Bóg bardzo dyskretnie zainterweniował, naprowadzając mnie na ścieżkę, którą sam dla mnie wybrał
I znów Bóg bardzo dyskretnie zainterweniował, naprowadzając mnie z powrotem na ścieżkę, którą sam dla mnie wybrał. Poproszono mnie, abym jako wolontariusz, w wolnych chwilach, dawał w mojej byłej szkole lekcje religii. Dyrektor miał taki zwyczaj, że zapraszał różnych absolwentów, by przez cztery godziny w tygodniu opowiadali uczniom o Bogu i Piśmie Świętym.
Tym sposobem zacząłem spotykać się z nastolatkami z dawnej szkoły, dzieląc się z nimi wiarą i umacniając ich w dobrych przekonaniach.
Nie postrzegałem tej wolontaryjnej pracy jako nawracania innych na wiarę w Chrystusa, ale teraz widzę, że był to dobry ewangelizacyjny trening. Nigdy o tym nie pisałem, ponieważ temat jest nieco drażliwy – mniej więcej w tym samym czasie w moim kościele zrodził się mały bunt, bo zaczęły mnie zapraszać inne zgromadzenia z okolicy.
Nasz kościół rodzinny był wówczas dość zamknięty w sobie. Chodzenie do innych zgromadzeń było źle widziane – pewnie z obawy, że ktoś mógłby odejść na dobre. Nawet rodzice i niektórzy krewni napominali mnie, bym nie przemawiał w innych kościołach.
Rozumiałem ich stanowisko, ale byłem przekonany, że wszyscy chrześcijanie powinni być jednością, odkładając na bok różnice doktrynalne i skupiając się na miłości do jednego Boga. Pragnąłem dzielić się swym świadectwem i zachęcać wszystkich, by zaufali Jezusowi. Jeden z moich przyjaciół – Jamie Pentsa – popierał to, że przemawiałem w różnych kościołach w okolicy. Osobiście woził mnie nawet na te wydarzenia własnym volvo.
Początkowo głosiłem Ewangelię głównie wśród młodzieży, nauczając o fragmentach Biblii, które wywarły na mnie najsilniejszy wpływ. Te przemówienia zyskały dużą popularność, więc zacząłem co miesiąc zamieszczać je w newsletterze rozsyłanym do wszystkich, którzy dopisali się do mojej listy mailingowej. Założyłem też własną stronę internetową, aby ludzie mieli stały dostęp do moich tekstów i mogli zapraszać mnie do głoszenia Ewangelii w różnych miejscach.
Wkrótce zacząłem otrzymywać ponad siedemdziesiąt zaproszeń tygodniowo – od kościołów, klubów biblijnych i organizacji młodzieżowych. Pomyślałem, że dobrze by było nagrywać niektóre z moich wystąpień na wideo. Później wysyłałem te pierwsze DVD zatytułowane Life Without Limbs [Życie bez kończyn] do wszystkich, którzy o to poprosili przez moją stronę.
W pewnym momencie nagranie dotarło do RPA, gdzie obejrzał je człowiek o nazwisku John Pingo. Skontaktował się ze mną i zaproponował, abyśmy zrobili tournée po jego kraju. Choć ten pomysł wzbudził w moich rodzicach wiele obaw, zgodziłem się. Był to początek międzynarodowej kariery, w ramach której przemawiałem jak dotąd w ponad sześćdziesięciu krajach całego świata. W miarę jak pojawiały się nowe możliwości, Bóg poruszał serca moich przyjaciół, kuzynów, wujków, a nawet mojego rodzonego brata, aby pomagali mi przezwyciężać codzienne trudności, dzięki czemu mogłem ewangelizować coraz większe rzesze ludzi – a oni byli naocznymi świadkami nawróceń.
Zawód chrześcijańskiego nauczyciela i mówcy motywacyjnego był nieoczekiwanym błogosławieństwem i – patrząc z perspektywy czasu – niewątpliwie Bożym planem na moje życie. Każde nowe przemówienie napełniało mnie coraz większą pasją i radością. Biorąc pod uwagę, że w dzieciństwie widziałem czasem swoją przyszłość w czarnych barwach, byłem bardzo szczęśliwy, dostrzegając, jak entuzjastycznie ludzie reagują na moje przemówienia i nagrania. Dla kogoś, kto swego czasu stracił wszelką nadzieję, nie ma nic cenniejszego niż dawanie nadziei innym. To, że jako młody chłopak mogłem dzielić się refleksjami nad Ewangelią Jezusa z wieloma ludźmi w każdym wieku, napełniło mnie poczuciem sensu. Czułem, że jestem potrzebny, co było dla mnie bardzo ważne. Zbliżyłem się także do Boga, widząc, ilu ludzi po moich wystąpieniach podchodzi do ołtarza i zawierza życie Chrystusowi.
Byłem także świadkiem mocy słowa Bożego. Uważam, że inspirowanie innych w 80% polega na opowiadaniu różnych historii. Pismo Święte składa się głównie z opowieści i świadectw – historii, które wzbudzają wiarę w ludziach i mówią o wierności Boga. Gdy czytasz słowo, rodzi się w Tobie wiara.
Rzadko się tym dzielę, ale gdy miałem jakieś dwanaście lat, wychodziłem z mrocznego okresu depresji. Miałem ogromne pragnienie jak najgłębszego poznania Boga, więc – za pomocą stopy – zacząłem mozolnie przepisywać całą Biblię na komputerze.
Na samym początku, gdy byłem zaledwie w połowie pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju, do pokoju weszła mama. Słysząc stukanie w klawiaturę, zapytała, co robię.
– Przepisuję Pismo Święte – odparłem.
– Synku – powiedziała – przecież ono już jest napisane.
Racja. Wtedy pisałem jeszcze bardzo wolno – zaledwie osiemnaście słów na minutę. Dotarło do mnie, że podjąłem się zadania, które mnie przerasta. Dałem sobie spokój z przepisywaniem, ale miłość do Bożego słowa została we mnie już na zawsze. Za każdym razem, gdy czytam Biblię, uczę się czegoś nowego, odkrywam coś głębszego i istotniejszego. A z każdym takim nowym spojrzeniem rośnie we mnie szacunek do Boga i miłość do Jezusa.
Książkę można kupić na stronach Wydawnictwa Aetos
opr. ab/ab