiedział, jak postępować, zacząłem doświadczać kolejnej prawdy, o której mówi
św. Paweł: „Jeśli ktoś myśli, że wie, to jeszcze nie znaczy, że «wie», jak wiedzieć powinien” (por. 1 Kor 8, 2). Ja nie wiedziałem. Poznałem prawdę o swoim zakłamaniu, o okłamywaniu siebie i innych, o braku poczucia sensu w moim życiu, o nieumiejętności przeżywania uczuć i różnych doświadczeń, prawdę o ogromnej, niezaspokojonej potrzebie miłości, ale nie poznałem prawdy o tym, jak mam dalej postępować, jak żyć, aby nie powtarzać wciąż tych samych błędów. To, co wiedziałem, już mnie zmieniało, ale stary człowiek był silny i próbował powrócić.
Zrozumiałem i poczułem, że muszę potwierdzić psychologię swoim duchowym rozwojem, że Pan Bóg wzywa mnie do pracy nad własną przemianą, do skorzystania z wiedzy, którą zyskałem dzięki terapii, aby sięgnąć jeszcze głębiej i poznać prawdę o swojej naturze, o źródle mojego błędu. Rozpocząłem przemianę duchową we wspólnocie Kościoła. To była trudna decyzja, wbrew całemu mojemu światu, ale jakże potwierdzona przez Pana Boga, który niemal od razu zaprosił mnie do dawania świadectwa w radiu i telewizji. Wsparł mnie w chwili utraty pracy z powodu opowiedzenia się po stronie wartości chrześcijańskich. Pozwolił mi prawie bez żadnych problemów przeżyć trzy lata bez pracy. Potwierdził swoją opiekę i ciągłą obecność w życiu człowieka żyjącego zgodnie z wartościami, wyprowadzając mnie i moją rodzinę z pożaru mieszkania bez żadnego uszczerbku na zdrowiu dokładnie w 10-lecie mojej abstynencji. Zaprosił mnie w końcu do prowadzenia warsztatów według programu 12 kroków, co robię już ponad 6 lat. Pogłębiając coraz bardziej swój rozwój duchowy, doświadczając niezwykłej mądrości i delikatności Boga, który każdego dnia pozwala mi poznać tyle prawdy, ile jestem w stanie przyjąć, pozostaję w ciągłym zadziwieniu i wdzięczności za niekończący się proces uwalniania.
opr. mg/mg