Pozytywny przekaz w mediach dotyczący transplantologii skrywa niewygodną prawdę o tym, co kryje się za pojęciem "śmierci mózgowej". A biznes związany z transplantologią to miliony dolarów
Z pewnością wielu Czytelników ma wyobrażenie o transplantologii podobne do mojego, zanim poznałam prawdę o tym, co kryje się za pojęciem tzw. „śmierci mózgowej”. Z wielu stron szeroko pojętego przekazu medialnego — z serialami na czele — bombardowani jesteśmy pozytywnym przekazem na temat „dobrodziejstwa” jakie niesie za sobą przeznaczanie organów do przeszczepów. Tymczasem prawda jest zgoła inna niż przedstawiają to produkcje telewizyjne typu „M jak Miłość”...
W rzeczywistości mamy do czynienia z potężnym biznesem, w którym jedno ciało ludzkie warte może być nawet 2 miliony dolarów. Ale na tym nie koniec dramatu. Prawdziwa zgroza pojawia się wtedy, gdy uświadomimy sobie, że aby jeden pacjent dostał serce czy wątrobę, inny musi zostać zabity [!!!].
Afryka Południowa, 1967 rok. Christiaan Barnard dokonuje pierwszego w historii przeszczepu. Choć był to sukces wątpliwy — pacjent z przeszczepionym sercem bardzo szybko umarł — w 1968 r. powołano dwunastoosobową grupę, której zadaniem było orzec, że człowiek, od którego pobrano do przeszczepu serce wcześniej zmarł. Prawda bowiem jest taka, że ani serce, ani żaden inny narząd ukrwiony nie nadaje się do przeszczepu, jeśli jego właściciel umarł zanim go pokrojono.
Zatem, żeby Barnard nie znalazł się w więzieniu za to, że zabił człowieka, trzeba było wymyślić uzasadnienie dla tego, co zrobił. Zrodziła się więc potrzeba stworzenia formuły prawnej, by owo — nie bójmy się tego słowa — barbarzyństwo zalegalizować. Wymyślono zatem definicję tzw. „śmieci mózgowej” i narzucono jego interpretację jako śmierci człowieka. Dzięki temu perfidnemu zabiegowi nie potrzeba było zmieniać prawa, Barnard nie poszedł za kratki, a na całej procedurze rozkręcono potężny biznes.
Zdecydowanym krytykiem definicji tzw. śmierci mózgowej jest doktor nauk medycznych o. Jacek Norkowski OP, autor takich książek jak: „Człowiek umiera tylko raz” i „Medycyna na krawędzi”. Zdaniem dominikanina jest ona całkowicie niesłuszna zarówno z powodów etycznych jak i naukowych. - Definicja śmierci mózgowej zawarta jest w dokumencie harwardzkim. Jego kryteria sprowadzają się do umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy. W samym raporcie harwardzkim nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia dla uznania stanu śpiączki za stan śmierci człowieka. Jego autorzy podali jako uzasadnienie dla takiej decyzji to (nie było uzasadnienie od strony medycznej) brak miejsca w szpitalach, i że w przypadku chęci pobrania narządów brak takiej definicji śmierci powodowałby kontrowersje. Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmieci — wyjaśnił o. Norkowski.
Dominikanin tłumaczy, że po autentycznej śmierci człowieka nie można już pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie jest nazywana osobą zmarłą, w rzeczywistości zaś żyje i czuje [!!!]. O. Norkowski dodaje, że w Polsce nie ma obowiązku znieczulenia takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał. W Niemczech natomiast, osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające. Po co zatem formalnemu trupowi takie środki? - Ponieważ może odczuwać on ból. Właściwie prawie nic nie wiemy na temat stanu jego świadomości; człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych. Jednym z nich był Zachariasz Dunlap w Stanach Zjednoczonych, który słyszał jak komisja lekarska orzekała, że on nie żyje. Jest z nim sporo wywiadów w internecie na ten temat, opublikowanych potem jak już wrócił do zdrowia — podkreśla dr nauk medycznych.
Te szokujące informacje uzmysławiają nam, że serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi. Oni tak naprawdę są po prostu w śpiączce. Co prawda sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów, ale równocześnie osoby takie mogą być w tym stanie nawet przez trzy miesiące i reagują ma podawane środki lecznicze tak jak każdy inny chory. Dla przykładu o. Norkowski podał kobiety oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko. Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Między innymi taki przypadek miał w swojej klinice, prof. Jan Talar, który wybudził wielu pacjentów, wcześniej zdefiniowanych jako trupy i przeznaczonych na pokrojenie dla organów.
Trzeba patrzeć na dane, a nie przekazy płynące z seriali czy lobbingu będącego na usługach medycznego biznesu. Fakty są bowiem takie, że przypadków osób, które zostały całkowicie wyleczone, a wcześniej określone jako martwe jest dużo, także w Polsce. O. Jacek Norkowski osobiście zna między innymi Agnieszkę Terlecką, która była już kandydatką do zostania dawcą. Jej ojciec w pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Terleckiej zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w Bydgoszczy. Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia.
Warto więc, aby każdy z nas miał podstawową wiedzę na temat tego, jakie zabiegi powinno wykonać się w szpitalu w sytuacji, jeśli dajmy na to, któryś z naszych bliskich po wypadku znajdzie się nieprzytomny pod respiratorem. Pamiętajmy, że oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego lekarze powinni przeprowadzić takiemu pacjentowi kontrolę ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermię, kraniotomię, zastosowanie suplementacji hormonalnej. - Jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenia, powrót do normalnego stanu zdrowia — według różnych danych 50-70 proc. u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej — wyjaśnia o. Norkowski.
Dr nauk medycznych dodaje, że polskie procedury, z jednej strony nakazują wszczepienie czujnika ciśnienia śródczaszkowego, który pozwala na monitorowanie ciśnienia w obrębie czaszki, z drugiej zaś - nie przewidują rutynowego stosowania kraniotomii dekompresyjnej oraz hipotermii, podawania hormonów tarczycy itd., które są jedynymi sposobami skutecznego ratowania pacjenta, u którego rozwija się masywny obrzęk mózgu. Procedury te skłaniają więc lekarzy do biernego obserwowania pogarszania się stanu pacjenta wskutek wzrostu ciśnienia śródczaszkowego, zamiast energicznego przeciwdziałania mechanizmom, które do tej sytuacji prowadzą. Ta bierność lekarzy powoduje wysoką śmiertelność w tej grupie chorych i zmniejsza dobry wynik leczenia z ok. 60 proc. do 40 proc., jak podają różne ośrodki na świecie.
Niestety lekarze nie zawsze chcą walczyć o życie rannego i nieprzytomnego pacjenta. Nie mnie oceniać, czy kierują się zwykłym wyrachowaniem i chęcią zysku, czy też mają po prostu małą wiedzę i bezkrytycznie przyjmują definicję tzw. śmierci mózgowej jako właściwą. Warto jednak pamiętać, jakie pieniądze kryją się za transplantologią. W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów [!!!]. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro. Fabryka pieniędzy na tym jednak się nie kończy. Każdy kto został biorcą narządu musi pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił przeszczepu. - Ściśle biorąc jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o spowolnienie tego procesu. Systemy ubezpieczeniowe płacą do kilkudziesięciu tysięcy euro roczne na jednego takiego pacjenta — twierdzi autor książek „Człowiek umiera tylko raz” i „Medycyna na krawędzi”.
Obowiązujące w Polsce prawo daje nam powody, być się obawiać o swój los, w razie gdybyśmy ulegli jakiemuś poważnemu wypadkowi i trafili w ręce lekarza-biznesmena. W maju br. katoliccy lekarze zwrócili się z apelem o zmianę obowiązującego obecnie prawa o transplantologii, które zezwala na pobieranie organów od żywych ludzi. Część transplantologów protestuje. Tymczasem z najnowszych badań wynika, że 10 proc. pacjentów, u których lekarze stwierdzili śmierć mózgową, w ogóle nie miało uszkodzonego mózgu. U 50 proc. wystąpiły śladowe uszkodzenia.
Dlatego niezbędnym jest powołanie stowarzyszenia czy fundacji, która zajęłaby się kwestami prawnymi oraz ochroną pacjentów zakwalifikowanych jako dawców. Już dziś natomiast, aby nie być potraktowanym jako dawca na zasadzie tzw. zgody domniemanej należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie Polstransplantu http://www.poltransplant.org.pl/crs1.html.
Formularz należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo sprzeciwu rodziny [!!!]. Ojciec Norkowski podkreśla, że chorych w śpiączce należy leczyć - i rodzina zawsze powinna się tego domagać - a nie biernie obserwować, jak pogarsza się ich stan aż do momentu uśmiercenia skalpelem transplantologa.
opr. mg/mg