Kilka uwag o kanonie naszej kultury

Artykuł z tygodnika Znak 470 (7) 1994 z cyklu poświęconemu refleksji nad kanonem kultury. Ukazuje kanon kultury europejskiej przez pryzmat jego geograficzno-historycznych elementów składowych.

 

Kiedy próbujemy określić kanon naszej kultury, trzeba przypominać rzeczy, które nieraz wydają się zbyt dobrze znane.

Po pierwsze, jesteśmy dziećmi narodu słowiańskiego, który ukształtował się na pograniczu dwóch odłamów kultury europejskiej: wschodniego i zachodniego. Wchodził też nieraz w różnorakie koneksje z tureckim światem islamu. Przeważyły jednak w naszym dziedzictwie (inaczej niż u większości innych ludów słowiańskich) elementy zachodnie. Najbardziej ujawnia się to w głębokim związku Polski z dziejami Kościoła na Zachodzie. Ale znamiennie ukazuje się także w innych składnikach kultury, nawet w samym języku. Język polski to mowa słowiańska tak bardzo zlatynizowana, iż zaproponowałem kiedyś termin "mowa słowiańsko-łacińska", i do dziś myślę, że jest on trafny. Podam dwa uderzające przykłady. Językoznawcy, których o to pytam, nie sprzeciwiają się mojemu domysłowi, że ruchomy pierwotnie akcent słowiański ustalił się w naszym języku na drugiej sylabie od końca właśnie pod wpływem tak przemożnej u nas, zwłaszcza w naszym Kościele, łaciny (jak w czeskim utwierdził się na sylabie początkowej pod wpływem germańskim). Innym przykładem jest niechęć polszczyzny do wyrazów (czy to rzeczowników, czy to przymiotników) złożonych: łacina ich nie lubi i ona, jak myślę, narzuciła nam niechęć do nich; dawniejsza zaś nasza mowa musiała je lubić (jak w ogóle Słowianie i jak greczyzna), co widać choćby z imion słowiańskich (Bolesław, Dobrosława etc.); stąd zgryzota naszych tłumaczy Homera, którzy z "rączonogim" (okypus) Achillesem nie wiedzą, co począć.


Kultura europejskiego Zachodu, z którą najbliżej jesteśmy związani, zaczątkowo już w średniowieczu, a w pełni w czasach nowożytnych, rozszczepiła się na różne wersje, spośród których trzeba wymienić przynajmniej pięć: włoską, francuską, niemiecką, hiszpańską i anglosaską.

 

Pierwsza strefa, włoska, oświecona powagą Stolicy Apostolskiej i rozjarzona niezwykłym blaskiem widzialnej sztuki, ma w swoim dobytku średniowiecznym dzieło jednego z największych poetów ludzkości, poemat, "do którego ziemia i niebo przyłożyły ręki", Boską Komedię Dantego. Na progu zaś epoki nowożytnej Italia była główną siłą w owym wielkim odnowieniu Europy, jakie stanowił Renesans. W promieniach tego zjawiska także nasza kultura, a zwłaszcza literatura, osiągnęła po raz pierwszy intelektualną i artystyczną dojrzałość.

Strefa francuska, ze wspaniałym średniowieczem, zwłaszcza z olśniewającymi katedrami, obdarzyła zachodnią Europę ostrym światłem przenikliwości psychologicznej, która od legend rycerskich poprzez Montaigne`a i Pascala będzie się snuła aż do Marcela Prousta. W pierwszym szeregu przemian ludzkości Francja znalazła się w XVII i XVIII wieku: po dojrzałej literaturze "klasycznej" pierwszego z tych stuleci będzie Francja zmierzała w XVIII wieku do takiej formy kultury, jaka ujawni swe oblicze w Rewolucji Francuskiej: oblicze wyzwolicielskie, ale też niszczycielskie. Pisarze XVIII wieku, którzy przygotowali Rewolucję: Voltaire, Diderot, Rousseau, zawsze będą przedmiotem naszego zainteresowania, ale nie wyzwolimy się też z pewnej dozy lęku wobec ich dwuznacznej roli w dziejach człowieka.

Obszar niemiecki, w średniowieczu współbrzmiący z Francją wspólnym dziedzictwem ideałów karolińskich (w pewnym sensie ośrodkiem Europy były oba brzegi Renu), w czasach nowożytnych oddzielił się, po większej części, od krajów romańskich i od Polski wyznaniem protestanckim. Po strasznych doświadczeniach Wojny Trzydziestoletniej, tej grozy XVII wieku, krąg niemiecki wytworzył w XVIII i XIX stuleciu kulturę solidną i jakby domową, o wielkich wartościach edukacyjnych. Znakomici pisarze niemieckiej Aufklärung, zwłaszcza Schiller i Goethe, których kontynuatorem będzie w XX wieku Tomasz Mann, stali się wychowawcami wielu ludzi w Europie. Wielcy Niemcy zaproponowali jakby syntezę, kompendium wartości europejskich. Ale także ci przywołani tu przed chwilą pisarze ocierali się o to, co w owej niemieckiej tradycji jest niepokojące. Myślę tu o dynastii (nieraz głębszej intelektualnie od francuskiego grona prekursorów Rewolucji) "filozofów podejrzeń", jak ich trafnie nazwano, analityków zniewolonej egzystencji człowieka; wymieńmy najważniejszych (chociaż nie wszyscy mają równie wysoką rangę intelektualną): Nietzsche, Marx, Freud. Ten pierwszy jest na pewno największy, drugiego wpływ był niezmierny, trzeci zaś dał początek czemuś, co jeszcze nie jest nauką (i ciągle jeszcze bywa szalbierstwem), ale może kiedyś nią będzie. O nich wszystkich razem nie możemy przestać myśleć, gdy się zastanawiamy nad genezą tragicznego i upiornego zjawiska: oto w XX wieku, po równie strasznej jak Trzydziestoletnia pierwszej wojnie światowej, solidnie ucywilizowany kraj wychowawców Europy osunął się w barbarzyństwo przekraczające miarę starożytności asyryjskiej. Czy istnieje jakikolwiek realny związek hitleryzmu z Nietzschem, stalinizmu z Marxem? Ciągle nie potrafimy na to odpowiedzieć. Dodajmy jednak, że ta strefa w ubiegłych dziesięcioleciach cierpliwie i skutecznie odrodziła się po wszystkim, czego wbrew Europie, ludzkości i samej sobie dokonała w drugiej wojnie światowej.

I wreszcie mamy dwie strefy, które rozszerzyły się daleko poza geograficzne granice Europy. Obszar hiszpański, nie mniej katolicki niż Italia i Polska, przeniknięty jest religijnością o barwie do pewnego stopnia odmiennej: twarda w średniowieczu walka z islamem może nieco zislamizowała tę kulturę, lecz bynajmniej nie przygłuszyła w niej szczerości chrześcijańskiej (zresztą sam islam też jest religią głęboką i żarliwą). Ta pograniczna wersja Europy, jaką stał się obszar hiszpański, w średniowieczu tworząca w osmozie z arabskimi nurtami niezwykłą sztukę, wsławiona też wspaniałą, kunsztowną literaturą nowożytną, a znajdująca swój symboliczny wyraz w epopei Cervantesa, gdzie Don Kichote jest traktowany z ironią ani trochę nie tłumiącą tragizmu i tragicznej powagi, jest do dziś głównym źródłem kultury najbardziej znamiennego obszaru Trzeciego Świata, Ameryki Południowej.

Strefa zaś anglosaska jest w naszej epoce chyba najważniejsza na globie, właściwie panująca - choćby przez język, który stał się światową lingua franca, ale zarazem jest czymś o wiele więcej, gdyż zawiera w sobie dzieło największego pisarza epoki nowożytnej, Szekspira, dalekiego, jak Cervantes, od tez i upodobań zmierzających w jednym tylko kierunku (jeśli zaś musielibyśmy go określić, to jest on raczej ostrożnym konserwatystą niż jakimkolwiek rewolucjonistą). Główna tradycja brytyjska w wiekach nowożytnych umieszczona jest, można by rzec, między wspólnotą katolicką a wspólnotą protestancką. Na jej chrześcijańską korzyść trzeba zapisać to, iż angielskie Oświecenie, nie mniej racjonalistyczne niż Oświecenie francuskie, nie zostało tknięte paryskim ateizmem czy libertynizmem. Jakaż przepaść między Encyklopedystami a doktorem Samuelem Johnsonem, który także - jak mi to kiedyś o Erazmie z Rotterdamu powiedział biskup Jean Rupp - "był wolteriański w lepszym sensie". Jak Erazm, wielcy myśliciele angielskiego Renesansu, stulecia XVII, Oświecenia i XIX wieku należą do dynastii odrębnej od francuskich prekursorów Rewolucji i niemieckich "filozofów podejrzeń": należą do szczególnie czcigodnej dynastii "filozofów ostrożności" (do tej tradycji biblijnej i antycznej jeszcze wrócimy), trzeźwych i skromnych, znających - nieuchronną tu na ziemi - sferę cienia (z Francji najbardziej Pascal dołącza do nich swój głos). Na gruncie takiej trzeźwości ukształtowała się w XIX wieku kultura anglosaska w wersji brytyjskiej (ogarniającej też Australię) i amerykańskiej (w tej drugiej - z dużym udziałem katolickich Irlandczyków obok żarliwych tradycji anglosaskich protestantów), tu i tam solidna i domowa, jak kultura niemiecka, ale lepiej zabezpieczona przed szaleństwem.

 


 

Poprzez cywilizację zachodnią, euro-atlantycką, którą w różnych jej obecnych wersjach staraliśmy się określić, dotarło do nas chrześcijaństwo, które dwa tysiące lat temu objawiło się światu nie na Zachodzie, lecz na jego pograniczu, między obszarami rozmaitych tradycji i cywilizacji.

Dziś mówi się niekiedy o jego kryzysie. Trzeba rozróżnić dwa zjawiska, które mogą dawać sposobność do takich stwierdzeń. Jedno z nich to jest to, co sama teologia nazywa skażeniem świata. Są epoki, w których groza się wzmaga. Wiek XX był taką porą. Jaki będzie XXI wiek? Nie można tego wykluczyć, iż będzie przeraźliwy. Zjawisko to w swej istocie nie jest kryzysem chrześcijaństwa, lecz kryzysem świata, cywilizacji ludzkiej. Jest to rzecz stała, iż świat w pewnych swoich elementach przeciwstawia się chrześcijaństwu, a chrześcijaństwo światu. Nie nad tą olbrzymią sprawą pochylam się w niniejszym szkicu.

Drugie zaś zjawisko wynika z ukształtowania się w naszej epoce "globalnej wioski", global village. Wszystkie tradycje i cywilizacje stanęły wprost naprzeciw siebie; wiele z tego, co uważały za wartość bezwzględną, stało się teraz w ich oczach względne. I to także nie jest kryzysem chrześcijaństwa, lecz raczej kryzysem cywilizacji zachodniej. W takiej jednak mierze, w jakiej była ona wobec świata nosicielką chrześcijaństwa, może się złudnie wydawać, iż znak zapytania zawisnął także nad nim. Aby sprostać zmorze tego kryzysu, polegającej na wrażeniu relatywizmu, jako Europejczycy i jako chrześcijanie nie powinniśmy wybierać jakiegoś odwracania się od świata i od dziejącej się historii, lecz raczej starać się osiągnąć oświecenie przez zstąpienie w przeszłość, do samego fundamentu Europy, i przez próbę zrozumienia jej dziejów, także jej dziejów chrześcijańskich, na tle całej historii ludzkości.

Fundamentem Europy jest tradycja śródziemnomorska w węższym sensie tego słowa, oznaczającym dziedzictwo grecko-rzymskie. Po niezupełónie dla nas jasnym epizodzie kreteńskim i niedostatecznie nam znanych wiekach mykeńskich, w których prawdopodobnie ukształtowała się grecka mitologia, kultura grecka począwszy od Homera (VIII wiek przed Chrystusem) jest jakby nowym świtem, nową inauguracją w dziejach ludzkości. Kształtuje się życie obywatelskie w miastach-państwach, ujawnia się kształt świątyń, ceramice towarzyszy coraz wspanialsza rzeźba, niebawem pierwsi systematyczni obserwatorzy przyrody kładą zaczątkowe podwaliny nauki. Poezja homerycka nigdy nie zostanie przewyższona, ale znajdzie ona kontynuację w epice Hezjoda, w liryce, potem zaś w tragedii i komedii attyckiej V wieku przed Chrystusem, a także w prozie historycznej i filozoficznej. Rozkwit kultury helleńskiej w wiekach VIII-V przed Chrystusem jest do tego stopnia nowością, jakby mutacją, w historii człowieka, iż nie pytamy o związki owej kultury ze starszymi cywilizacjami sąsiadującego z nią Bliskiego Wschodu: ze strefą mezopotamską, a zwłaszcza egipską. Naporowi zaś imperium perskiego współczesnego "cudowi greckiemu" Hellenowie nie tylko zdołali się oprzeć, lecz niebawem, u schyłku IV wieku przed Chrystusem, mieczem Aleksandra Macedoń-skiego rozbili to orientalne władztwo, grzebiąc też swoje własne miastapaństwa, ale zarazem rozsiewając ziarna kultury greckiej na rozległych obszarach Wschodu, aż po Indie. Drogę zaś na Zachód otworzą tej kulturze Rzymianie, którzy, pokonując wywodzące się od Aleksandra państwa hellenistyczne (aż po ostatnie z nich, hellenistyczny Egipt Kleopatry, pobitej przez Oktawiana w bitwie pod Akcjum w 31 roku przed Chrystusem), ulegną jednak w całej pełni wielkiemu dziedzictwu intelektualnemu i artystycznemu Grecji. Dodadzą zaś do niego to, co jest ich szczególnym elementem w tradycji śródziemnomorskiej: świadomość prawniczą i nową wobec imperiów Wschodu - oryginalną, choć w pewnej mierze opartą na greckiej filozofii stoickiej - koncepcję państwa. Także w sztuce wzbogacą Rzymianie dziedzictwo greckie, zwłaszcza w literaturze, gdzie Horacy nada nową intensywność helleńskiemu rodzajowi obiektywnej liryki, a Wergiliusz będzie godnym, w zupełnie innym świecie, w cywilizacji wielkomiejskiej, następcą Homera. W pierwszych wiekach po Chrystusie kultura łacińska osiągnie szczególną moc w prowincjach granicznych, jak Hiszpania, Galia, a zwłaszcza Afryka Północna: tu, na ziemi, która potem stanie się arabska, powstały książki, które dzisiejsza krytyka uważa za prawdziwe wzory beletrystyki w naszym rozumieniu tego słowa: Złoty osioł Apulejusza i Wyznania świętego Augustyna.

Próby określania, kiedy się zaczęła nasza zachodnia Europa, mogą się wydać dziecinne. Ale gdybyśmy musieli wskazać na jakiś moment dziejów, należałoby chyba wybrać I wiek przed Chrystusem, a raczej jego schyłek: wtedy ukształtowało się to, co przez kilka stuleci będzie cesarstwem rzymskim, uniwersalnym państwem o kulturze helleńsko-łacińskiej. Potem rozpadnie się ono na cesarstwo wschodnie i cesarstwo zachodnie. To pierwsze, jako struktura państwowa, przetrwa o tysiąc lat dłużej niż imperium zachodnie. Państwo bizantyńskie będzie przekazywało dziedzictwo antyczne, przede wszystkim greckie, lecz w pewnej mierze także rzymskie, ludom prawosławnym, wśród nich ogromnemu obszarowi średniowiecznej Rusi. Samo jednak cofało się pod naporem imperium islamu, aż wybiła godzina jego upadku w roku 1492. Nie przetrwało, kultury zaś ludów prawosławnych, jakie po nim zostały, świetne ogromem własnego geniuszu, są jednak od stoicko-rzymskiej świadomości prawniczej i państwowej pod wieloma względami odrębne. Z karolińskiego zaś obszaru zachodniego, choć przez długi czas przygniecionego brzemieniem barbarzyństwa ludów dopiero co wyszłych z lasów, wyłonić się miała ta cywilizacja euro-atlantycka, która dziś dla wielu mieszkańców globu jest po prostu cywilizacją (co jednak nie musi bynajmniej świadczyć o jej nienaganności ani nawet nie musi jej rokować trwałości).

 


 

Gdy próbujemy określić cechy tradycji grecko-rzymskiej, która jest fundamentem euro-atlantyckiego Zachodu, cywilizacji, w jakiej żyjemy, natykamy się na niemałą trudność: nie jest łatwo zdefiniować to, czym się od wieków oddycha. Ale trzeba spróbować.

Położyłbym nacisk na ostrożności intelektualnej, jaka cechuje tę tradycję. Zarówno epos homerycki, jak tragedia attycka są sztuką milczenia i formy: milczącej formy. W liryce greckiej autor przemawia we własnym imieniu, ale tak powściągliwie, że jego kreacja jest nie mniej obiektywna niż epika i niż (nie osądzane przez autora) starcie bohaterów tragedii. Milczenie wynika z rozpoznania nierozwiązalności wewnętrznych antynomii świata; tworzenie milczącej formy to obrona substancji ludzkiego życia przed zniszczeniem przez te antynomie.

Sceptycyzm grecki, bynajmniej nie nihilistyczny (jak to mniemają niektórzy jego dzisiejsi komentatorzy), cechuje nie tylko Heraklita i Pyrrona, lecz i samego Sokratesa, i jego ucznia, Platona. Przenika całą atmosferę platońskich Dialogów. Ten rodzaj ostrożności intelektualnej odziedziczy po grekach Cycero i przekaże go Michałowi de Montaigne i Szekspirowi, i Pascalowi, i całej zachodniej Europie. We wszelkich sprawach społecznych owa sceptyczna ostrożność jest nakazem pragmatyzmu, nieufnego wobec wszelkich haseł oderwanych od trzeźwego doświadczania materii.

Oparte na grecko-łacińskiej tradycji cesarstwo rzymskie, jeszcze przed rozszczepieniem się na część wschodnią i zachodnią, zostało pozyskane dla wiary chrześcijańskiej, a nawet trzeba stwierdzić, iż pochodząca od niego cywilizacja europejska, w swym odłamie wschodnim i zachodnim, stała się na wieki główną nosicielką chrześcijaństwa. Nie jest to zjawisko, które nie wymagałoby wytłumaczenia. Chrześcijaństwo bowiem, objawiając się światu między rozmaitymi cywilizacjami, w pogranicznej między Europą, Azją i Afryką Palestynie, teologiczne korzenie ma nie w Europie, lecz w dziejach Hebrajczyków, ludu Biblii, który miał prastare koneksje ze strefą mezopotamską i strefą egipską, hellenizmowi zaś przeciwstawił się heroiczną walką Machabeuszów. Tadeusz Zieliński nie był pierwszym hellenistą, który na dziwność procesu chrystianizacji rzymskiego cesarstwa zwrócił uwagę; ale ze stwierdzenia dziwności wyciągnął radykalną konsekwencję w postaci tezy, iż prawdziwym Starym Testamentem chrześcijaństwa jest nie tradycja biblijna, lecz hellenizm. Teologia katolicka, jak też prawosławna i protestancka, odrzuciły tę tezę, i trudno się temu dziwić. Z całego Nowego Testamentu, zwłaszcza z Ewangelii, emanuje niewątpliwy, niemożliwy do zaprzeczenia, fundamentalny związek teologiczny z Biblią hebrajską. A jednak głoszona przez Zielińskiego koncepcja "ciągłości psychologicznej" nie zasługuje na całkowite odrzucenie: Ewangelia, zresztą zapisana po grecku, zabrzmiała synom grecko-rzymskiej kultury czymś bardzo bliskim sercu. Określi to w II wieku święty Justyn, powiadając, iż "po upadku Adama Bóg w trosce o rodzaj ludzki dał Hebrajczykom Zakon, a Hellenom filozofię". Głęboko świadomy owej ciągłości był już święty Paweł, mówiąc do Ateńczyków: "Co wy nie znając czcicie, to ja wam oznajmiam", a zwłaszcza odwołując się do wielu pojęć zarówno z filozofii greckiej, jak z hellenistycznych misteriów, gdy kładł podwaliny wykładu objawienia, które na ziemię zstąpiło w Ewangelii.

Można by zapytać, co było sednem owej współmierności tradycji grecko-rzymskiej i objawienia ewangelicznego. Jaki przed innymi element owej tradycji sprawił, iż stała się ona tym, co potem nazwano praeparatio Evangelica, "przygotowaniem do Ewangelii"? Widząc, wbrew tezie Zielińskiego, fundamentalny związek Nowego Testamentu ze Starym, pytam się tu o element współmierności helleno-latynizmu z całą Biblią. I dochodzę do przeświadczenia, iż esencją owej bliskości jest to, co w Grecji i w Rzymie, i w wywodzącej się z nich Europie, przejawiło się jako ostrożność intelektualna i pragmatyczna trzeźwość, w Biblii zaś odsłania swoje teologiczne uzasadnienie w świadomości transcendencji bytu boskiego (świadomości każącej człowiekowi "kłaść rękę na usta swoje"). Pokora, cnota ewangeliczna, promieniejąca z całej też Biblii, bardzo głęboko, u samego swego korzenia, zbiega się z powściągliwością intelektualną Heraklita, Sokratesa, Seneki; chyba się w tym nie mylę. Już wspomniałem dynastię "filozofów ostrożności"; jest to nurt znamiennie chrześcijański i zarazem znamiennie zachodnio-europejski. Prekursorami są tu z jednej strony mędrcy biblijni, z drugiej zaś filozofowie greccy. Samą zaś dynastię wyznaczają w moich oczach takie imiona, jak święty Paweł (przypominający, iż tu, na ziemi, wszystko "widzimy zagadkowo, w zwierciadle"), święty Augustyn (w którego dziejach intelektualnych kluczowy jest moment, gdy sceptycyzm późnej Akademii Platońskiej uwolnił go od rojeń manichejskich i przygotował do trzeźwego zaufania ewangelicznemu objawieniu), Erazm z Rotterdamu, Blaise Pascal, John Henry Newman.

Tradycja więc grecko-rzymska odegrała w kształtowaniu naszej wersji kultury chrześcijańskiej ważną rolę. Ale lekkomyślnością byłoby przypisywanie jej wyłączności. Przyszłości nie znamy. Nie wiemy, jak będą widzieć perspektywę minionych dziejów tak już liczni dziś katolicy wietnamscy i koreańscy. Czy nie będą mówić, iż Bóg dał Hebrajczykom Zakon, a filozofię indyjskim, chińskim, tybetańskim mędrcom? Niektórzy Amerykanie zwracają mi uwagę na to, iż także w noosferze intelektualnej Stanów Zjednoczonych przewaga grecko-rzymska ulega coraz większemu zachwianiu. Sam to niegdyś odczułem w Stanford w Kalifornii, gdy pomyślałem sobie, że przecież jestem bliżej Japonii niż Europy, i gdy to nowe usytuowanie - między cywilizacją euro-atlantycką jako całością a wielkimi tradycjami Orientu - sam odczułem, i w tym uniwersytecie, i na ulicach San Francisco. Wracając do pojęcia praeparatio Evangelica: francuska terminologia mądrze rozróżnia chrétienté i christianisme. Chrześcijaństwo jest jedno, ale chrétienté może mieć różne postacie: Koreańczycy i Wietnamczycy, kiedy w swej chrétienté okrzepną, mogą odwoływać się do zupełnie innej praeparatio, czerpanej z wód Jangcy i Gangesu.

 


 

Dla nas więc, Europejczyków, istnieją w przeszłości dwie prehistorie chrześcijaństwa: Biblia Starego Testamentu i tradycja kultury grecko-rzymskiej, ale tylko pierwszą z nich dwóch w pełni dzielimy i będziemy dzielili z chrześcijanami innych cywilizacji. Z innych powodów ci ludzie mogą przyjąć również dziedzictwo klasycznego antyku śródziemnomorskiego, ale nie prowadzi ich ku temu żadna wewnętrzna dla chrześcijaństwa konieczność. Do jakich zaś elementów swojej pozabiblijnej praeparatio będą się oni odwoływali? Nie jestem tak lekkomyślny, by mniemać, że to wiem. Nawet o wschodniej części kultury europejskiej wypowiadam się z wahaniem. Nieco pewniej czuję się tylko na obszarze naszej własnej, zachodnio-europejskiej tradycji.

Sądziłbym jednak, iż wielką wagę będą miały dla nich elementy tego, co w dziedzictwie dalekiego Wschodu tak ogromne i na nas wywiera wrażenie: widzenie każdej swojej myśli i każdego wyrażonego słowami przeświadczenia także na tle nieskończoności, która nie unicestwia owej myśli i przeświadczenia, lecz chroni je od spętania się w uproszczeniach. To, co przemawia do nas w hinduskich Upaniszadach, współbrzmi często głęboko z płodnym, nienihilistycznym sceptycyzmem helleńsko-łacińskim, o którym wspomniałem. Są więc podstawy do wielkiego dialogu tych wschodnich ludów z synami Grecji i Rzymu. Wpływ zaś orientalny na chrześcijańską kulturę przyszłości będzie prowadził nie ku "erozji dogmatów``, lecz ku jeszcze głębszemu, wzmożonemu - w interpretacji Pisma Świętego obu Testamentów - pojmowaniu biblijnej nauki o transcendencji. "Czego nie można wypowiedzieć, to właśnie jest boskość" - czytamy w jednym z traktatów hellenistycznego hermetyzmu; ileż indyjskich i chińskich tekstów wtóruje tym słowom; to jest globalna praeparatio Evangelica, dotycząca całej ludzkości. To, co w Biblii jest symboliczną przypowieścią, hebrajskim midraszem, nie będzie mieszane z jakąkolwiek mitologią; będzie coraz głębiej rozumiane jako jedyny możliwy sposób oznajmienia tego, co niewyrażalne. Dogmaty będą pojmowane coraz bardziej substancjalnie, gdy będą widziane zawsze na tle nieskończoności, z której tu do nas przyszły.

Warszawa, 11 grudnia 1993 roku

 

ZYGMUNT KUBIAK, ur. 1929 w Warszawie, absolwent Wydziału Filologii Klasycznej UW, eseista, tłumacz literatury greckiej, rzymskiej i angielskiej; stały współpracownik "Tygodnika Powszechnego"; laureat wielu nagród. Wydał szkice literackie Półmrok ludzkiego świata (1963), Wędrówki po stuleciach (1969), Szkoła stylu (1972); oprac. antologii Muza grecka (1960), Muza rzymska (1963), Antologia poezji nowogreckiej (1970), Antologia palatyńska (1978); przekłady z lit. łacińskiej (Janicjusz, św. Augustyn), starogreckiej (m.in. Józef Flawiusz), nowogreckiej (Kawafis), anglosaskiej (Shakespeare, Byron, Wordsworth, Keats, Tennyson, Blake, Newman, Coleridge); ostatnio wydał: Przestrzeń dzieł wiecznych (1993), Medytacje Janicjusza (1993).



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama