Uznanie innych religii nie oznacza postawienia ich na równi z chrześcijaństwem. Drogi do Boga są różne, niekoniecznie jednak jedna jest równie dobra, jak druga
W świetle analizy różnych rodzajów mistycznych doznań warto jeszcze obiektywnie ocenić rozpowszechnianą opinię, że do Boga prowadzi pięć wielkich religii świata: chrześcijaństwo, judaizm, islam, hinduizm i buddyzm, podobnie jak na szczyt góry prowadzi wiele ścieżek. Opinia o równości tychże religii jest przyczyną wielu nieporozumień dotyczących znajomości prawdziwej drogi do Boga.
Niestety, w tej sprawie nawet wykształceni katolicy niejednokrotnie dali się oszukać błędnym opiniom. Na przykład już w latach 60. profesor wykładający na KUL-u filozofię Wschodu, ukazywał tamtejszą mistykę jako podobną do chrześcijańskiej, chociaż trudno było w to uwierzyć, gdy w tym samym czasie misjonarze z Indii opisywali tragiczny los ludzi ginących tam z nędzy i głodu, których oni starali się ratować. Wówczas zastanawiające było to, jak to jest możliwe, by w kraju o rzekomo głębokiej religijności ludziom umierającym na ulicach tamtejszych miast spieszyli z pomocą chrześcijanie, szczególnie chrześcijańscy misjonarze, a nie tak „uduchowieni” wyznawcy hinduizmu czy buddyzmu, którymi wykładowca się zachwycał.
Problem powyższy staje się zrozumiały dopiero po dokładnym poznaniu hinduistycznej czy buddyjskiej mistyki i etyki, która oparta jest na wierze w reinkarnację. Ludzie głęboko wierzący w reinkarnację patrzą na cierpiącego jako na „karmitę” — czyli posiadacza duszy obciążonej przestępstwami rzekomo popełnionymi w poprzednich wcieleniach, z których musi się oczyścić przez swe cierpienia w obecnym wcieleniu (!) Dlatego pozostawiają go bez pomocy, aby mu nie przeszkodzić w oczyszczaniu się i szybszym umieraniu, by po śmierci przeszedł do nowego, i to lepszego wcielenia, którego przecież nie będzie miał. W ten sposób człowiek cierpiący cierpi potrójnie: znosi cierpienie, które go dotknęło, cierpi pogardę ze strony społeczeństwa i sam gardzi sobą, mając poczucie winy za rzekome „przestępstwa” popełnione w poprzednich wcieleniach, których przecież nie było, bo Bóg zapewnia, że każdy przejdzie przez śmierć tylko raz, a po niej otrzyma zapłatę za wierność lub karę za niewierność Bożemu prawu i na wieki będzie żył w takim stanie duchowym, w jakim stanie umierał.
W świetle tej wiary ratujemy życie każdego człowieka, by mógł jak najdłużej wzrastać w łasce uświęcającej, bo w tym jedynym życiu rozgrywa się jego los na wieki! Niestety, wielu nawet katolików uległo iluzji, spodziewając się ponownego wcielenia. Nie zdają sobie sprawy, że świadomość reinkarnacji jest tylko psychicznym złudzeniem, bardzo często związanym z rozszczepieniem jaźni lub innymi zaburzeniami fizjologii mózgu. Prawdziwa znajomość różnych religii świata musi doprowadzić do wniosku, że tylko religia oparta na Bożym Objawieniu jest bezbłędna, a inne religie zwane „filozoficznymi” lub „naturalnymi”, są tylko dziełami ludzi z natury omylnych, dlatego te religie w dużym stopniu są szkodliwe, więc nie można ich wszystkich stawiać na równi i wszystkie - jak chcą niektórzy - jednakowo szanować. Jakże można szanować takie religie, które wprowadzają ludzi w błąd, urągają prawdziwemu Bogu i są przyczyną ludzkiego cierpienia?
Jednak katolik mający kontakt z wyznawcami pogańskich religii, jak kult Kriszny, Buddy czy innych idoli, musi odróżnić człowieka od jego błędów! Według chrześcijańskiej duchowości, opartej na miłości Boga i bliźniego, szanować należy wszystkich ludzi, także wyznawców innych religii, niezależnie od jakości błędów zawartych w ich wyznaniach. Ale szanując człowieka, nawet tego, który żyje w błędzie lub grzechu, nie możemy wraz z nim szanować także jego błędów czy przestępstw! Właśnie dlatego, że go szanujemy, to dla jego dobra nie żałujemy trudu, by go z błędu wyciągnąć. Również miłość do Boga i troska o Jego chwałę skłania do gorliwości, by błądzących sprowadzać na drogę Prawdy. Jezus Chrystus za wszystkich oddał życie i pragnie, by wszyscy Go poznali wraz z Jego nauką. W tym celu nakazał swoim uczniom głosić Jego naukę i udzielać sakramentów św. wszystkim narodom, mówiąc: Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,19-20). Dlatego wierni swemu Mistrzowi Apostołowie i ich następcy szli wszędzie; szli również do wyznawców wielkich religii świata - do Indii też...
Tymczasem dziś propaganda różnych sekt wprowadziła do tego stopnia dezorientację religijną, że można już spotkać się z opinią, iż ten sam Bóg od wieków pojawiał się pod różnymi imionami: Jezus, Budda, Kriszna, Caitanya, Krishnamurthi. Do nich kiedyś zaliczono także Lenina i Stalina, a dziś Moona, Chinmoya, Prabhupadę, Butlera (Jagad Guru), Sai Babę, Maitreyę i innych, których wciąż przybywa. A pewno trudno byłoby komukolwiek udowodnić, że Jezus Chrystus i ktokolwiek z w/w osób, to ta sama boska Osobowość mająca tylko różne cielesne formy! Przecież logika mówi, że gdyby przez nich przemawiał ten sam Bóg, wszyscy uczyliby tych samych prawd i zasad postępowania, a tak nie jest... bo przecież powstało wiele form mistyki. Niechrześcijańskie formy mistyki mogą dać chwilową satysfakcję, ale do Boga nie doprowadzą. A większość jest takich, które od Boga oddalają, a nawet prowadzą do opętania!
Religie niechrześcijańskie szczególnie szkodliwe są dla chrześcijan, którzy oszukiwani ich atrakcyjną reklamą, stają się ofiarami destrukcyjnej mistyki i deprawującej etyki czyli deprawujących norm postępowania. Odchodząc od wiary katolickiej wyrządzają krzywdę społeczeństwu i sobie. Przez przyjęcie i rozpowszechnianie błędnej wiary, zwłaszcza wiary w reinkarnację i boskość władców, narażają społeczeństwo na destrukcję chrześcijańskiej etyki i prowadzą do głębokich podziałów społecznych, aż do rasizmu włącznie. Sami także ponoszą szkodę przez rezygnację z uczęszczania do Sakramentów świętych, wskutek czego nie mają szansy wzrastać w łasce uświęcającej z nich płynącej, a nawet ją tracą, gdy nimi gardzą, przez co narażają się na utratę zbawienia. A wiemy, że wszyscy święci, począwszy od pierwszych chrześcijan, apostazję, czyli odstępstwo od Kościoła Katolickiego, traktowali jako najcięższy grzech!...
Znając religie pogańskie od podstaw, można dopiero zrozumieć dlaczego na kartach Pisma Świętego znajdujemy tak wiele ostrych zdań, wyrażających wielkie obrzydzenie Boga do pogańskich religii, które przecież od dawna są „wielkimi religiami świata” (Dziś zamiast określenia: „religie pogańskie” używane bywają terminy: „religie naturalne” czy „religie filozoficzne”, gdyż są one wynikiem ludzkiej spekulacji, w odróżnieniu od religii nadprzyrodzonej objawionej przez Boga. ). Zrozumiały staje się też fakt, dlaczego tak wielkie kary zsyłał Bóg na Izraelitów, którzy Go znali, bo byli Jego Ludem Wybranym, a wbrew Jego zakazom przyjmowali pogańskie poglądy wraz z ich rytuałami. Warto więc katolikom należącym przecież do Nowego Ludu Wybranego, a nie doceniającym własnej religii, przypomnieć tutaj słowa Pana Jezusa skierowane do Apostołów, których (wcześniej, niż na cały świat) posyłał „do owiec, które poginęły z domu Izraela”, dając im m.in. taką wskazówkę: Gdyby was gdzie nie chciano przyjąć i nie chciano słuchać słów waszych, wychodźcie z takiego domu albo miasta (...) Zaprawdę powiadam wam: ziemi sodomskiej i gomorejskiej lżej będzie w dzień sądu niż temu miastu. (Mt 10,14-15).
W związku z narastającym rozpowszechnianiem się błędnej mistyki Kongregacja ds. Nauki Wiary, w trosce o zbawienie swych wiernych, wystosowała w drugiej połowie lat 80. obszerne pismo pt.: List do biskupów Kościoła Katolickiego o niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej, który podpisany został przez papieża Jan Pawła II dn. 15 października 1989 r., gdzie została wykazana różnica pomiędzy mistyką chrześcijańską, a mistyką Orientu. Kongregacja przestrzega przed błędnymi sposobami modlitwy i stosowaniem wschodnich technik medytacyjnych, które prowadzą do wypaczenia istoty religii i podkreśla, że: Modlitwa chrześcijańska zawsze jest określona przez strukturę chrześcijańskiej wiary, w której jaśnieje prawda o Bogu i stworzeniu. Dlatego z całą ścisłością można powiedzieć, że przybiera ona postać osobowego, wewnętrznego i głębokiego dialogu między człowiekiem a Bogiem. Wyraża więc komunię istniejącą pomiędzy odkupionym stworzeniem i wewnętrznym życiem Osób Trójcy Świętej. Owa komunia oparta na chrzcie i Eucharystii, będących źródłem i szczytem życia Kościoła, zakłada postawę nawrócenia, odejścia od „ja” w kierunku Bożego „Ty”. Chrześcijańska modlitwa jest więc jednocześnie autentycznie osobista i wspólnotowa. Wzdraga się przed bezosobowymi lub skoncentrowanymi na „ja” technikami, które mogą wytworzyć automatyzmy prowadzące do zamknięcia się w duchowości egotycznej, niezdolnej do swobodnego otwarcia się na żywego transcendentnego Boga (...). Duchowość lub nieskończoność, która w tej sytuacji przybrała wymiar bezosobowy, staje się po prostu „kąpielą” w której istota ludzka samą siebie umacnia, lub też stara się uwolnić od ciężaru bycia sobą, z błogością zanurzając się w wielkiej rzece bytu. Religia staje się wtedy instrumentalizowaniem boskości dla realizacji własnych celów.
Z tegoż listu dowiadujemy się też, że: Fałszywi charyzmatycy IV wieku utożsamiali łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy. Występując przeciwko nim, Ojcowie Kościoła podkreślali, że zjednoczenie modlącego się człowieka z Bogiem dokonuje się w tajemnicy, a zwłaszcza poprzez sakramenty Kościoła. (...) Może się ono dokonywać nawet poprzez doświadczenie smutku lub głębokiego bólu. (...) tego rodzaju uczucia niekoniecznie są znakiem, że Bóg opuścił człowieka. Mogą zaś stanowić — jak zawsze wyraźnie utrzymywali mistrzowie życia duchowego — autentyczny udział w opuszczeniu przeżytym na krzyżu przez Chrystusa, który zawsze pozostaje wzorem modlitwy i jej Pośrednikiem. (...) W Nim przez działanie Ducha Świętego otrzymujemy jako czystą łaskę udziału w wewnętrznym życiu Bożym. Dalej czytamy: ... Bóg może uwolnić nas od tego wszystkiego, co nas zatrzymuje w tym świecie i w pełni przygarnąć nas do życia trynitarnego swojej wiecznej miłości. Dar ten może być udzielony tylko w Chrystusie przez Ducha Świętego i nie da się go osiągnąć własnym wysiłkiem w oderwaniu od Jego objawienia
Warto w tym miejscu przytoczyć w całości w całości ostatni (VII) rozdział powyższego listu który jest jego podsumowaniem:
Każdy powinien odnaleźć w różnorodności i bogactwie modlitwy chrześcijańskiej, której uczy Kościół, własną drogę, własny sposób modlitwy, ale te wszystkie drogi osobiste łączą się w końcu w tej drodze do Ojca, którą jest Jezus Chrystus. Tak więc, niech każdy w poszukiwaniu własnej drogi pozwoli się prowadzić nie własnym, osobistym upodobaniom, ale Duchowi Świętemu, który przez Chrystusa wiedzie nas do Ojca.
W życiu modlącego się człowieka przychodzą jednak chwile, w których czuje się on opuszczony i zagubiony, kiedy pomimo wszelkich starań wcale nie „czuje” obecności Boga. Wtedy niech pamięta, że tego rodzaju próby nikomu, kto traktuje poważnie modlitwę, nie są oszczędzone. W każdym razie człowiek, który w tych okresach z całą stanowczością stara się wytrwać w modlitwie, może mieć poczucie, że modli się jakby „mechanicznie”. W rzeczywistości jednak mamy tu do czynienia z czymś zupełnie innym: właśnie wtedy jego modlitwa jest wyrazem jego wierności wobec Boga, w którego obecności chce pozostać także wówczas, gdy w zamian nie otrzymuje żadnej subiektywnej pociechy. W tych na pozór negatywnych momentach okazuje się, czego naprawdę człowiek szuka w modlitwie: czy Boga, który w swej nieskończonej wolności zawsze go przewyższa, czy też raczej szuka siebie, pozostając zamknięty w obrębie własnych doświadczeń.
Miłości Boga, będącej jedynym przedmiotem chrześcijańskiej kontemplacji, nie można osiągnąć za pomocą jakiejkolwiek metody czy techniki: raczej musimy zawsze mieć wzrok utkwiony w Jezusa Chrystusa, w którym miłość Boga do nas osiągnęła taki wymiar, że na krzyżu przeżył On poczucie oddalenia od Ojca (por. Mk 15, 34). Musimy więc pozostawić Bogu decyzję co do sposobu, w jaki chce uczynić nas uczestnikami swojej miłości. Ale nigdy w żaden sposób nie możemy starać się o osiągnięcie tego samego poziomu, co kontemplowany przedmiot, którym jest nieskrępowana niczym miłość Boga, nawet wtedy, gdy z miłosierdzia Boga Ojca, przez Ducha Świętego posłanego do naszych serc, jest nam darmo dany w Chrystusie jakiś zmysłowy odblask tej miłości Bożej i czujemy się pociągnięci prawdą i pięknem Pana.
Im bardziej dane jest stworzeniu przybliżyć się do Boga, tym bardziej wzrasta w nim cześć dla trzykroć świętego Boga. Wtedy staje się zrozumiała myśl św. Augustyna: „Ty możesz nazywać mnie przyjacielem, ale ja wiem, że jestem sługą” i dobrze znane nam słowa Tej, która dopuszczona została do największej zażyłości z Bogiem: „wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej” (Łk 1, 48).
opr. mg/mg