Zasady prowadzenia wojny nadają specjalny status medykom na polu walki – nie powinno się ich atakować. Często nie widać jednak, kto jest sanitariuszem, a przepisy prawa międzynarodowego po prostu nie są przestrzegane
Gdy za naszą wschodnią granicą wybuchła okrutna wojna, zachodni świat potępił ją ostro, potępiły ją także instytucje Kościoła. Jednak w mediach spotykało się głosy, że Kościół, a w szczególności papież potępił ów konflikt nie dość mocno.
Słychać było wypowiedzi, że przede wszystkim Ojciec Święty nie zajął właściwej strony, nie stanął jednoznacznie po stronie kraju, który został napadnięty. Pomijając już, czy w ogóle są to zarzuty prawdziwe, zapomina się w takiej krytyce, że chrześcijanin z zasady musi być przeciwny wojnie jako takiej. Także wojnie obronnej prowadzonej ze słusznych przesłanek i w słusznym celu. Ponieważ wojna jest ze swej istoty złem. Jeśli jest prowadzona w słusznym celu, w obronie ojczyzny i bliskich udział w niej nie jest wprawdzie grzechem, ale sama wojna złem pozostaje. Żeby nie brnąć w teologiczne i moralne zawiłości warto posłużyć się tu przykładem etycznie mniej złożonym i łatwiejszym do zrozumienia, co wcale nie znaczy, że łatwiejszym do rozwiązania we własnym sumieniu.
Każdy medyk, podobnie jak Kościół zobowiązany jest do stawania po stronie dobra wyższego rzędu, w tym wypadku życia i zdrowia. W razie wybuchu wojny dowolny medyk, czy to lekarz, pielęgniarka czy ratownik staje zatem w oczywistym konflikcie moralnym, bo z racji zawodu zobowiązany jest chronić każde życie, jednak jako obywatel państwa biorącego udział w wojnie zostaje wcielony w struktury wojskowe i podporządkowany rozkazom. Istnieje zatem niemałe prawdopodobieństwo, że będzie zmuszony do dokonywania wyborów czyje życie i zdrowie ma ratować, a może nawet zostanie mu wydany rozkaz zabijania wroga albo będzie do tego zmuszony w celu ratowania osób powierzonych jego opiece. W takich wypadkach nie będzie ponosił winy w sensie formalnym i prawnym, w większości wypadków nie popełni w ten sposób również grzechu, przynajmniej ciężkiego, jednak w oczywisty sposób sprzeniewierzy się powinności służenia dobru wyższego rzędu, czyli ratowania życia.
Medycy na polu walki
W znanym filmie Mela Gibsona „Przełęcz ocalonych” główny bohater, wojskowy sanitariusz, czyli odpowiednik współczesnych ratowników medycznych, a przy tym ortodoksyjny protestancki chrześcijanin, rozwiązuje własny dylemat moralny po prostu odmawiając noszenia służbowej broni. Naraża się tym wprawdzie na sankcje i drwiny, w tym oskarżenia o tchórzostwo, ale w finale filmu okazuje się bohaterem ofiarnie ratując swoich towarzyszy broni spod ciężkiego ostrzału.
Zasady prowadzenia wojny, w tym te współczesne, znane jako konwencje genewskie nadają specjalny status medykom na polu walki. Walczące oddziały zobowiązane są nie atakować medyków i ich pacjentów, w zamian medycy zobowiązani są nieść pomoc również rannym wrogiej strony. W ciężkich walkach nie widać jednak, kto jest sanitariuszem, a humanitarne przepisy prawa międzynarodowego nierzadko nie są przestrzegane – wojskowi medycy ryzykują zatem życiem tak samo, a może i bardziej niż pozostali frontowi żołnierze.
Rzymscy lekarze wojskowi
Wiedzieli o tym już starożytni Rzymianie, prekursorzy współczesnej medycyny pola walki. W rzymskich legionach medycyna stała na bardzo wysokim poziomie – do 70% rannych legionistów przeżywało urazy doznane w boju, co na tamte czasy było ewenementem, a lepsze wyniki uzyskano dopiero w XX wieku. Profesjonalną służbę medyczną rzymskich legionów utworzył pierwszy rzymski imperator – Oktawian August. Każdy legion dysponował własną służbą medyczną, a lekarze i ich pomocnicy sami wywodzili się z legionistów i pozostawali formalnie żołnierzami. Jednak byli zwolnieni z regularnych obowiązków wojskowych i zarówno w czasach pokoju, jak i na polu walki mieli status immunes – „nietykalnych”. Wiązała się z nim ochrona w boju oraz w czasie pokojowej służby i wyższe uposażanie, a także przywileje po zakończeniu służby, jednak w zamian za niesienie pomocy rannym i dzielenie się swoją wiedzą z kolejnymi kandydatami na immunes. Tak dobrze zorganizowana służba medyczna wkrótce stała się bardzo skuteczna, a jej obecność i świadomość umiejętności pozytywnie wpływała na morale rzymskich legionistów i ich sprawność w walce.
Rzymscy medycy wojskowi byli wytrawnymi chirurgami, potrafili stosować prostą anestezję, mieli świadomość istnienia patogenów i stosowali zasady ochrony ran przed zakażeniami. Dbali także o codzienne zdrowie żołnierzy i wprowadzili wiele standardów organizacyjnych postępowania z rannymi, które stosuje się do dziś. Jednak w walce, mimo, że szpitale polowe lokowano na tyłach walczących formacji nadal byli narażeni na utratę życia czy wzięcie do niewoli, nawet jeśli nieco rzadziej niż pozostali walczący.
Wysoka cena
Przez wiele następnych wieków postępy medycyny pola walki były, oględnie mówiąc, umiarkowane. Dopiero wielkie tragedie Europy i świata, czyli obie wojny światowe przyspieszyły postępy w organizacji i poprawie sprawności wojskowych służb medycznych. I to przyspieszyły do tego stopnia, że we współczesnych konfliktach zbrojnych, mimo bardziej skutecznej śmiercionośnej broni liczba rannych na polu walki, którzy zdołali przeżyć wielokrotnie przekracza liczbę zabitych.
Niestety obie wojny światowe, zwłaszcza druga z nich, okryły się też niesławą w kwestii ochrony służb medycznych przez walczące strony. Postanowienia pierwszej i drugiej konwencji genewskiej z lat 1864 i 1906 bywały do tego stopnia nieprzestrzegane, że niekiedy oddziały wręcz unikały wyraźnego znakowania swoich medyków symbolem czerwonego krzyża wiedząc, że wrogie wojska będą starały się wyeliminować zaopatrzenie medyczne przeciwnika. Jednak finalnie postępy medycyny stanów nagłych „dzięki” wojnie były ogromne – m.in. cała współczesna transfuzjologia, czyli wiedza o przetaczaniu krwi i jej pochodnych bazuje na doświadczeniach jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej. To wtedy właśnie wprowadzono także powszechne przetaczanie płynów krwiozastępczych, czyli współczesnych „kroplówek”.
Polskie misje medyczne
Współczesna medycyna ratunkowa i wojskowa współpracują szeroko. Także polscy lekarze wojskowi i cywilni specjalizujący się w stanach nagłych regularnie biorą udział w misjach humanitarnych w różnych krajach świata, gdzie toczą się konflikty zbrojne. Skutecznie ratują ludzkie życia, ale i nabywają bezcennej wiedzy oraz umiejętności, które można następnie wykorzystać w kraju w czasach pokoju oraz przekazać innym medykom.
Z wiedzy medycznej polskich misji wojskowych korzystały zresztą nie tylko wojska sprzymierzonych, ale i mieszkańcy krajów, w których te misje miały miejsce, np. w Iraku czy Afganistanie. Polska medycyna, z oczywistych powodów w ramach struktur cywilnych, wzięła też, i to już na wczesnym etapie napaści udział w udzielaniu pomocy medycznej ofiarom wojny u naszego wschodniego sąsiada.
Zło pozostaje złem
Czy ratowanie życia, czyli niewątpliwe dobro może być równowagą dla zła, którym jest wojna? W oczywisty sposób lepiej byłoby nabywać wiedzy i doświadczeń medycznych w czasach pokoju. Może działoby się to wolniej, ale i bez wielu ludzkich tragedii po drodze. Zło nie jest, bowiem przeciwieństwem dobra, ale jego brakiem. Tam gdzie kwitnie zło, dobro obumiera. Żeby mogło ponownie zakwitnąć nie wystarczy walka ze złem, potrzebne jest czynne niesienie dobra. Zwłaszcza tam, gdzie zło się rozpanoszyło.
Opiekun 8/2022