Trzy dni bólu w radości

Rozważanie na Triduum Paschalne

Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i jego brata Jana i zaprowadził ich na wysoka górę, na miejsce odosobnione. Tam w ich obecności został przemieniony: Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się białe jak światło. (Mt 17,1-2)

Co takiego stało się w Jerozolimie, podczas kolacji, wieczerzy, zjedzonej przez trzynastu Żydów, że przez dwa tysiące lat w każdą Wielkanoc, w każdą niedzielę, w każdy dzień, wciąż powracamy do tamtego wydarzenia? Owszem, była to wieczerza pożegnalna, a więc ostatnia. Jezus rozstawał się ze swoimi, więcej niż uczniami, przyjaciółmi. Tak, przyjaciółmi, gdyż ani zdrada Judasza, zaparcie się Piotra, ucieczka pozostałych, nie były wstanie zmienić nastawienia Jezusa do jego uczniów. Jezus przecież, gdy Judasz podejdzie do niego, by go pocałować i w ten sposób wydać w ręce funkcjonariuszy ówczesnej władzy, nazwie go przyjacielem. W czasie tej wieczerzy Jezus rozstawał się ze swoimi, ale zarazem do nich przychodził, już wracał, zjawiał się, stawał się obecny, w jeszcze inny sposób niż dotychczas. Marek Ewangelista tak opisuje początek tego nowego sposobu przebywania Jezusa ze swoimi przyjaciółmi: A gdy jedli, (Jezus) wziął chleb, pobłogosławił, połamał i dał im mówiąc: Bierzcie, to jest Moje ciało. Potem wziął kielich, po dziękczynieniu podał im i pili z niego wszyscy. Powiedział im: To jest moja krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. (Mk 14,22-24) Wtedy, jak i dzisiaj, te słowa nastręczają sporo kłopotów. Jak można jeść czyjeś ciało i pić krew? Wbrew pozorom jednak, sprawa jest prosta. Każdy, kto choć trochę kogoś lubi, nie mówiąc już o miłowaniu, wie o co chodzi. Mówiąc więc o spożywaniu swojego ciała i krwi, Jezus zachęca Apostołów, a tym samym i nas, do zjednoczenia z nim i do podjęcia jego troski o ludzi i świat.

Mówiąc o Ostatniej Wieczerzy, właśnie dlatego że jest początkiem Eucharystii, trzeba pamiętać o innych posiłkach, które Jezus spożywał z uczniami, ale przede wszystkim z celnikami, faryzeuszami, prostytutkami, biedakami. W czasie tych posiłków, uczt, czy przyjęć, działy się z ludźmi podobne rzeczy, jak z chlebem i winem. Z grzeszników stawali się oni ciałem i krwią Jezusa. Przyjmowali bowiem jego sposób myślenia i działania, a więc poddawali się temu samemu Duchowi, który od Ojca i Syna pochodzi. Jednym słowem, te spotkania przy stole, owocowały przemienieniem, stawały się dla uczestników ich górą przemienienia, ich górą Tabor.

Również nas, po każdych sześciu dniach naszego życia, Jezus zabiera ze sobą i prowadzi na wysoką górę. Szczytem tej góry jest pierwszy dzień po szabacie, czyli niedziela, a wierzchołkiem tego szczytu - msza. W ten bowiem sposób Jezus żyje dla nas. On jest mszą. On ziemię przemienia w swoje ciało, czyli w niebo.

Dzień słońca

Było już około godziny szóstej i ciemność ogarnęła całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło a zasłona w świątyni rozdarła się przez środek.

(Łk 23,44-45)

W tej samej chwili zasłona świątyni rozdarła się na dwie części, od góry aż do dołu, ziemia zatrzęsła się i skały popękały.

(Mt 27,51)

Czy można nazwać Wielki Piątek dniem słońca, skoro w tym właśnie dniu na kilka godzin słońce przestało świecić, a ziemię ogarnęły ciemności? Mało tego, w tym dniu również ziemia została poruszona, zatrzęsła się do tego stopnia, że skały pękały. Mówienie, że w tych zdarzeniach nie ma niczego szczególnego, bo przecież są to zwykłe zjawiska przyrodnicze, na niewiele się zda choćby dlatego, że podczas pełni księżyca, a wtedy obchodzi się Paschę, zaćmienie słońca jest niemożliwe. Tak, czy inaczej, nie o takie drobiazgi tutaj chodzi. Co więc takiego stało się na Golgocie, że chcąc to wydarzenie opisać, Ewangeliści wygaszają słońce i każą drżeć ziemi? Otóż wszystko dlatego, że na Golgocie, niewielkim, skalistym wzgórka pod murami Jerozolimy, wzeszło Słońce przy którym wszelkie inne źródła światła wydają się rodzić nie jasność ale ciemność. I wszystko byłoby proste, i oczywiste, gdyby nie okoliczności narodzin tegoż Jedynego Słońca. Nawiasem mówiąc, słońce pisane z dużej litery, źle, bardzo źle, nam się kojarzy. Starsze pokolenie przecież pamięta, że dręczył nas uzurpator, nakazujący nazywać siebie słońcem ludzkości. A i dzisiaj żyją dyktatorzy, których wychwala się podobnie.

Tym słońcem, które zajaśniało na Golgocie, był umierający na szubienicy człowiek. Umierał na skutek fałszywego oskarżenia i niesprawiedliwego osądzenia. Opuszczony prawie przez wszystkich przyjaciół i uczniów, żeby nie wspominać o tych, którzy winni mu byli dług wdzięczności. Można więc rzec, iż Wielki Piątek stoi pod znakiem ciemności, a nie światła. Ciemności tym bardziej przerażających, bo gnieżdżących się w duszy człowieka, w jego umyśle i sercu. W naszym umyśle i w naszym sercu również, bo kiedykolwiek i gdziekolwiek człowiek czyni zło, zawsze godzi tym złem w Dobro. Tak więc, jeśli w tym dniu nad czymś i nad kimś powinniśmy płakać, to idąc za radą Jezusa, winniśmy to czynić nad sobą samymi, a nie nad nim. To z naszej ręki Jezus umiera.

Ale, tenże sam Jezus, przez nas zabijany, modli się do Ojca i nas usprawiedliwia. Twierdzi, że nie wiemy, co robimy. Tak oto w śmierci objawia się miłość. Miłość niczym nieuwarunkowana, niczym nieograniczona, niemożliwa do odepchnięcia, niewrażliwa na krzywdę, nie czekająca, ani nie żądająca odwzajemnienia, nie szukająca swego, nie żądająca sprawiedliwości, nie oczekująca zadośćuczynienia. Przeciwnie, umierający na krzyżu Jezus wciąż powtarza te same słowa: Nikt nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś daje swoje życie za swoich przyjaciół. (J 15,13) Trzeba się przyznać i powiedzieć, i wyznać, że nie byliśmy jego przyjaciółmi, gdy umierał na krzyżu. Jest więc Jezus jedynym człowiekiem, który więcej uczynił, niż powiedział. Pamiętając o tym, możemy powiedzieć, że spełniło się proroctwo Zachariasza, ojca Jana Chrzciciela;

Dzięki wielkiemu zmiłowaniu Boga,
nawiedzi nas z wysoka Wschodzące Słońce,
by oświecić tych, którzy pozostają w mroku i cieniu śmierci
i skierować nasze kroki na drogę pokoju. 

	(Łk 1,78-79)

Zatem ciemności Wielkiego Piątku nie spowodował brak światła, ale jego nadmiar. Wciąż przecież nie potrafimy Słońcu patrzeć prosto w oczy.

Dzień człowieka

I zasadził Jahwe-Bóg na wschodzie ogród w Edenie, i umieścił tam człowieka, którego ukształtował.
I wziął Jahwe-Bóg człowieka, i osadził go w ogrodzie Edenu, aby go uprawiał i strzegł.

(Rdz 2,8i15)

Maria zaś stała przy grobie i płakała.

Zapytali ją
(Aniołowie): Kobieto, dlaczego płaczesz? A ona (odpowiedziała: Zabrali mojego Pana i nie wiem, gdzie Go położyli. Gdy to powiedziała, odwróciła się za siebie i zobaczyła stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że jest to Jezus. A Jezus zapytał ją: Kobieto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz? Ona sądząc, że to ogrodnik, powiedziała: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja go zabiorę.

(J 20,11 i 13-15)

Wielka Sobota jest dniem bez Służby Bożej. Dopiero po zachodzie słońca, a więc już w niedzielę, zaczynamy sprawować Liturgię Wigilii Paschalnej, która skończy się o świcie rezurekcyjną procesją. Zanim jednak my, chrześcijanie, wyruszymy w procesji do świata, świat przychodzi do nas. Na liturgię stawiają się wszystkie żywioły ziemi. Woda i ogień. Ziemia w postaci chleba, wina i innych pokarmów w tym dniu błogosławionych. Tej nocy dochodzi do tego, że chrześcijanie wychwalają nawet pszczoły. Paschalna Liturgia gromadzi też w jedna rodzinę wszystkich potomków Adama i Ewy, którzy przynoszą na to spotkanie, na tę ucztę, bogactwo swoich religii, światopoglądów i kultur. Mało tego, Kościół tej świętej nocy wyśpiewuje pochwałę, wychwala, nawet grzech. Jakim prawem, może ktoś zapytać?

Otóż dlatego, że Maria Magdalena, myląc Jezusa z ogrodnikiem, nie dość, że nie popełniła błędu, to stanęła bliżej prawdy, niż kiedykolwiek indziej. Okazuje się bowiem, że ten, którego ona kocha, jest wszędzie i dlatego nie można od niego wymagać, by był tu, np. w grobie, czy tam, np. poza grobem. Mówiąc dokładniej, nie można od Miłości wymagać zamieszkiwania tylko w niebie, albo tylko na ziemi, jedynie w Kościele, albo poza Kościołem, w mojej tylko religii, albo poza nią. Miłość jest ogrodnikiem, a więc pielęgnuje cały ogród, jej przecież własność.

Maria Magdalena, myląc, czyli utożsamiając Jezusa z ogrodnikiem, czyli Boga z człowiekiem, stała się, jak chciał pierwotny Kościół, apostołką Dobrej Nowiny, której sednem jest odkrycie, że nie istnieje takie miejsce, ani taki czas, który istniałby poza Bogiem. Stąd nawet błąd przybliża do prawdy, a nienawiść, bo tym jest grzech, do miłości.

Skoro cały świat jest Bożym ogrodem, to Jezus Chrystus jest prawdziwym ogrodnikiem. Sam zresztą tak siebie pośrednio nazywa. Ogród Jezusa nie ogranicza się jedynie do widzialnego świat, ale sięga poza, a raczej w głąb wszystkiego co mierzalne. Każdej niedzieli na mszy o tym mówimy wyznając, że Jezus zstąpił do piekieł. Owszem, do Adama i Ewy, i wszystkich poprzednich pokoleń ludzi sprawiedliwych, ale też i do tych, jak chce chrześcijański wschód, o których mówimy, że zostali potępieni. Skoro bowiem ich grzech sprowadził na świat tak wielką miłość...?

Skoro Jezus jest we wszystkim i ponad wszystkim, to nic dziwnego w tym, że i inni, bliscy Jezusowi ludzie, podobnie jak Maria Magdalena, mylili go, a to z towarzyszem podróży — dwaj uczniowie w drodze do Emaus, a to z kimś przygodnie spotkanym na brzegu jeziora. Ciekawa rzecz, za życia Jezusa mylono ze zjawami, duchami, a po śmierci z żywymi ludźmi. W każdym razie wszystko zaczyna się dziać jakby po staremu. Apostołowie spotykają swojego Pana tam, gdzie już przedtem z nim się spotykali, z nim przebywali. Im dalej od Wielkiego Piątku, tym coraz jaśniej widać, że Jezus jest wszędzie. Nie potrzebuje więc już tracić czas na przychodzenie, chce być zawsze i wszędzie, z każdym i ze wszystkimi. Tak dzieje się Miłość.

Zmartwychwstanie polega więc na przyjęciu takiego sposobu istnienia, który pozwala być wszędzie, czyli miłością. Ta szaleńcza miłość sprawiła, że zdrada Judasza, zaparcie się Piotra, krótkowzroczna podłość Kajfasza, Annasza i Piłata, interesowna bezmyślność tłumu, ci wszyscy i te wszystkie działania, które doprowadziły do śmierci niewinnego człowieka z małego miasteczka Nazaret, odsłoniły najgłębszą o nim prawdę. Ten człowiek, Jezus z Nazaretu, jest Bogiem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama