Wakacje to nie tylko czas na odpoczynek, ale także na pozytywne zmiany. Wolne dni, piękna pogoda i inny rozkład obowiązków nastrają do duchowych metamorfoz
Wakacje są dobrym czasem nie tylko na odpoczynek, ale i na pozytywne zmiany. Wolne dni, piękna pogoda oraz inny rozkład obowiązków nastrajają pozytywnie do duchowych metamorfoz.
Nie wszystkim uda się wyjechać na rekolekcje czy wziąć udział w kilkunastodniowej pielgrzymce. Wielu z nas pozostanie w domach, w swoich środowiskach, ale nawet wtedy można czas wykorzystać owocnie.
Nieodmiennie od wielu lat z wakacjami kojarzy mi się fragment z Ewangelii wg św. Marka. „Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na pustkowie, osobno” (Mk 6,30-34). Ten krótki cytat jest bardzo obfity w treść. Zauważmy, że apostołowie nie wspomnieli Jezusowi o swoim zmęczeniu. Przyszli do Niego i zaczęli Mu mówić o tym, czego doświadczyli. Dzielili się swoimi obserwacjami. Ewangelista podkreśla, iż uczniowie opowiedzieli Nauczycielowi „wszystko”. Zdali Mu relację z tego, jak nawracali, wyrzucali złe duchy, jak namaszczali i uzdrawiali chorych (por. Mk 6,12-13). Zostali posłani bez chleba, torby i pieniędzy. Szli z laską w ręku i wiarą w sercu. Teraz powrócili z misji.
W obrazie strudzonych apostołów każdy z nas może zobaczyć siebie. My też jesteśmy posłani w świat. My też mamy ewangelizować, choć niekoniecznie słowem. Uczynki mają nierzadko większą siłę rażenia niż głoszenie, choć z drugiej strony potrzebne jest i jedno, i drugie. Wakacje to dobry czas, by przyjść do Jezusa i opowiedzieć Mu „wszystko”. Takie wylanie serca jest pięknym sposobem na budowanie osobowej relacji z naszym Bogiem. Dlaczego mamy nie mówić Mu o pracy, relacjach, rodzinie, trudnościach? Jezus słucha każdego, kto do Niego przychodzi. Może letni czas jest dobrą okazją do przyjrzenia się swojej modlitwie? To piękne, że często sięgamy po Różaniec czy Koronkę, ale czasami warto pomodlić się inaczej, swoimi słowami, nawet jeśli będzie to nieskładne i niezbyt wzniosłe. Jezus wie, o co nam chodzi, ale czeka, byśmy Mu o tym powiedzieli.
Jezus słucha i patrzy. Myślę, że podczas spotkania z uczniami najpierw milczał i wsłuchiwał się w to, co mówili. Patrzył im w oczy i serca. Nie komentował, nie oceniał, nie pouczał. Kiedy skończyli, zaskoczył ich swoją propozycją. Dostrzegał ich zmęczone spojrzenie, omdlałe od nakładania na chorych ręce, utrudzone nogi, które przemierzyły dziesiątki kilometrów i rozedrgane serca, bo przecież byli tylko ludźmi i na pewno każdego dnia zmagali się z wieloma pytaniami i wątpliwościami dotyczącymi swojej posługi. Pochłaniała ich ona do tego stopnia, że nie mieli nawet czasu na zjedzenie kawałka chleba. Rozdawali siebie na prawo i lewo. Posłuszni wezwaniu Mistrza szli do wszystkich, którzy potrzebowali uwolnienia i uzdrowienia. Takie życie na dłuższą metę jest męczące i trochę podobne do umierania; to tracenie siebie, które jednak ma sens...
My doświadczamy tego samego. Nieraz mamy poczucie, że w naszą stronę wyciągają się dziesiątki rąk. Każdy nas woła, o coś prosi, czegoś wymaga... Staramy się zaradzić tym prośbom. Jesteśmy na każde zawołanie dzieci, współmałżonka, rodziców, teściów, szefa w pracy, znajomych, przełożonych. Biegniemy z jednego miejsca w drugie, załatwiamy tysiąc spraw dziennie i... gubimy siebie. Nie da się tak żyć przez cały czas. Potrzebujemy wyhamowania, bo inaczej grozi nam roztrzaskanie albo rozpadnięcie się w kawałki.
Jezus daje gotową receptę. Radzi, by iść na pustkowie, i to samotnie. Pustynne miejsce tylko pozornie nie nadaje się do odpoczynku. Przecież my lubimy, gdy wokół nas ciągle coś się dzieje, kiedy towarzyszą nam dźwięki, obrazy, emocje. Pustkowie to cisza, pozorna martwota i bezruch. Ktoś powie, że to jest miejsce dobre tylko do spania. Błąd! Odosobnienie jest dobre do odnowy i odrodzenia. „Oto ja wyprowadzę ją na pustynię i będę mówić do jej serca” (Oz 2,16). Nasza dusza i ciało potrzebują czasu wyciszenia i zatrzymania. Gdzie go szukać?
Może te propozycje wydadzą się komuś znane i nudne, ale jestem przekonana, że są ponadczasowe. Pierwszym pomysłem jest częstsze uczestnictwo w Eucharystii. Chyba najbardziej niesamowite są Msze poranne. Naprawdę warto wstać trochę wcześniej, by patrzeć na wschodzące słońce, by doświadczyć ciszy pustego kościoła, by rozpocząć dzień z Jezusem w sercu. Dzień zaczęty od Mszy św. wydaje się dłuższy i na pewno jest lepszy. Zanurzenie w obecności Zbawiciela promieniuje na kolejne godziny i dodaje siły. Przecież jest tyle spraw do omodlenia, tyle darów, za które trzeba podziękować, tyle niewiadomych, które warto powierzyć w najlepsze ręce Jezusa i Miriam... Eucharystia nas przemienia i kształtuje. Częste uczestnictwo w Liturgii warto połączyć z codzienną medytacją słowa Bożego, wyznaczonego przez Kościół. Wielu mówi: „Czytam Pismo Świete, ale nic nie rozumiem”. Pomocą mogą służyć książki przygotowane z myślą o osobistej medytacji nad słowem Bożym. Osobiście polecam czterotomowe wydanie „Modlitwa Ewangelią na każdy dzień” autorstwa ks. Krzysztofa Wonsa. Wskazówki zawarte w poszczególnych częściach pomogą w przyswojeniu i odniesieniu do swego życia przeczytanych słow. Przed medytacją warto pomodlić się do Ducha Świętego. Pozwólmy przekonać się osobiście, że „Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12).
Wyjściem na miejsce pustynne może być też adoracja Najświętszego Sakramentu. „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i, jak umiłowany uczeń, oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego serca” - pisał św. Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia. Boliwijska wizjonerka Catalina Rivastłumaczy, że istotą trwania przy Panu jest przede wszystkim skupienie myśli i uwagi na Zbawicielu. Jezus zaprasza do medytacji i kontemplacji, do wylania przed Nim swego serca. Chrystus, widząc w nas choćby tylko okruch wiary, udziela niezmierzonych łask. Przez pośrednictwo mistyczki przekonuje, że nikt nie wychodzi z adoracji taki sam. Jej owocem jest przemienienie, umocnienie i wewnętrzny pokój. Adoracja nie wymaga wielu słów. Trzeba tylko pójść za natchnieniem Ducha Świętego. Czasem wystarczy jedynie patrzeć na białą Hostię i milczeć. Tak bardzo potrzebujemy zatrzymania i zasłuchania w ciszę. Adoracja daje taką możliwość.
Kolejną miejscem pustynnym może być... nasza osobista modlitwa. Obok znanych form i modlitwy własnymi słowami, zachęcam do uwielbienia. Ktoś powiedział, że w człowieku, który chwali Pana, ożywa i szczególnie mocno modli się Duch Święty.
Czym jest uwielbienie? To... prawienie komplementów! Najbardziej bezinteresowna modlitwa świata. Jest bliska tym, którzy kochają. Pomaga zmienić patrzenie na nasze życie i na Boga. Często widzimy w Nim surowego sędziego albo kogoś, kto ma spełniać nasze prośby. Uwielbienie nie jest oczekiwaniem na cokolwiek. To wystawianie się na Bożą obecność, to zachwyt nad Bogiem. Taka modlitwa była obecna od wieków. Jakże niesamowicie brzmią słowa z Psalmu 145: „Niechaj Cię wielbią, Panie, wszystkie dzieła Twoje i święci Twoi niech Cię błogosławią! Niech mówią o chwale Twojego królestwa i niech głoszą Twoją potęgę” (Ps 145,10-11). Kolejnym pięknym przykładem uwielbienia jest Kantyk z Księgi Daniela (Dn 3,57-88.56). „Deszcze i rosy błogosławcie Pana, chwalcie i wywyższajcie Go na wieki! Wszystkie wichry niebieskie błogosławcie Pana (...), ogniu i żarze, błogosławcie Pana (...), chłodzie i upale, błogosławcie Pana... (Dn 3,64-67). Do uwielbiania zapraszają nas także słowa z liturgii mszalnej: „Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, aby Ciebie, Boże, chwaliły niebo i ziemia. Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa” (4 prefacja zwykła).
Uwielbienie jest wyrazem naszej wiary i zawierzenia. Owszem, łatwo chwalić Pana, gdy wszystko idzie po naszej myśli. Trudniej, gdy przeżywamy trudności. Charyzmatycy radzą, by uwielbiać Boga we wszystkim, także w chorobie, trudnościach, braku pracy, bezradności, smutku i niepowodzeniach. Uwielbiajmy Boga obecnego w naszym życiu, obecnego w naszych dzieciach, krewnych, przyjaciołach, kapłanach... Uwielbienie daje moc, ściąga niebo na ziemię. Niejednokrotnie pozwala doświadczać niespodziewanych łask. „Bardzo bym chciał, żeby nasze życie stało się dosłownie uwielbieniem Boga, żebyśmy byli chodzącym psalmem” - mówił dominikanin o. Adam Szustak. Nawet z takiego „pustynnego” wołania mogą rozkwitnąć piękne kwiaty.
I jeszcze jedna propozycja. Św. Paweł pisał: „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących” (1Kor 1,21). W długie letnie wieczory warto posłuchać dobrych konferencji. Internet pęka od nich w szwach. Wybór głoszących i tematyka są przeogromne. Osobiście zachęcam do posłuchania o. Adama Szustaka, ks. Krzysztofa Kralki, ks. Piotra Pawlukiewicza, ks. prof. Mariusza Rosika, o. Augustyna Pelanowskiego, s. Anny Marii Pudełko, s. Bogny Młynarz... Niech, jak pisał św. Paweł, „Słowo Chrystusa przebywa w was z całym swym bogactwem” (Kol 3,16). Takie słuchanie to dopiero początek. Potem trzeba zadziałać osobiście, podjąć decyzje, skłonić się w kierunku zmian i być wytrwałym. Niech to lato będzie gorące Duchem Świętym!
Echo Katolickie 28/2017
opr. mg/mg