O malarstwie i osobie Miry Żelechower-Aleksiun
Mira Żelechower-Aleksiun jest malarką i dobrym duchem sprawczym wielu przedsięwzięć. Czasem zresztą swoją pracę artystyczną usuwa nieco w cień, bywa więc, że niektórym osobom jest znana głównie w tej drugiej roli. Przyczyniła się do tego szczególnie jej wielka aktywność w okresie stanu wojennego, kiedy inicjowała i współorganizowała (z ogromnym nieraz rozmachem) wrocławskie wystawy oraz spotkania twórców i krytyków, jak chociażby Biennale Młodych Droga i Prawda. Bez Miry trudno byłoby je sobie wyobrazić, choć oczywiście wspomagało ją liczne grono równie autentycznych zapaleńców. Dzięki nim wszystkim Wrocław stał się jednym z najważniejszych centrów niezależnego ruchu kulturalnego. Tym samym po raz pierwszy od lat 70. mocno zaistniał na mapie ogólnopolskiego życia artystycznego.
Dzisiaj żyjemy w innej epoce; często bagatelizując i wagę tamtych dokonań, i potrzebę formułowania pytań podobnych do tamtych. Ale dla Miry tamten czas - rozpalonych emocji, spontanicznych działań - trwa nadal. Należy ona do tych - niezbyt już wielu - osób, które wciąż uważają, że warto robić głównie to, co zasadnicze, a nie to, co bagatelne. Kieruje się potrzebą duszy, a nie rynku. Słowa te brzmią może nieco patetycznie, ale czy obecnie posądzenia o górnolotność nie ryzykuje każdy, kto świadomie przekracza dziennikarską normę językową, która stała się nowomową naszych dni?
Mira jest postacią trochę nie z tego świata. Otwarta i ciepła, bezinteresowna i serdeczna, a zarazem troskliwa i zapobiegliwa. Ruchliwa, wędrująca po świecie, potrafi jednocześnie zadomowić się natychmiast w jakimś cichym zakamarku, do którego los ją zawiedzie. Ma nadzwyczajną zdolność przyciągania ludzi i wyjątkowy talent do stykania ich ze sobą. Mówi o sobie jednak, że jest tylko medium - użycza siebie natchnieniu, ogromnej sile, która nią powoduje. Dzięki niej doszło ostatnio do niezwykłego spotkania ludzi różnych religii w Ośrodku Praktyk Teatralnych w Gardzienicach pod Lublinem. Nazywało się ono Smak Szabatu, a poprzedzało ostatni wrześniowy weekend (był to zarazem ostatni szabat starego roku wedle żydowskiego kalendarza). Odbyło się też niemalże w przeddzień jubileuszu 20-lecia istnienia teatru założonego przez Włodzimierza Staniewskiego. Mira od wielu lat jest zaprzyjaźniona z gardzienicką grupą, wielokrotnie z nią współpracowała. Włodzimierz Staniewski zaś był przed dwoma laty w gronie uczestników - również zainicjowanej przez Mirę - wrocławskiej dyskusji pod tytułem Wkład Żydów w dziedzictwo kulturowe Rzeczypospolitej. Obojgu sprawy wspólnego, wielokulturowego dziedzictwa są bliskie, toteż tym razem Staniewski podjął chętnie pomysł Miry, aby szabatowe spotkanie związać z magią gardzienickich klimatów. Jego charakter opiszą być może szczegółowo pilniejsi ode mnie kronikarze życia religijnego w Polsce. Tutaj powiem tylko, że jego sens tkwił w potrzebie autentycznego poznania i zrozumienia istoty dialogu Żydów i chrześcijan. Znaczenie szabatowego rytuału objaśniał z pełnym zrozumieniem dla naiwnych nieraz, ale szczerych pytań rabin Michael Schudrich, działający od wielu lat na rzecz odrodzenia żydowskiej tradycji w ramach Fundacji Lauderowskiej. Świetnie wywiązał się z roli pośrednika (był kimś znacznie więcej niż tłumaczem) między nim a słuchaczami Konstanty Gebert. Mira, bez której wspólna nasza obecność w Gardzienicach nie byłaby możliwa, pełniła cały czas rolę duchowej patronki przedsięwzięcia, czyniąc to jednak w sposób niezwykle dyskretny. Na koniec zaprosiła wszystkich na wystawę swoich prac malarskich zawieszonych w wiejskiej zrębowej chałupie, stojącej tuż obok gardzienickiej oficyny, w której mieści się siedziba teatru. Mira ma bowiem jeszcze jeden talent: wyjątkową czułość dla magicznych miejsc, potrafi je z wielką naturalnością i prostotą oswajać. Potrafi też swoje obrazy zawiesić na ścianie zgrzebnej chałupy w taki sposób, że nabiera ona mniej oczywistego i mniej rzeczywistego wymiaru, zaś wewnętrzna przestrzeń dzieł malarskich przenika się z przestrzenią domu, która wcześniej została nasycona obecnością jego dotychczasowych mieszkańców. To przestrzeń jak najbardziej "osobowa" (w przeciwieństwie do galeryjnej) i malarstwo Miry świetnie się w niej odnalazło.
Co to za malarstwo? Przede wszystkim na wskroś osobiste. Można je też nazwać "malarstwem czystych intencji". Zarówno pod względem "formy wewnętrznej", jak i "zewnętrznej", zarówno pod względem tego, o czym opowiada, jak też z uwagi na sposób, w jaki to czyni. Mira sięga do korzeni, do tradycji, do przekazu religijnego, odwołuje się do Pisma - czasami nawet cytuje jego fragmenty w obrazach, czyniąc zeń tym samym znak plastyczny. Posługuje się symboliką judeochrześcijańską, nie podważając wszakże tradycyjnych znaczeń, ale poszukując możliwości ich otwarcia na nowe sensy. Pokazuje, jak "rzeczywistość mityczno-religijna, zakorzeniona głęboko w podświadomości, współistnieje z naszym tu i teraz" - pisała Krystyna Iłłakowicz. Jej kompozycje ukazują często sceny z życia codziennego, wplecione w religijne Uniwersum i przez to niejako uświęcone. Obrazy przedstawiają przede wszystkim widziany z wysoka rozległy krajobraz, w którym pojawiają się biblijne symbole, kabalistyczne znaki oraz elementy żydowskiego obyczaju: drabina, słup ognia, ale także Góra Synaj, Ściana Płaczu, macewy na zrujnowanym kirkucie, Żydzi na małomiasteczkowym jarmarku itp. Wszystkie te elementy unaoczniają wizję świata oglądanego z ponadludzkiej perspektywy. Mira obrazuje jakby okruchy, ślady przeszłości i teraźniejszości, ukryte w rozmaitych niszach, wąwozach, skalnych rozpadlinach, które dopiero widziane z góry układają się w czytelne sekwencje. Ta perspektywa i ten rodzaj wielopoziomowej narracji (jakby rodem ze sztuki Breughla Starszego) podkreślają zarazem przekonanie autorki o ścisłych związkach między tradycją żydowską i chrześcijańską. Sens ich wzajemnego przenikania się oddaje także sposób malowania obrazów: drobnymi, jakby pulsującymi migotliwie uderzeniami pędzla. Tonacja barwna tych mistycznych pejzaży jest w przeważającej mierze rozjaśniona, roziskrzona, a nastrój - pełen dobrej wiary w urzeczywistnienie wizji.
Mira jednak maluje w ten sposób od kilku zaledwie lat. Warto więc przypomnieć, co robiła przedtem. Początkowo zajmowała się malarstwem monumentalnym (otrzymała dyplom w tym właśnie zakresie). W latach 70. uprawiała twórczość przez jednych zaliczaną do nowej figuracji, przez drugich nazywaną realizmem magicznym. Na jej płótnach pojawiały się wyraziście przedstawiane postacie i przedmioty, zwykle w prowokacyjnie, jakby surrealistycznie zaaranżowanych wnętrzach o niecodziennym klimacie. Brutalnie, świadomie niezręcznie malowane obrazy, "nieosłonięte żadną konwencją", przez długi czas ukazywały świat brzydkich kobiet i mężczyzn, bez żadnych - także barwnych - upiększeń. Cierpki koloryt podkreślał, iż jest to rzeczywistość nie retuszowana. Przez tę ostentacyjną pospolitość form przezierał jednak liryzm przedstawianych sytuacji. W tandetnym świecie Mira dostrzegała tęsknotę, czułość, namiętność, miłość: tu widać było parę zakochanych, gdzie indziej samotną kobietę w oknie. Wiele kompozycji akcentowało poczucie przemijania czasu (Sączy się, przenika, przecieka, 1980); niektóre wprowadzały elementy autorskiej mitologii (Get między Czarnym i Białym, 1981).
Lata 70. były dla Miry okresem bardzo istotnym także duchowo. Będąc z pochodzenia Żydówką, zaczęła wówczas zbliżać się do chrześcijaństwa, po czym w 1982 roku przyjęła chrzest, a rok później - w dwudziestą rocznicę ślubu z Janem Jaromirem Aleksiunem - przystąpiła do ślubu kościelnego. Stan wojenny wyzwolił jej ogromną, wspomnianą już, pasję społecznikowską. Równocześnie były to lata powrotu do źródeł. Mira bowiem udała się wówczas w podróż swojego życia - do Izraela. Odwiedziła miejsca związane z życiem Chrystusa. Była to wędrówka w czasie i przestrzeni, ale przede wszystkim w głąb siebie - pielgrzymka, która przyniosła odrodzenie między innymi jej sztuce. Prace powstałe pod wpływem owej podróży "od Ziemi Świętej do Ziemi Obiecanej" znacznie różnią się od wcześniejszych. Główny bohater kompozycji z lat 70. - człowiek będący przedtem zawsze w centrum zainteresowań autorki - teraz widziany jest w szerszej, odleglejszej perspektywie: już nie egzystencjalnej, lecz metafizycznej. Postać ludzka maleje, staje się tylko drobną częścią znacznie większej całości. Także intensywność emocjonalna ostatnich prac Miry interesująco odróżnia je od wcześniejszych dokonań. Na tę cechę warto zwrócić uwagę tym bardziej, iż żarliwość tego rzędu jest w dzisiejszej sztuce zjawiskiem rzadkim.
Warstwy świata
, Ćwiczenia duszy i Dziedzictwo to tytuły trzech cykli, w których autorka opowiada o swoim doświadczeniu wędrowca śladami kultur. Marek Rostworowski napisał przed laty w katalogu wystawy ostatniego z nich, że należące doń obrazy są owocem "osobistego objawienia, które nie wzięło się ani z wychowania, ani z przynależności do jakiejś wspólnoty, ani z przyjęcia określonej doktryny teologicznej, ale z intuicji własnych korzeni". Z otwartością i ufnością Mira dzieli się swoimi odkryciami z innymi. Tę szczerość warto docenić.
MAŁGORZATA KITOWSKA-ŁYSIAK, ur. 1953, historyk sztuki, dr, adiunkt w Katedrze Historii Sztuki Nowoczesnej KUL. Wydała: Paralele i kontrasty (1990), Bruno Schulz 1892-1942 (red., 1992), Publikowała w "Biuletynie Historii Sztuki", "Akcencie", "Kresach", "Nowych Książkach", "Tygodniku Powszechnym", "Więzi", "Znaku".