Wrażenia z wystawy witraży Wernera Lubosa "Ku światłu"
Witraż to barwne szkła okienne — („Zaskakuje fakt, że barwne przeszklenie okien jest o wiele starsze od bezbarwnego”, wtrąci się już w tym miejscu tyleż pedantyczny, co znakomity historyk sztuki) — ułożone w kompozycje ornamentalne lub figuralne.
Poszczególne kawałki szkła łączone są ramkami ołowianymi — które zresztą nazywają się ładnie, tak miło, miękko i swojsko: „dwutówki” — a potem osadzane między żelaznymi sztabami, dzielącymi je na kwatery. Do barwienia szkła, który to proces następował, gdy masa szklana posiadała konsystencję płynną, służyły barwniki metalowe, głównie żelazo i miedź.
Zatem witraż to zakrzepłe krzemiany — bo z nich powstaje szkło — oraz ołów i chemia.
Witraż to odpoczynek dla oczu, wytchnienie dla serca, raj dla wyobraźni. Witraż to połysk, lśnienie i blask, to refleksy migocących barw. Witraż to światło.
To tylko niektóre — te pierwsze i najbardziej nieśmiałe — wrażenia i refleksje, jakie towarzyszyć mogą wystawie Wernera Lubosa, opatrzonej tak wieloznacznym, głębokim i pięknym tytułem „Ku światłu”. Jest to wystawa witrażu — także witrażowych kartonów, projektów monumentalnych kompozycji — i malarstwa. Witrażowe kompozycje Lubosa różnią się od bogatej narracji witraży gotyckich, od — tak przecież urzekającej i pociągającej — anegdotyczności wielkich okien z Bourges, Chartres czy paryskiej Notre Dame. Wydaje się, że Lubos czerpie swe natchnienie i inspiracje wprost z przedgotyckich, romańskich jeszcze witraży. Choć tych już prawie nie ma — poza znakomitymi wyjątkami. Wzruszające jest czerpanie natchnienia z tradycji kiedyś żywej, potem zaginionej, a wreszcie odnalezionej przez uważną czułość.
O wielkich twórcach XX-wiecznych witraży mawiano niekiedy, że są niczym królowie na wygnaniu. Bo opuścili jasne wieki rycerskości, piękna, mądrości i miłosierdzia. Bo przyszło im tworzyć w ciemnych wiekach wrzaskliwej brzydoty, pospolitości i cierpienia. Tak m.in. pisywali biografowie Georgesa Rouaulta. Ale to chyba nie tak. Bo wielki, prawdziwy artysta używa cierpienia jako surowego materiału, by tworzyć poezję najwyższej jakości. Poezję równie doskonale przejawiającą się w naiwnym i tragicznym geście, jak i w barokowym skomplikowaniu.
I taki jest Werner Lubos.
Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że artysta jest tarnogórzaninem, absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom uzyskał w 1966 r. w pracowni wybitnego malarza i doskonałego pedagoga, prof. Wacława Taranczewskiego. Swe dzieła — obrazy, rysunki, kartony do witraży i projekty — prezentował na prawie czterdziestu wystawach indywidualnych i ponad sześćdziesięciu wystawach zbiorowych w kraju (Tarnowskie Góry, Katowice, Kraków, Częstochowa, Elbląg) i za granicą (Niemcy, Francja, Włochy, Austria, Węgry, Szwecja, Wenezuela). Jest profesorem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie i — o czym nie można zapomnieć — znakomitym animatorem kultury. Wiedzą o tym wszyscy bywalcy Galerii „Pod-Nad” w Tarnowskich Górach oraz słynnej Stodoły Lubosów.
A jego witraże po prostu są. Ku chwale Boga i ludzkiej radości.
Werner Lubos — „Ku światłu” — wystawa malarstwa i witrażu, Miejska Galeria Sztuki „MM”, Chorzów.
opr. mg/mg