O obrazie Hieronima Boscha "Niesienie krzyża"
Minęła noc rozświetlona księżycem w pełni i ogniskami strażników, noc zdrady Judasza, pojmania Chrystusa, czuwania w Ogrodzie Getsemani, smutnego pożegnania z uczniami. Po chłodnym poranku, w którego świetle zapadł wyrok śmierci na Zbawiciela, nastało południe. Z twierdzy Antonia, przylegającej do murów jerozolimskiej świątyni, wyruszył ponury orszak. Setnik i oddział rzymskich żołnierzy otwierali pochód, w którym tłoczyli się kapłani i członkowie Sanhedrynu. Otaczali uginającego się pod ciężarem krzyża Jezusa o ciele poznaczonym krwawymi ranami, zadanymi podczas biczowania. Mijali kręte, wznoszące się i opadające uliczki Jeruzalem. Droga wiodła ku skalistemu wzgórzu u bram miasta. Tam miała dokonać się kaźń, tam Niewinny miał ponieść karę. |
Taką scenę przedstawia holenderski malarz Hieronim Bosch. Twórca fantastycznych stworów i zagadek zaskakuje tym razem prostotą. We wcześniejszym obrazie, znanym również pod tytułem Niesienie Krzyża, umieścił dziwny symbol zła — ogromną ropuchę siedzącą na tarczy żołnierza. Tu, na tle błękitnego pejzażu delikatnych konturów wież i domów miasta, i połyskujących drzew widzimy jedynie wzruszającą postać przygiętej bólem Maryi, podtrzymywanej przez świętego Jana. Zagadkowe elementy mogłyby odwrócić uwagę widza od cierpienia Syna Bożego, które malarz ukazuje bardzo sugestywnie. Łagodna i subtelna, mimo męki, twarz Chrystusa kontrastuje z brutalnymi, odrażającymi twarzami oprawców (zgodnie z tradycją ukazanych tak, jakby zło wypaliło piętno brzydoty na ich obliczach). Złowrogo wznosi się ku niebu krągła linia sznura, którym smagany jest Zbawiciel. Jego miękkie, piękne stopy rani okrutne narzędzie tortur — przytroczone do pasa sznury, do których przywiązano gęsto nabite gwoździami kloce. Ciężar trzyramiennego krzyża łamie wpół Jego ciało, cierniowa korona wpija się w skronie.
Tłem cierpienia nie są wrogie, skłębione tłumy ludzi. Artysta umieszcza orszak śmierci poza miastem. Ubiera postaci w dziwne, orientalne szaty, zaś miasto ma wygląd współczesnych mu miast Europy. Takie mieszanie epok nie jest w malarstwie rzadkie, lecz Bosch chce niewątpliwie podkreślić, że śmierci Chrystusa winna jest cała ludzkość, jej grzechy, które codziennie zadają Mu ból. Chrystus wciąż cierpi i umiera za nas, o czym przypomina nabożeństwo Drogi Krzyżowej, rozpamiętywanie „królewskiej drogi krzyża”, odprawiane od XV wieku, na którego schyłek przypadło życie holenderskiego malarza.
Nie przypadkiem z Drogi Krzyżowej wybrał artysta moment, w którym Szymon Cyrenejczyk zmuszony zostaje do niesienia krzyża. Zaskoczony, niechętnie udziela pomocy cierpiącemu Zbawicielowi. Łagodne spojrzenie Chrystusa szuka spojrzenia widza, jakby mówiło — zrób to, co Szymon. Zrób to dobrowolnie i z miłością. Niech nie przeraża cię widok cierpienia. Pójdź za mną. „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” — odpowiada Zbawiciel (Mt 16,24). Naśladowanie Chrystusa nie jest zachętą do imitacji, do naśladowania modelu, lecz zaproszeniem do podróży, do wędrówki za Mistrzem, Nauczycielem, bowiem „Chrystus jest przewodnikiem, a nie wyalienowanym wzorem, życie ludzkie to droga, podążanie, a nie wypełnianie reguł”.
Bosch podejmuje myśl Tomasza a` Kempis, że ludzkie życie powinno być drogą krzyżową. Obraz holenderskiego malarza przypomina nam, że naśladowanie to szukanie śladów, smug pozostawionych przez stopy Pana, Jego znaków. Takimi znakami są słowa Ewangelii, które „jako ślady, mają siłę przyciągania, wprowadzania pielgrzymującej duszy w przestrzeń, w której przebywał przewodnik, nawet gdy on sam poszedł już dalej. Droga usłana tymi śladami emanuje nadal jego ciepłem”.
opr. mg/mg