Patrzeć, rozważać, naśladować

Na czym polega prawdziwa pobożność maryjna?

Pamiętam rozmowę, w której na propozycję wspólnej modlitwy („Może odmówmy dziesiątek różańca?”), zapytałem: a jaką tajemnicę? Osoba, z którą rozmawiałem, popatrzyła na mnie, jakbym nagle spadł z kosmosu. Po oczach widziałem, że nie rozumiała sensu pytania.

„A co to za różnica?” - spytała. Odpowiedziałem cierpliwie: Przecież różaniec ma sens wtedy, gdy odmawiając go, rozważamy tajemnice. Jeśli tego nie robisz, to po prostu odmówisz pobożnie „Ojcze nasz”, dziesięć „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu”. Ale nie będzie to różaniec!

Jaka pobożność maryjna?

Patrzeć, rozważać, naśladować

 źródło: photogenica.pl

Ta historia pokazuje, że kult Maryi - choć emocjonalnie nieraz bardzo nam bliski - pozostaje czymś nie zawsze właściwie rozumianym. Nabożeństwo do Niepokalanej tradycyjnie wiązane jest z polskim katolicyzmem, mówi się nawet o maryjnym rysie wiary Polaków. Czasem jednak, słuchając tego typu wypowiedzi, zadaję sobie pytanie, ile w owym maryjnym rysie naszej wiary rysów twarzy Maryi - czyli w jakim stopniu oddajemy Jej cześć tak, jak Ona sobie tego życzy? Przypomina mi się w tym momencie scena z jakiegoś zamku, który dane mi było swego czasu odwiedzić. Charakteryzował się on dość ciekawą konstrukcją architektoniczną - na wprost wejścia do kaplicy znajdowało się wejście do lochu i izby tortur. Przewodnik tłumaczył, że kaci mieli zakaz torturowania podczas nabożeństw, by jęki nieboraków nie zakłócały modlitewnego skupienia. Ta swoista „pobożność” możnowładcy staje się jakimś ponurym streszczeniem sytuacji, w której wiarę sprowadzamy właśnie do pobożności, modlitw i wzruszeń, jednocześnie odgradzając ją grubym murem od życia, realnych sytuacji, które ono niesie i związanych z tym - nieraz trudnych i dramatycznych - wyborów.

Naśladować, a nie wzdychać

Prawdziwość wiary mierzy się nie ilością pobożnych westchnień ani wznoszonych modlitw. Owszem, modlitwa jest bardzo ważna, ale pod warunkiem, że nie pozostaje sztuką dla sztuki, a jest połączona z życiem i przekłada się na nie. A jak ma się przekładać? Ano tak, że to, co mówię (ale przede wszystkim rozważam i słucham) na modlitwie, przenika mnie i kształtuje moje wnętrze. Modlitwa ma powodować, że myśli Boga stają się moimi myślami, Jego drogi - moimi drogami, Jego słowa - moimi słowami. Tu powrócę do historyjki ze wstępu: różaniec jest różańcem, a nie odmawianiem „zdrowasiek” wtedy, gdy rozważam tajemnice z życia Jezusa i Maryi. Rozważam - to znaczy wpatruję się w nie, słucham, próbuję odnaleźć w tych scenach siebie i swoje życiowe sprawy. Św. Ignacy Loyola radził, by widzieć osoby, słuchać ich słów, patrzeć, co czynią i wyciągać z tego dla siebie jakiś pożytek. A zatem na czym polega prawdziwy kult Maryi? Na naśladowaniu. To znaczy, że mam rozważać życiowe postawy Maryi, uczyć się od Niej i postępować tak, jak Ona.

Jej też nie było łatwo

Oczywiście, łatwo jest szukać w takich sytuacjach wymówki, że Maryja, jako wolna od grzechu pierworodnego, miała łatwiej - a my jesteśmy słabi, niedoskonali i grzeszni. Jednak po wymówki sięgają zwykle ci, którzy tak naprawdę nie chcą czegoś zrobić. Ci, którzy chcą być prawdziwymi uczniami Maryi, nie będą się zrażać niepowodzeniami, własną grzesznością i niedoskonałością. Oni wiedzą, że nikt nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych. Pan Bóg nie żąda od nas bezgrzeszności. Prawda o grzechu jest wpisana w naszą kondycję. Pan Bóg żąda od nas wysiłku i trudu, postawy gotowości do słuchania i nawrócenia, chęci przemiany. A z drugiej strony - naprawdę Maryi było tak łatwo? Postawmy się w Jej sytuacji: najpierw Zwiastowanie. Całkowite zaskoczenie, niepewność, propozycja, która wywraca wszelkie życiowe plany. A Ona nie wymawia się. „Oto ja, Służebnica Pańska”. Później powrót z domu Elżbiety i trudna sytuacja z Józefem, który miał prawo nie wierzyć w Jej historię i domniemywać zupełnie innych przyczyn Jej stanu błogosławionego. Tak - wiara i zaufanie Maryi bardzo szybko zostały wystawione na próbę. A Boże Narodzenie? Takie radosne święto - a przecież kryje się za nim dramat Matki, która rodzi swoje dziecko w stajni. Która z kobiet chciałaby wydać swą pociechę na świat w takich warunkach? Później ofiarowanie i niepokojące proroctwo Symeona. Potem ucieczka do Egiptu, w nieznane, z lękiem przed siepaczami Heroda... i zaczynanie wszystkiego od zera w obcej ziemi. Później powrót i codzienne życie w Nazarecie - nie tak słodkie i ulukrowane, jak to nieraz pobożnie, i zupełnie niezgodnie z prawdą, przedstawiają apokryfy czy legendy. A trzy dni szukania dwunastoletniego Jezusa? Chyba tylko matki, którym zaginęło dziecko, wiedzą, co to znaczy... Trzy doby rwącego serce niepokoju, domysłów, lęku... Działalność publiczna Jezusa - i te wszystkie słowa, krzywdzące domysły... Jezus wyrzucony precz z rodzinnego miasta... a wreszcie moment, gdy zawisł na krzyżu i ciągnące się niemiłosiernie sekundy i minuty Jego pobytu w grobie - aż do radości Zmartwychwstania.

Czy już rozumiemy? Życie Maryi nie było bajką. W Jej życiu każdy z nas może odnaleźć i rozpoznać swoje. Patrząc na Maryję, uczymy się reagować na wolę i natchnienia Boga tak, jak Ona. Także wtedy, gdy jest trudno. Także wtedy, gdy sercem targa niepewność. Także wtedy, gdy trzeba powiedzieć Bogu „tak” w sytuacji, gdy wydaje się On niszczyć nasze życiowe plany i nadzieje. W kluczowych momentach życia i szarości dnia codziennego Maryja jest z nami - jako nasz Wzór, ale także jako nasza Wspomożycielka i Opiekunka. Wpatrujmy się w Nią, ale nie poprzestawajmy na patrzeniu. Uczmy się od Niej i naśladujmy Ją. Dopiero wtedy będzie to prawdziwy kult Maryi - taki, jaki Jej się podoba.

KS. ANDRZEJ ADAMSKI
Echo Katolickie 33/2012

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama