Zmiany hormonalne zachodzące w organizmie kobiety wpływają znacząco na jej zachowanie i postrzeganie otoczenia: warto rozumieć sygnały, które wysyła ciało
Uwarunkowane zmianami hormonalnymi cykliczne przeobrażenia kobiety obejmują ciało, psychikę, myślenie i zachowanie. Świadomość tych przemian pomaga zrozumieć kobietę. Jej samej pozwala żyć w większej harmonii i zgodzie z samą sobą.
Krwawienie miesięczne można nazwać „wielkim sprzątaniem”. Nie ogranicza się ono do złuszczania i wydalania „przeterminowanej” błony śluzowej macicy. Oczyszczany jest cały organizm: wzmożona praca nerek, częstsze oddawanie moczu, więcej pocenia się. Woda, zatrzymana przed okresem w organizmie, jest teraz wydalana, stąd też i spadek masy ciała.
Miesiączka to czas dużego dla kobiety dyskomfortu: krwawienie z różną intensywnością, bóle podbrzusza, krocza, dolnych partii kręgosłupa, niekiedy odbytu. Na tych doznaniach kobieta, siłą rzeczy, skupia swoją uwagę. Mentalnie jest nastawiona na jedno: „niech się to już skończy”. Takie myśli przenosi na inne sfery życia: niech się już wreszcie skończy ten dzień, praca, wykład, lekcja, rozmowa, Msza św., itd. I nie jest to wyraz złej woli, tylko naturalna tęsknota za ulgą.
W tym czasie unikamy kontaktów towarzyskich, wolimy być same, by inni nas nie widzieli, nie dotykali. Unikamy gestów czułości, które są bardziej krępujące.
Gdy musimy podjąć decyzję, lub jesteśmy pytane o opinię, częściej mówimy z rezygnacją: „wszystko jedno”, „będzie jak będzie” albo dla „świętego spokoju” zgadzamy się na propozycje innych.
Gdy skończy się okres, mamy tzw. dni suche. Taka cisza po i przed kolejną „burzą”. To czas psychicznego spokoju, ulgi po trudach i niewygodach minionych dni. „Uff, wreszcie się skończyło”.
Naturalnie zaczynamy snuć plany: na najbliższy dzień, tydzień, miesiąc. Myślimy jak najwięcej zrobić jednocześnie. Chcemy nadrobić „stracony czas”. Wiele pomysłów zaczyna się rodzić co do domu, pracy, wyjazdów, pracy nad sobą, zmieniania stylu życia. Trzeba jednak uważać, by projektować realistycznie.
W odniesieniu do innych jesteśmy bardziej obiektywne i wyrozumiałe, tak szybko nie posądzamy o złe intencje, łatwiej wybaczamy. Jesteśmy też bardziej spostrzegawcze, widzimy więcej zewnętrznie i wewnętrznie.
Wzrastający poziom estrogenów skutkuje wieloma zmianami fizjologicznymi i emocjonalnymi. Wraca siła i dynamizm. Chce nam się działać. Jest w nas dużo energii, którą warto twórczo wykorzystywać, tym bardziej, że robota niejako sama „pali się nam w rękach”. Można realizować działania zaplanowane w poprzedniej fazie. Przydaje się mieć taką listę wymagających większej siły prac domowych czy przedsięwzięć zawodowych.
Im bliżej owulacji, tym świat zdaje się stać u naszych stóp, jakby nie było rzeczy niemożliwych. Jesteśmy ofiarniejsze, chętniej poświęcamy się. Jesteśmy waleczne i nie poddajemy się zniechęceniu, „wyrzucają nas drzwiami, wchodzimy oknem”.
Gdy przybierająca w nas siła nie znajdzie właściwego i kreatywnego ujścia, może obrócić się przeciwko nam. Natura nie znosi pustki. Buchająca energia może wzmacniać koncentrację na czuciu własnego ciała i jego zmian, popychając do stymulacji i dotyku sfer erogennych.
Takie pragnienia mogą się pojawiać też na modlitwie, zwłaszcza medytacyjnej. Chcemy zachować spokój, pozostawać w jednej pozycji, a ciało huczy i dudni, rwie się do działania. Rodzi się dysonans, który próbuje znaleźć drogi ujścia. A i szatan, robi wszystko, by zakłócić modlitwę, m.in. przez koncentrację na doznaniach erotycznych. Dla złagodzenia tych napięć cenne jest odpowiednio wczesne kończenie czynności poprzedzających modlitwę, i o ile się da, doprowadzanie ich końca, by w czasie modlitwy się nimi nie kłopotać. Gdy się jednak nie da, potrzeba już w czasie samej modlitwy poświęcić więcej czasu, by uspokoić myśli i ciało.
Jesteśmy żywiołowe, emocjonalnie rozkręcone. Kipimy wdziękiem, radością, wigorem życia, jesteśmy szalone, niczym baletnica w tańcu, co może przyciągać innych ludzi, zwłaszcza tych mężczyzn, którzy szukają niezobowiązującej zabawy. Więcej się śmiejemy i rozmawiamy, co może przenosić się też na modlitwę, którą częściej przegadujemy, jak przekupki na targu.
W tym czasie ogólnej radości jesteśmy bardzo optymistyczne. Nie tak łatwo nas urazić, nie obruszamy się z byle powodu. Nie ranią nas tak czyjeś przytyki. Mniej skore do kłótni, ale raczej do zgody i pojednania, które częściej inicjujemy, nawet jeśli to my zostałyśmy skrzywdzone, co już przed miesiączką tak łatwo nam nie przychodzi.
Mamy też większą odporność na stres, dość dobrze zdaje się egzaminy, ale gorzej się do nich uczy, bo przyswajanie wiedzy wymaga koncentracji, skupienia, cierpliwości, naturalnej stabilizacji, czemu lepiej służą poprzednia i następna faza cyklu. Łagodniej przeżywamy porażki czy odmowy. Rychlej podnosimy się także z upadków moralnych. Przypominamy dziecko, które gdy się przewróciło, szybko się podnosi, otrzepuje kolana i biegnie dalej.
Wzrasta w nas naturalna potrzeba całkowitego, bezwarunkowego wydania się drugiemu, swoistego „pójścia na całość”, by doświadczyć czegoś wzniosłego, niesamowitego. Organizm sprzyja tej logice daru: większe rozchylenie warg sromowych, wzrastające ilości śluzu płodnego, otwieranie kanału szyjki macicy, niewidoczny dla bezpośredniego oglądu wzrost błony śluzowej macicy.
Pragnienie wielkich wrażeń i przeżyć z tego okresu może rodzić chęci dokonywania rewolucyjnych zmian: ubrań, mebli, mieszkania, pracy, niekiedy stanu życia. Wtedy wszystko staje się możliwe. Częściej pojawiają się impulsy, by stwarzać nowe dzieła. Pomysły warto zapisywać, ale niekoniecznie od razu realizować „na hurra”. Niekiedy czujemy, że wręcz prze nas do rewolucji, reformowania wszystkiego i wszystkich. Chce się zmieniać dotychczasowe zwyczaje, podejmuje ochotnie wielkie postanowienia, które w tym czasie wigoru nawet się nam udają, ale za parę dni już tak nie będzie i wówczas może rodzić się zniechęcenie czy załamanie.
Sam moment owulacji jest generalnie trudny do „namierzenia”, choć ponoć niektóre panie to wyczuwają. Komórka jajowa oczekuje niczym królewna przez 24 godz. na zapłodnienie, jak do niego nie dojdzie, po prostu obumiera, a w nas dochodzi do jakiegoś przesilenia.
Po owulacji, wskutek nowych proporcji hormonalnych, emocjonalnie uspokajamy się. Miesięczna metamorfoza w potencjalną mamę: bardziej troszczące się o innych, lepiej wyczuwamy ich nastroje, więcej dostrzegamy.
Modlitewnie łatwiej nam czekać na przyjście Pana, trwać w dziękczynieniu czy adoracji. Łatwiej nasycić się jednym zdaniem, nie potrzebujemy długich, krzepiących pouczeń.
Spotykając się z osobami, które myślą i czynią inaczej niż my, bardziej jesteśmy wyrozumiałe, staramy się ich zrozumieć, wytłumaczyć. Nie potępiamy tak szybko, co jest typowe dla kolejnego etapu.
Jesteśmy też bardziej milczące, nie ma w nas tak żywej potrzeby mówienia, nasycamy się słuchaniem. Refleksja nad sobą i światem idzie w głąb. Warto wówczas przemyśliwać różne rzeczy. Tak jak po miesiączce, zanim zaczęła się „karuzela” emocji, dobrze wychodzi nam planowanie, tak tutaj dobrze wychodzi szukanie merytorycznych rozwiązań różnych poważnych dylematów. Warto zapisywać te refleksy dotyczące nas samych, jak i rozwiązań różnych problemów, by móc potem je wdrażać w życie.
Generalnie w tym czasie jesteśmy spokojne, nie szukamy wielkich wrażeń, dowodów uznania, po cichu realizujemy nasze zadania. To czas stabilizacji, gdzie nie tak łatwo nas omamić, wyprowadzić z równowagi czy urazić. Opanowanie to przenosi się także na doświadczanie swojego ciała, które też jest spokojne.
Im bliżej kolejnej miesiączki, tym atmosfera w nas staje się coraz bardziej napięta. Na kilka dni przed okresem pojawiają się nadto fizjologiczne dolegliwości: pobolewanie podbrzusza, dolnej części kręgosłupa, obrzmienie piersi, bolesność sutków, zatrzymywanie wody w organizmie, wzrost masy ciała, poszarzenie skóry i wypryski na twarzy.
Stajemy się coraz bardziej drażliwe, złośliwe, zgryźliwe, nieprzyjemne, trudniej opanować język. Wszystko nam leci z rąk, niełatwo o skupienie. Jesteśmy skwaszone i niezadowolone. Czujemy się nieatrakcyjne, nie lubimy siebie. Częściej wypowiadamy: „bo nie mam co na siebie włożyć”. Z „sokolim wzrokiem” dostrzegamy mankamenty i braki. Wszystko nam przeszkadza. Wszyscy nas denerwują. Jesteśmy jak rebeliantki, które mówią: „nie, bo nie”, bardziej dla zasady niż z jakichś realnych powodów.
Ten bunt może przenosić się wobec każdego, kto stawia nam wymagania w pracy, domu, na ulicy. Częściej pojawia się pretensjonalne „dlaczego?”. Więcej też dramatyzujemy i skłaniamy się ku spiskowej teorii dziejów. Siebie oceniamy jako życiowego nieudacznika, co wszystko psuje, na niczym się nie zna, nic nie rozumie. Wzmacnia się to przy krytyce innych. Równolegle bardziej użalamy się nad sobą: jakie to my skrzywdzone przez los, nieszczęśliwe, obciążone, bo wszystko na naszej głowie. Często porzucamy wcześniej podjęte postanowienia, duchowe i fizyczne, uważając je za bezsensowne, głupie. W podejmowaniu decyzji trudniej o obiektywizm. Nie jest to czas sprzyjający na fundamentalne refleksje ani na obieranie strategii realizacji różnych zadań.
Ponieważ świat oceniamy jako czepiający się nas to i Pan Bóg jawi się bardziej jako Ten, który znów czegoś żąda, stawia wymagania, a my nie możemy im sprostać. Łatwiej nam się utożsamiać z Jezusem cierpiącym, odrzuconym, niezrozumianym. Choć najbardziej lubimy Jezusa wyrzucającego przekupniów ze świątyni. Więcej niż zwykle wątpliwości co do wiary, sakramentów, ich sensu czy skuteczności. Większy sprzeciw na wymogi przykazań, które jawią się jako zamach na naszą wolność.
W całym tym napięciu potrzebujemy skutecznego rozładowania. Dobrym sposobem są ćwiczenia fizyczne, które wymagają sporej złości, ale bez konieczności dokładności, bo to nie jest czas na „koronkową robotę”. Mam iść na zakupy, ok., to pójdę w szybszym tempie, zamiast podjechać dwa przystanki autobusem i złościć się, że kierowca źle jedzie, to przejdę na piechotę. Zamiast kopać w drzwi od windy, wejdę po schodach, można pobiegać, pojeździć rowerem, grabić liście na posesji, itp.
Naturalna potrzeba rozładowania może nas popychać do dotykania sfer erogennych, ale już z innymi tęsknotami, niż to było przed owulacją. Wówczas szukałyśmy uniesienia, wzniosłości, jakiejś lotności, tu raczej wyżycia się. Łatwiej też wypłynąć na morze fantazji erotycznych, co wzmaga się przy posiadaniu osobistych doświadczeń seksualnych. Łatwiej też o pobudzenie czy podniecenie przez wzrok: okładka na wystawie w kiosku, bielizna w witrynie sklepowej, mijający nas mężczyźni, może szybciej nas rozbudzić i rozmarzyć, by uciec przed aktualnym napięciem.
W całej tej dudniącej w nas złości potrzebujemy równocześnie ukojenia i uciszenia. W pierwszym odruchu myśl o tym może rodzić w nas bunt i agresję, ale warto to przeczekać i podejść do siebie jak do rozzłoszczonego dziecka, które się w końcu uspokoi, gdy nie będzie słyszało wyrzutów, wymówek, pretensji, ale będzie z czułością głaskane i całowane. Idealnie jest, gdy przy nas jest ktoś, kto może zafundować nam taką dawkę czułości. Gdy jednak jesteśmy zdane same na siebie, warto uczyć się wyciszać czy to na modlitwie, czy przez różne niedestrukcyjne formy relaksu.
Opisane powyżej zmiany psycho-pneuma-somatyczno-socjologiczne, jakie funkcjonują w kobiecie, będącej w pełni swej dojrzałości płciowej, nie są determinizmem, skazującym ją na instynktowne zachowania i sposób działania. Są one naturalnym uposażeniem, swoistym kapitałem, wpisanym w żeńską konstytucję, który — jeśli dobrze nim zainwestować — może przynieść ogromne zyski. Do tego zaś potrzeba i świadomości, i wysiłku woli w pracy nad sobą, która w istocie rzeczy jest kreowaniem swojej tożsamości i dojrzałości osobowej.
opr. mg/mg