Jazda w taczce nad przepaścią

Łatwo stać na ambonie i przemawiać, kiedy nie ma się większych problemów. Ale zawierzyć Bogu wtedy, kiedy pojawia się kłopot, kiedy żołądek zwija się w trąbkę ze strachu, kiedy żyje się w ciągłym stresie... nie jest łatwo

Do pewnego miasta przyjechał cyrk. Furorę robił zwłaszcza linoskoczek, który rozciągnął linę między dwoma wysokimi budynkami, a następnie zachwycał zgromadzoną publiczność swoimi umiejętnościami. Wszyscy bili mu brawo.

W pewnym momencie linoskoczek zapytał: A czy wierzycie, że mogę wziąć taczkę i spacerować z nią po linie? - Taaaaaaaak! - krzyknęli wszyscy zgodnym chórem. I rzeczywiście, artysta wziął specjalnie przygotowaną taczkę i zaczął z nią spacerować po linie. Dostał jeszcze większe brawa. Po czym zadał kolejne pytanie: A czy wierzycie, że mogę z tą taczką spacerować po linie także wtedy, gdy będzie w niej ktoś siedział? I znów wszyscy jednogłośnie krzyknęli „Taaaaaaaaak!”. Wtedy zapytał: To w takim razie kto chce spróbować usiąść w taczce? Zapraszam chętnych!

I wtedy zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na siebie, ale nikt się nie zgłosił.

Wierzyć - zawierzyć

To opowiadanie bardzo dobrze ilustruje różnicę między dwoma słowami, które są do siebie podobne, ale mają inne znaczenie: „wierzyć” i „zawierzyć”. Choć wszyscy wierzyli, że linoskoczek jest w stanie spacerować po linie z taczką, w której siedzi człowiek, to jednak nikt nie chciał być tym człowiekiem. Nikt nie chciał ZAWIERZYĆ mu swojego życia.

Przeżywamy Rok Wiary, jest zatem rzeczą słuszną w czasie Adwentu zatrzymać się chwilę i zastanowić nad kwestią wiary. W codziennym języku dość często używamy słowa „wierzyć”. Ba, zapewne sami określamy siebie mianem ludzi wierzących, mając tu na myśli przede wszystkim swoje odniesienie do Pana Boga. Tu jednak trzeba zwrócić uwagę na podstawową różnicę, jaka zachodzi między aktem wiary a postawą wiary.

Akt wiary to przede wszystkim działanie naszego umysłu i woli, wspartych łaską Bożą. Polega - w dużym uproszczeniu - na przyjęciu za prawdę twierdzenia o tym, że Bóg istnieje, a w dalszej kolejności - o tym, jaki Bóg jest. Do zaistnienia aktu wiary potrzebna jest łaska Boża. Jednak, aby mówić o prawdziwej wierze, akt wiary musi prowadzić do postawy wiary - czyli prawdziwej relacji z Bogiem, ufnej nadziei wobec Niego, wejściu w dialog miłości (odpowiadam swoją miłością na miłość Boga). Mówiąc inaczej - zawierzam swoje życie Bogu, oddaję Mu je, czynię Go Panem swojego życia.

Wierzę w Boga... jakiego?

W praktyce przejście od aktu wiary do postawy wiary bywa dosyć trudne. Możemy spotkać ludzi, którzy mówią, że wprawdzie wierzą w Pana Boga, ale traktują Go na przykład jako bezosobową siłę. Czasem ich Bóg, w którego wierzą, nie ma nic wspólnego z prawdziwym obrazem Boga. Jest jakimś dziwnym awatarem, stworzonym przez nich samych, ulepionym z własnych życiowych doświadczeń, przekonań rodem z różnych religii, własnych życiowych zranień i uprzedzeń. Czasem po prostu jest to Bóg (a raczej bożek) uczyniony na obraz i podobieństwo tego, kto w niego wierzy. To znaczy, że tak naprawdę taki człowiek chce być Bogiem sam dla siebie. Można też spotkać się z głosami ludzi, którzy wprawdzie życzliwie mówią o Panu Bogu, a nawet życzliwie odnoszą się do Kościoła („Kościół nic złego nie uczy, pełni ważną rolę społeczną”), ale nie przekłada się to bezpośrednio na ich postawy życiowe. Skrajnym przykładem takiej postawy jest tzw. ateizm praktyczny, to znaczy życie w taki sposób, jakby Pan Bóg nie istniał, choć zewnętrznie deklaruje się wiarę w Jego istnienie, a nawet przywiązanie do Niego. Ostrzeżeniem w takiej sytuacji są słowa św. Jakuba: „Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą” (Jk 2,19). Nie wystarczy uznać, że Bóg istnieje. Trzeba jeszcze oddać Mu swoje życie.

Życie weryfikuje

To jest właśnie postawa wiary, postawa zawierzenia. Mówiąc krótko: to życie samo weryfikuje prawdziwość naszych deklaracji. Jezus ostrzegał, że nie każdy, kto mówi „Panie, Panie” wejdzie do królestwa, ale tylko ten, który pełni wolę Ojca.

Oczywiście, łatwo mówi się o zawierzeniu wtedy, kiedy wszystko idzie dobrze. Myślę, że to doświadczenie nie tylko moje, ale większości kapłanów. Łatwo stać na ambonie i przemawiać, kiedy nie ma się większych problemów. Ale zawierzyć Bogu wtedy, kiedy pojawia się kłopot, kiedy żołądek zwija się w trąbkę ze strachu, kiedy żyje się w ciągłym stresie... nie jest łatwo. Kiedy na kogoś się zdenerwuję, kiedy na kimś się zawiodłem, kiedy moje nadzieje legły w gruzach. Kiedy dowiaduję się o chorobie, o nagłej śmierci bliskiej osoby... Albo, jak śpiewa zespół Perfect, „gdy ktoś kto mi jest światełkiem, gaśnie nagle w biały dzień. Gdy na drodze za zakrętem przeznaczenie spotka mnie”. Albo kiedy ulegam wypadkowi, albo... lista może ciągnąć się w zasadzie w nieskończoność. Wówczas przychodzi moment, kiedy Pan Bóg mówi „Sprawdzam”. Chwila oczyszczenia i chwila prawdy.

Wiara to nie emocje

Ogromnym błędem, jaki można w takich sytuacjach popełnić, jest utożsamienie wiary (lub jej braku) z naszymi emocjami. To, że czujemy lęk, stres, czasem bunt - jest w takich sytuacjach naturalne. Nie mamy wpływu na nasze uczucia i emocje, one od nas po prostu nie zależą. Zaufanie, zawierzenie Bogu to decyzja naszej woli. Dobrym przykładem jest tu modlitwa Jezusa w Ogrójcu - choć w swoim człowieczeństwie odczuwał On lęk przed męką i śmiercią, choć myśl o krzyżu wywoływała w Nim śmiertelną trwogę (której zewnętrznym znakiem był krwawy pot), to jednak postawa, decyzja woli była jednoznaczna: „Ojcze, nie moja wola, ale Twoja niech się stanie!”. Również wielu świętych, nawet wielkich mistyków, przechodziło w swoim życiu tak zwaną „noc wiary”, która doprowadzała ich na krawędź skrajnego duchowego wyczerpania, czy wręcz myśli samobójczych. To ostateczna próba wierności Bogu w ogołoceniu ze wszystkiego... jednak po jej przejściu następuje radość i zjednoczenie z Nim. Zatem lęk o siebie i samotność można pokonać. Pomocą jest tu oczywiście łaska Boga.

Decyzja woli

Warto tez uświadomić sobie, że wielkim darem i ratunkiem jest w takich momentach modlitwa uwielbienia. Kilka dni temu czytałem na portalu „wiara.pl” tekst, zwierający świadectwa, mówiące, jak modlitwa uwielbienia jest w stanie zmienić trudne sytuacje. Autor tekstu, Marcin Jakimowicz, przytacza zdanie ks. Mirosława Nowosielskiego: „Uwielbiaj Pana Boga drewnianymi wargami. Mimo udręki wejdź w modlitwę wielbiącą i zobacz, że wtedy łatwiej jest żyć”. I inne ważne zdanie: „Zły duch nie wkracza w wypełnione uwielbieniem tereny”. Modlitwa uwielbienia, przywracająca Bogu miejsce numer jeden w naszym życiu, oddawanie Mu chwały, to jednocześnie wprowadzanie porządku w nasze życie. Nie oznacza to, że Bóg z automatu odmieni trudną sytuację. Zmieni przede wszystkim mnie, mój sposób przeżywania jej. Jak to działa? Kilka dni temu, w sobotę 24 listopada, obchodziliśmy w liturgii wspomnienie świętych męczenników z dalekiego Wietnamu. Godzina Czytań podaje fragment listu jednego z nich: „To więzienie jest prawdziwym obrazem wiecznego piekła: do okrutnych udręczeń wszelkiego rodzaju, jak pęta, żelazne łańcuchy i kajdany, dołącza się nienawiść, mściwość, obelgi, słowa nieprzyzwoite, przesłuchania, złe czyny, fałszywe przysięgi, przekleństwa, wreszcie trwoga i smutek. Bóg, który niegdyś wybawił trzech młodzieńców z pieca ognistego, zawsze jest przy mnie, uwolnił mnie od tych utrapień i zmienił je w słodycz, „bo na wieki Jego miłosierdzie”.

Pośród tych cierpień, które innych zwykle przerażają, z łaski Bożej napełniony jestem radością i weselem, ponieważ nie jestem sam, lecz z Chrystusem”.

Tak... Pan Bóg czasem zaprasza nas do przejażdżki w taczce jadącej po linie. Ma do tego prawo, bo On sam jest Panem naszego życia. Pytanie brzmi, czy my tak naprawdę chcemy ZAWIERZYĆ Jemu nasze życie i decyzją woli trwać przy Nim nawet w największych trudnościach.

Ks. Andrzej Adamski
Echo Katolickie 48/2012

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama