Przywoływując argument wolności w odniesieniu do szczepienia nie możemy zapomnieć o wzajemnej odpowiedzialności za siebie
Śledząc różne dyskusje odnoszę wrażenie, że decyzja o zaszczepieniu się przeciwko koronawirusowi dla wielu nie spełnia kryterium decyzji podjętej w pełnej wolności. Co wiemy obecnie na temat szczepionki i szczepień?
Chrześcijanin, a zwłaszcza katolik powinien, jak nikt inny mieć świadomość, że jest w swych wyborach człowiekiem wolnym. Wolnym, czyli takim, który osobiście wybiera i ponosi konsekwencje swoich wyborów licząc się przy tym, jednak z konsekwencjami, które ponoszą bliźni. Prawdziwie wolny wybór możliwy jest jedynie, gdy opiera się go na prawdzie, czyli we współczesnym rozumieniu na obiektywnym obrazie rzeczywistości. Na bardzo wielu obszarach nie mamy jednak pełnego, obiektywnego obrazu rzeczywistości i wtedy wybór prawdy opiera się na zaufaniu. A zaufać można wyłącznie drugiej osobie lub osobom. Trzeba tylko właściwie wybrać te osoby.
Śledząc liczne dyskusje, zarówno w internecie, jak i na żywo odnoszę wrażenie, że decyzja o zaszczepieniu się przeciwko koronawirusowi dla wielu nie spełnia kryterium decyzji podjętej w pełnej wolności. Wiele wątpliwości rozjaśnia opublikowane niedawno ostatnio stanowisko Zespołu Ekspertów Bioetycznych KEP. Dokument odnosi się zarówno do wątpliwości o moralnej dopuszczalności stosowania produktów, do wytworzenia których korzystano z ludzkich linii komórkowych pochodzących z zabitych w trakcie aborcji płodów, jak i do samej decyzji o zaszczepieniu się lub odmowie szczepienia. W kwestii dotyczącej korzystania z linii komórkowych pochodzących z zabitych płodów dokument podkreśla m.in., że komórki te nie pochodzą z płodów zabitych w celu pozyskania tychże linii, ale już martwych po przeprowadzonej aborcji.
Nie wszystkie z dostępnych szczepionek w ogóle korzystają w procesie produkcji z takich linii komórkowych — zgodnie z informacjami producenta aktualnie dostępnej w Polsce szczepionki nie jest ona wytwarzana z użyciem ludzkich komórek embrionalnych. W jednym z badań klinicznych wstępnej fazy użyto ich jednak do sprawdzenia wpływu szczepionki na komórki ludzkie. W żadnej ze szczepionek nie ma natomiast ludzkich komórek embrionalnych jako takich. Dokument przytacza też wiele informacji, faktów i opinii, które niewątpliwie pomogą podjąć decyzję o szczepieniu lub odstąpieniu od niego — szczerze polecam zapoznanie się z pełnym jego tekstem.
Szczepionki różnią się od leków dosyć zasadniczą kwestią: nie stosujemy ich, gdy zachorujemy, aby wyzdrowieć, ale gdy jesteśmy zdrowi, aby nie zachorować. Indywidualny rachunek korzyści i strat wygląda zatem nieco inaczej niż w przypadku leków. Nie zawsze jest też oczywisty, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zapewne każdy z czytelników miał okazję widzieć ulotkę dowolnego leku. Jest w niej zawsze wymieniona obszerna lista działań niepożądanych, które każdy lek z założenia posiada. Jeśli coś leczy, czyli naprawdę działa, musi obok działań pożądanych mieć też niepożądane. U pewnych ludzi działania niepożądane są tyle ciężkie, że powstaje lista przeciwwskazań — stanów, w których danego leku nie powinniśmy w ogóle stosować. Oprócz ciężkości bierze się przy tym pod uwagę częstość występowania działań niepożądanych. Za częste uznaje się te z nich, które występują u więcej niż 1% przyjmujących dany lek.
Oczywiście w ulotce zostaną opisane tylko te działania niepożądane, które są znane, czyli oczekiwane — w przypadku leków nowych, krótko dostępnych na rynku część działań niepożądanych może jeszcze nie być znanych w momencie ich dopuszczenia do obrotu. Powszechnie znanym przykładem leku, który ujawnił ciężkie, a nieznane w momencie rejestracji działania niepożądane, jest talidomid. Dopuszczony został do obrotu w roku 1957, jako lek nasenny i uspokajający, o nielicznych i niezbyt groźnych znanych działaniach niepożądanych, dlatego uzyskał status leku dostępnego bez recepty. Jednak po kilku latach okazało się, że lek powoduje ciężkie wady rozwojowe płodu, dlatego został czasowo wycofany. Historia talidomidu zaowocowała licznymi i poważnymi zmianami w procedurze dopuszczania leków na rynek. Ale sam lek jest stosowany do dziś, już z odpowiednimi ostrzeżeniami w ulotce i w leczeniu zupełnie innych chorób — przede wszystkim jednego z groźnych nowotworów, szpiczaka mnogiego. I tu właśnie dochodzimy do rachunku korzyści i ryzyka — ciężkie wady płodu są działaniem niepożądanym całkowicie nieakceptowalnym w przypadku leku nasennego dostępnego bez recepty, nawet gdyby występowały bardzo rzadko. Ale dla leku stosowanego w leczeniu groźnego nowotworu, oczywiście z odpowiednim ostrzeżeniem w ulotce mogą być akceptowalne, a przede wszystkim łatwe do uniknięcia. W przypadku leków rachunek korzyści do ryzyka jest dosyć oczywisty — korzyść odnosimy natychmiast, leczymy swoją mniej lub bardziej ciężką dolegliwość, a w pewnej dalszej perspektywie może wystąpić jakieś mniej lub bardziej ciężkie działanie niepożądane. Porównujemy zatem stosunkowo łatwo mierzalną, bieżącą korzyść zdrowotną do ryzyka szkody zdrowotnej w bliższej lub dalszej przyszłości.
W przypadku szczepionek jest trochę inaczej. Indywidualny rachunek korzyści do ryzyka liczymy niejako wspak - w chwili ich przyjęcia nie odnosimy osobiście żadnej widocznej korzyści. Pojawi się ona, gdy dzięki zaszczepieniu unikniemy zachorowania na chorobę zakaźną. Natomiast ryzyko mamy zarówno natychmiastowe, w postaci wczesnych odczynów poszczepiennych, które mogą być groźne, np. ciężka reakcja alergiczna, jak i odległe.
Spróbujmy to sobie przedstawić na przykładzie szczepionki przeciw COVID-19. Żeby nie być posądzany o stronniczość użyję do rachunków wyników badań jednej z tych, która na polskim rynku nie jest dostępna. Badanie szczepionki o symbolu mRNA-1273, bardzo podobnej, co do zasady działania do tej już dostępnej u nas, przeprowadzono na ponad 30 tysiącach ochotników. I wbrew plotkom rodem z mediów społecznościowych nie były to „osoby zdrowe”. Najwyżej w tym sensie, że nie były zakażone wirusem SARS-CoV-2. Ale poza tym stanowiły społeczną reprezentację grupy szczególnie zagrożonej ciężkim przebiegiem zakażenia. Około ¼ z nich było w wieku powyżej 65 lat, ponad 7% otyłych, prawie 10% miało cukrzycę, a niemal 5% przewlekłą chorobę płuc. Osoby te w sposób losowy podzielono na dwie grupy — 15 tysięcy zostało dwukrotnie, w odstępie 28 dni zaszczepionych badaną szczepionką, a drugie 15 tysięcy identycznie wyglądającą jej imitacją (placebo, w tym wypadku tzw. „fizjologiczny” roztwór soli). Ani szczepieni, ani osoby szczepiące nie wiedziały, jaki preparat dostaje dany ochotnik. Taka procedura jest stosowana rutynowo w badaniach klinicznych, aby rzetelnie sprawdzić skuteczność i bezpieczeństwo testowanych preparatów i oddzielić efekty losowe lub wynikające z wpływu psychicznego (efekt placebo) od rzeczywistego działania substancji badanej. Wyniki tak prowadzonego badania można bez ryzyka dużego błędu odnieść do całej populacji, ale z wyłączaniem osób z grup nie badanych, czyli w tym wypadku np. dzieci i kobiet w ciąży. Stąd też w ulotce muszą pojawić się następnie ostrzeżenia, że skuteczność i bezpieczeństwo szczepionki u dzieci i kobiet w ciąży nie są znane. W omawianym badaniu skuteczność oceniano na podstawie zachorowania lub niezachorowania na COVID-19 po przynajmniej 14 dniach od przyjęcia drugiej dawki szczepionki w czasie trwania obserwacji nie krótszej niż dwa miesiące - taki jest minimalny wymagany okres obserwacji w badaniach szczepionek. Pierwsi ochotnicy zakończyli cykl pod koniec sierpnia, czyli ich obserwacja trwała w dniu publikacji wyników jednak nie dwa, a cztery miesiące. W podobny sposób oceniano ryzyko wystąpienia działań niepożądanych.
Wśród tych, którym podano prawdziwą szczepionkę na ciężką postać COVID-19 nie zachorował nikt, a 11 osób miało infekcję z łagodnymi objawami. Wśród otrzymujących placebo zachorowało ciężko 30 osób, a jedna osoba zmarła. Objawy infekcji miało 185 osób. Widać od razu, że ryzyko zachorowania na ciężką postać choroby wystąpiło wyłącznie wśród niezaszczepionych. Samo ryzyko wystąpienia jakichkolwiek objawów było zaś u nich prawie 17 razy większe niż u zaszczepionych. Z kolei działania niepożądane były około dwukrotnie częstsze u osób, które otrzymały prawdziwą szczepionkę w porównaniu do otrzymujących zamiast niej roztwór soli. Indywidualny rachunek korzyści względem ryzyka wygląda zatem następująco — szczepiąc się, statystycznie 17-krotnie zmniejszamy ryzyko zachorowania na COVID-19 i praktycznie do zera redukujemy ryzyko zachorowania na ciężką postać tej choroby. „Ceną” będzie ryzyko wystąpienia działań niepożądanych, wśród których te poważniejsze, ale związane ze szczepieniem były niezbyt częste, wystąpiły u około 0,5% zaszczepionych. Rzeczywiście poważnych stwierdzono jedynie kilka, podobnie zresztą, jak w grupie placebo, a zgonów związanych ze szczepieniem nie było wcale.
Czy to się kalkuluje? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Lekarze szczepią się w każdym razie, wbrew medialnym plotkom znacząca większość z nich zadeklarowała chęć zaszczepienia, a kilkadziesiąt tysięcy już się zaszczepiło. Korzyść ze szczepień, w odróżnieniu od leków, nie jest przecież wyłącznie indywidualna. Oczekuje się, choć przecież nie ma jeszcze odpowiednich badań wobec SARS-CoV-2, że osoby zaszczepione nie będą wcale albo będą mniej zarażać innych, bo tak właśnie działają inne szczepionki. I stąd głównie wynika nawoływanie do masowych szczepień. Indywidualnie warto we własnym sumieniu rozważyć, jakie ryzyko sami stanowimy dla bliźnich w kontekście naszego zawodu, stanu zdrowia, trybu oraz środowiska życia i odpowiednio do tego podjąć decyzję. W końcu do dobra nie powinno się nikogo zmuszać.
Decyzja o zaszczepieniu się, nawet produktem o bardzo niewielkim, jak wynika z dotychczasowych badań, ryzyku powinna być dobrowolna. Przynajmniej dopóki obowiązek szczepienia nie wynika z regulacji prawnych.
opr. mg/mg