Niezwykła historia kościółka pod wezwaniem Bożego Ciała w Jankowicach Rybnickich
Jest w Polsce taka wieś, w której ludzie wciąż opowiadają sobie o pewnym zabójstwie. Zabójstwie, do którego doszło tu... przed 568 laty.
Jest maj 1433 roku. Ziemia ucieka spod końskich kopyt, w uszach gwiżdże wiatr. Walenty, wikary kościoła w Rybniku, gna konno przez las na złamanie karku, jakby śmierć zobaczył. Prawdę mówiąc, rzeczywiście ją widzi, kiedy tylko zerka przez ramię: kilkaset metrów za nim galopują jacyś żołnierze. Nie mają pokojowych zamiarów. Ich rumaki wyciągnęły szyje w szalonym cwale.
Walenty jechał dzisiaj z Najświętszym Sakramentem do umierającej. Bursa z Hostiami kołysze się i podskakuje na jego piersi. Koń już cały pokryty pianą! Ksiądz osadza więc rumaka na szczycie wzgórza i wrzuca bursę z Hostiami do dziupli dębu. A potem dźga konia ostrogami i ucieka dalej. Napastnicy jednak skorzystali z tej chwili zwłoki. Są już znacznie bliżej. Położyli się w siodłach, pochylili kopie.
To samo wzgórze dzisiaj jest usiane domkami jednorodzinnymi. Widać stąd niedalekie hałdy górnicze. To miejscowość Jankowice Rybnickie.
Na samym szczycie wzgórza stoi drewniany kościółek pod wezwaniem Bożego Ciała. — Ludzie mówią, że ołtarz stoi na miejscu tego dębu, do którego Walenty wrzucił bursę — mówi ks. Tadeusz Stachoń, proboszcz. Uchylam klapkę z boku ołtarza i próbuję przebić wzrokiem panującą pod nim ciemność. — Nawet tam nie patrz, tam nic nie ma — twierdzi ksiądz.
Ale może jednak kiedyś coś tutaj było? 101 lat temu jankowicka parafia wydała broszurę o zabójstwie księdza Walentego. Jest w niej zdanie: „Po dziś dzień jeszcze przez otwór w ołtarzu umieszczony oglądać można dość dobrze zachowany pień tego dębu”.
Kim byli żołnierze, którzy pięć wieków temu gonili tędy księdza Walentego? Byli husytami.
Husytyzm to herezja, która powstała na początku XV wieku w Czechach. Husyci prowadzili wojny z katolikami. Najeżdżali także Śląsk, który w większości pozostał katolicki. Obie strony bywały w czasie walk okrutne. Z dymem szły wioski i miasta. Starsi Ślązacy nie wiedzą dzisiaj, kim byli husyci, ale używają słowa „huzyta” — czyli wandal, rozbójnik, a czasem po prostu rozbrykane dziecko. Ludzka pamięć bywa czasem zadziwiająco długa.
W maju 1433 roku w okolice Rybnika wtargnęły wojska księcia husyty Bolka V Opolskiego. Husyci oblegli też Żory. Katolicki ksiądz nie mógł raczej liczyć na darowanie życia.
Walenty po schowaniu bursy w dziupli uciekał jeszcze dwa kilometry. Jednak husyci dopadli go. I zabili.
Według jankowickiej tradycji doszło do tego w leśnej kotlince. Bije tam źródło, które podobno wytrysło po pochowaniu tutaj księdza Walentego. Z tego powodu kotlinkę tę w okolicach Rybnika nazywają „Studzionką”. Od przeszło stu lat stoi tu kapliczka. Przed wojną ówczesny proboszcz zbudował tu też grotę lourdzką.
Mijały lata od śmierci księdza Walentego. Skończył się wiek XV, nastał XVI. Ludzie wciąż pokazywali sobie miejsce, w którym zginął wikary. Nikt jednak nie miał pojęcia, że Walenty przed śmiercią schował w jednym z drzew Najświętszy Sakrament.
Pewnego razu pod starym dębem znaleźli się dwaj pasterze. Podobno zauważyli dziwną poświatę, która wydobywała się z dziupli drzewa. Pobiegli więc z wiadomością o tym do kościoła w Rybniku. Po zbadaniu dziupli okazało się, że w środku leży bursa z Hostiami. — Wokół takich wydarzeń zazwyczaj narastają legendy — mówi ksiądz Stachoń. — Ludzie opowiadają różne rzeczy, które upiększają historię, ale są mało prawdopodobne. Legenda mówi na przykład, że dostępu do dziupli broniły szerszenie — dodaje.
Księża, którzy badali bursę, mieli na szczęście także pewne źródło pisane: spis przedmiotów należących w poprzednim stuleciu do parafii w Rybniku. W spisie znaleźli też opis jakiejś zaginionej bursy. Pasował jak ulał do znaleziska z dębu.
Ludzie szybko skojarzyli śmierć księdza Walentego ze znalezioną bursą. Ustawili na wzgórzu krzyż, a potem wznieśli kapliczkę. W Jankowicach eksplodował zupełnie spontanicznie, oddolnie, kult Bożego Ciała. Przychodzili tu modlić się pielgrzymi ze wszystkich wsi między Rybnikiem, Wodzisławiem i Żorami.
W XVII wieku kaplicę zniszczyli żołnierze, którzy pustoszyli Śląsk podczas wojny trzydziestoletniej. Jednak wkrótce hrabia Ferdynand von Oppersdorff, właściciel Rybnika, ufundował tutaj drewniany kościółek. Zorganizował nawet Bractwo Przenajświętszego Sakramentu. Sam papież Klemens X zatwierdził bractwo swoją bullą i nadał mu specjalne odpusty. Księga bractwa istnieje do dzisiaj. Na jej kartach pamiętających XVII wiek widać ponad sześć tysięcy nazwisk. Ostatni ludzie wpisali się tutaj przed siedemdziesięciu laty. — Chcielibyśmy odnowić to bractwo — zapowiada ksiądz proboszcz.
Do Jankowic wciąż przychodzą pielgrzymki. Parafianie organizują nawet co roku 15 sierpnia „Bieg księdza Walentego”. Proboszcz w sutannie i komży jedzie na rowerze od kościółka do Studzionki, a biegacze próbują go dogonić. Czasem proboszcz ucieka też innymi pojazdami, np. bryczką. — Kiedy jechałem na rowerze, dwóch chłopaków, którzy trenują narciarstwo biegowe, o mało mnie nie dogoniło — wspomina.
Nie wiadomo, jakim człowiekiem był ksiądz Walenty. Czy przez całe życie był pobożny? A może ukrycie Hostii w chwili, w której powinien jak najszybciej uciekać, było jednorazowym aktem odwagi? Tak czy siak — ten akt odwagi przyniósł owoce, których po ludzku trudno było się spodziewać.
A jakie są losy bursy? — Nie wiadomo nawet, gdzie ją przechowywano — mówi ks. Stachoń. — Była uszyta z jakiegoś materiału, mogła więc do naszych czasów nie dotrwać — dodaje.
Bursa mogła też spłonąć w czasie jakiegoś pożaru, mogli ją zniszczyć żołnierze podczas którejś z wojen. A może jej pozostałości leżą jeszcze w ciemnym zakamarku na strychu jakiegoś starego probostwa?
— Ale nie to jest najważniejsze — sądzi ks. Stachoń. — Myślę, że nawet to, jakie są proporcje prawdy i legendy w opowieściach o księdzu Walentym, też nie jest bardzo ważne. Naprawdę liczy się to, że ludzie postawili kościół i czczą w tym miejscu Boże Ciało — mówi.
opr. mg/mg