Z cyklu "Metody aktywizujące w katechezie" - dla klas gimnazjalnych i licealnych
Z radością przyjąłem zaproszenie Redakcji "Katechety" do redagowania raz na dwa miesiące działu: Metody aktywizujące. Wraz ze współpracownikami pragniemy dzielić się z Czytelnikiem, zarówno z katechetą, jak i wychowawcą klasy, pomysłami wypracowanymi w Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe w Gdyni. Proponowane materiały niekoniecznie będą miały formę konspektu lekcji lub dokładnego scenariusza zajęć. Poświęcimy się głównie publikowaniu pomysłów, które mogłyby być wykorzystane w klasie. Zachęcam jednocześnie nauczyciela, by podszedł do nich twórczo i krytycznie, dostosował je do sytuacji, w jakiej pracuje i dobrał odpowiednie dla grupy wiekowej treści.
Tych, którzy chcieliby doświadczyć proponowanych metod pracy, zapraszamy na organizowane przez nasze Centrum warsztaty, których terminy będą podawane w Banku informacji "Katechety".
Z życzeniami owocnej lektury
Wojciech Żmudziński SI
Dyrektor Centrum Arrupe
Cel proponowanych zajęć: refleksja nad ewangelicznymi postawami zwykłych ludzi oraz zachęta do zintegrowania wiadomości, jakie docierają do nas poprzez mass media.
Czas zajęć: dwie godziny dydaktyczne.
Proponowane metody:
1. Z tygodniowym wyprzedzeniem wydaj uczniom polecenie, aby w poszukiwaniu dobrych wiadomości przejrzeli dostępne dzienniki i tygodniki. Odnajdując dobrą wiadomość, niech wytną ją lub sporządzą kserokopię, zaznaczając z jakiego pisma, oraz z której strony i dnia pochodzi.
2. Przed zapowiedzianą lekcją każdy z uczniów wybiera najlepszą - według niego - wiadomość i przygotowuje się do zaprezentowania jej w 4-osobowej grupie. Do przygotowania prezentacji będą pomocne pytania.
3. Praca w 4-osobowych grupach:
Siedzi przede mną ostrzyżony na łyso, młody chłopak. Ma na sobie letnią koszulkę bez rękawków i wojskowe spodnie. Opowiada o zakończonym przed godziną szkoleniu, jakie prowadził dla nauczycieli jednej z gdyńskich szkół. Żuje gumę i co jakiś czas wtrąca niezbyt przyzwoite słowa, chcąc wyrazić nimi swój entuzjazm. Na lewym ramieniu ma duży czarny tatuaż.
Masz 27 lat, nie ożeniłeś się, nie skończyłeś żadnych studiów, nie myślisz o karierze, dzielisz swój czas pomiędzy narkomanów i nauczycieli wielkomiejskich szkół. Spotykasz się z rodzicami nastolatków i z uczniami. Dlaczego? Co masz im do powiedzenia?
Odpowiedzi na to, co robię, należy szukać w powołaniu. Po otrzymaniu formacji w Zakonie Ojców Bonifratrów, podjąłem pracę z bliźnim, kierując się po prostu głosem serca, dzieląc się tym, co mam i niosąc pomoc najbardziej zagubionym i samotnym.
Gdy spotykam się z drugim człowiekiem, zachęcam go, aby wyszedł na spotkanie z samym sobą. Dopiero wtedy będzie mógł zobaczyć innych i w miarę możliwości zatroszczyć się o nich, odnajdując przy tym radość i własne szczęście. To nie narkotyki są punktem centralnym spotkań, lecz ludzie, ich potrzeby, marzenia, pragnienia, troski i problemy (...).
Mam w ręku kilkaset kartek, na których uczniowie gimnazjum napisali o swoich problemach. O wielu z nich nikomu do tej pory nie powiedzieli. Po niecałej godzinie spotkania, które prowadziłeś, zwierzyli ci się z tego, czego bali się wyznać nawet księdzu w konfesjonale. Jak to się dzieje, że otwierają się przed tobą, a nie przed rodzicami czy szkolnym pedagogiem?
Nie wiem. Może brakuje młodym ludziom kogoś, kto mógłby ich wysłuchać, poświęcić im trochę czasu i uwagi. Ja nie robię nic wielkiego, ja ich tylko wysłuchuję, nie krytykując i nie wyśmiewając. Nie uważam siebie za jakieś nadzwyczajne zjawisko. Znam całe mnóstwo ludzi, z którymi mógłbyś taki wywiad przeprowadzić ze względu na niezwykłość ich pracy i na wielkie serce czy też ze względu na umiejętności, którymi potrafią dzielić się z innymi. Są wśród nich nauczyciele, sprzątaczki, psycholodzy, kierowcy... zwykli ludzie, których wielkością jest prostota i uczciwość. Problemem naszych czasów jest rodzic, nauczyciel, wychowawca, który uważa się za boga i któremu wszystko się w życiu udaje... Chcą, aby młody człowiek był idealny, aby nie popełniał błędów i spełniał ich oczekiwania (...).
Wiele lat temu, gdy Chrystus sprowadzał mnie ze złej drogi, przeczytałem historię, jaka przydarzyła się Dawidowi Wilkersonowi. Mając przed sobą szefa nowojorskiego gangu grożącego mu nożem, nie przestawał mówić o miłości. Na nieustanne pogróżki wściekłego napastnika, że go zabije, że pokroi nożem na kawałki, Dawid odpowiedział: "Jeśli nawet pokroisz mnie na kawałki i rozrzucisz je po całym Nowym Jorku, to i tak każdy z tych kawałków nie przestanie cię kochać". Napastnik odrzucił nóż i odszedł ze spuszczoną głową. Czy przydarzyły ci się podobne sytuacje podczas twojej pracy w bielsko-bialskiej dzielnicy slumsów?
Pewnego dnia przyszedł do naszego domu dla narkomanów, w którym mieszkam z dzieciakami, chłopak z pobliskich slumsów. Akurat byłem sam w domu. Zrobiłem mu coś do picia i nawet się nie zorientowałem, kiedy sięgnął po nóż. Owinął rączkę noża ręczniczkiem i przystawił mi do gardła. Znałem go już wcześniej i wiedziałem, że znaczną część swojego młodego życia spędził w różnego rodzaju zakładach wychowawczych i poprawczakach. Wiedziałem też, że jego życie nie było usłane różami: rozbita rodzina, ciągłe pasmo niepowodzeń, nikt się nim nie interesował jako człowiekiem, był w tym wszystkim przerażająco osamotniony. On mi mówił, że mi podetnie gardło, a ja mu, że uważam go za niesamowitego człowieka, któremu brakuje po prostu miłości - bo ten nóż przy moim gardle to nie było nic innego jak tylko rozpaczliwe wołanie o miłość. Tak bardzo czuł się nie kochany. Nie wiem, ile to wszystko trwało, ale chyba długo. W pewnym momencie odłożył nóż i wyszedł. Wrócił po kilku godzinach. Akurat modliłem się w naszej domowej kaplicy. Znalazł mnie tam i bez słowa wtulił się we mnie i zaczął płakać. Mnie przeraża jednak to, że takich ludzi, którzy może w mniej rozpaczliwy sposób proszą o miłość jest w dzisiejszym świecie tak bardzo dużo, a tak mało jest tych, którzy im na to wołanie odpowiadają.
Błażej pracuje w ośrodku dla nieletnich narkomanów prowadzonym przez Fundację "Nadzieja" w Bielsku-Białej. Opiekuje się grupą młodych ludzi powracających do życia bez nałogu. Stworzył im w powierzonym mu przez Fundację miejscu - prawdziwy dom rodzinny. Jest też duszą - powstałej niedawno w bielskich slumsach - świetlicy środowiskowej (...).
(Wojciech Żmudziński SI, Błażej, "Szum z Nieba", nr 1/2001, s. 12)
a) O jakim wydarzeniu mówi wybrany tekst?
Opowiada kilka zdarzeń z życia pracownika domu dla narkomanów i założyciela świetlicy środowiskowej dla dzieci w ubogiej dzielnicy w Bielsku-Białej - Mariusza Błażewicza (Błażeja). Szczególnie dobrą nowiną jest dla mnie zarówno odwaga, jaką wykazał się Błażej w spotkaniu z chłopakiem, który chciał mu podciąć gardło, jak i późniejsza zmiana w postawie tego chłopaka względem Błażeja.
b) Dlaczego autor nam o tym opowiada?
Chce pokazać czytelnikom, że są w Polsce ludzie, którzy odważnie angażują się w pomoc trudnej młodzieży i nie boją się poświęcić im swego życia.
c) Jak brzmiałaby twoja modlitwa, w której dziękujesz Bogu za to wydarzenie?
Dziękuję Ci, Boże, że dałeś Błażejowi siłę, by miłością odpowiedział na agresję. Wielbię Cię za to, że wciąż posyłasz ludzi tam, gdzie wielu z nas bałoby się iść. Ty interesujesz się każdą zagubioną owieczką i pozostawiasz tysiące, którym dobrze się dzieje, aby okazać swoją miłość tej jednej, która nie czuje się kochana. Miej, Boże, w opiece Błażeja, aby pomógł złoczyńcom zbliżyć się do Ciebie, a mnie naucz takiej odwagi i takiej ufności w Twoją moc, aby stać mnie było na odpowiadanie dobrem na zło.
d) Jaki pozytywny wpływ na czytelnika może mieć wybrany tekst i czego można się nauczyć od osób uczestniczących w opisanym wydarzeniu?
Od Błażeja można nauczyć się:
a) plakat podzielony na cztery części;
b) plakat integrujący wymowę czterech tekstów
Propozycja zajęć:
Wojciech Żmudziński SI - biblista i pedagog, dyrektor Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe w Gdyni, autor książek: "Narkomani i Chrystus", "Biblijni liderzy", "Metodologia uczenia się".
opr. ab/ab