Obok Najświętszej Maryi Panny, w czasie Adwentu szczególną postacią jest dla nas Jan Chrzciciel
Rozważania adwentowe
Obok Najświętszej Maryi Panny, w czasie Adwentu szczególną postacią jest dla nas Jan Chrzciciel. Ten, który wskazał podczas Chrztu w Jordanie na Jezusa jako na zapowiedzianego Mesjasza. Ten, który pragnął się umniejszać, by mógł wzrastać Jezus. Ten, który męczeńską śmiercią zaświadczył o prawdziwości głoszonych przez siebie słów.
„Co mamy czynić?” - pytają ludzie Jana Chrzciciela. Jego niezwykła osobowość przyciągała tłumy, zaś zdecydowanie i niezwykłość jego słów rodziły w ludzkich sercach przypuszczenia, czy ten surowy mężczyzna nie jest przypadkiem zapowiadanym przez proroków Mesjaszem. Mimo iż Jan zdecydowanie zaprzeczał, jego popularność nie słabła. Co dziwne - nie mówił też rzeczy łatwych. Nie schlebiał słuchaczom, nie starał się zaspokajać ich oczekiwania. Daleko mu było do ówczesnej odmiany „politycznej poprawności” i słownego „głaskania” słuchających go tłumów.
A jednak słuchali go. Przychodzili z daleka. Znosili ścisk i niewygodę - a potem, przełamując wstyd, wchodzili do Jordanu, by wyznać swe grzechy i przez gest obmycia zadeklarować swą gotowość do nawrócenia, do przemiany życia, do powitania mającego już wkrótce nadejść Zbawiciela. A działo się tak dlatego, że Jan był wiarygodny - bowiem sam żył według zasad, których nauczał. Nie był jak faryzeusze, zachęcający do wielkich wyrzeczeń - zaś sami stroniący od nich niczym przysłowiowy diabeł od święconej wody. Nie był jak uczeni w Piśmie, którzy starannie „unieszkodliwiali” słowo Boże, owijając je w mniej lub bardziej uczone (i niezrozumiałe zarazem) wyjaśnienia.
Ci, którzy przychodzili do Jana, widzieli, że On nie tylko głosi Słowo, ale jest człowiekiem Słowa. Że ono żyje w nim. Dlatego też, słuchając głoszonej przez niego dobrej nowiny, z całym zaufaniem pytali go: „Co mamy czynić?”. To znaczy: jak mamy to Słowo wprowadzić w czyn, w życie? Jak sprawić, by nie było tylko martwą literą, sztuką dla sztuki? Błyskotliwym popisem kaznodziejskim, który rodzi chwilowe wzruszenie i nawet podziw dla mówcy, ale nijak nie przekłada się na życie?
Byli zapewne tacy, którzy słysząc odpowiedź Jana, krzywili się, nazywając ją moralizatorstwem. Bo przecież nie dawał on żadnych spektakularnych pouczeń. Nie mówił mądrze o egzystencjalnym charakterze słowa Bożego. Mówił rzeczowo - pokazując, że słowo Boże jest skierowane wprost do każdego człowieka i niesie konkretne wskazania i wezwania do realizowania go. Te wezwania są proste i zwyczajne, niczym życie przeciętnego człowieka i sprowadzają się do jednego: wypełniaj dobrze swoje obowiązki - tam, gdzie Pan Bóg cię postawił. Nieważne, czy jesteś profesorem na uniwersytecie, sprzątaczką w szpitalu, czy też lekarzem, kierowcą, urzędnikiem... Bóg dziś do ciebie kieruje swoje Słowo. Tu i teraz.
Ten Janowy głos w naszych czasach podjęła święta Tereska od Dzieciątka Jezus, pisząc w jednym ze swych listów, że w świecie wiary, gdy ktoś podnosi igłę z podłogi i robi to z miłością, ten gest zbawia dusze. Ta droga do świętości - zwana „małą drogą” - do dziś przyciąga i fascynuje wielu, którzy chcą ją naśladować.
To słowo Boże Jan głosi na pustyni. Nie powinniśmy jednak rozumieć tej pustyni zbyt dosłownie, nie chodzi tu o wskazanie konkretnego punktu na mapie. W języku Biblii pustynia nie oznacza miejsca czy przestrzeni wypełnionej piaskiem. W języku Biblii pustynia oznacza samotność, oschłość, bezradność, wypalenie... Oznacza sytuację bezradności, odcięcia od wszystkich naszych dotychczasowych przyzwyczajeń i przywiązań. Oznacza ciemność i duchową pustkę, która wydaje się człowieka osaczać i przytłaczać.
Nie trzeba jechać na Saharę, by znaleźć się na pustyni. Życie samo prowadzi nas ku sytuacjom, które tworzą pustynię duchową; które sprawiają, że czujemy się zagubieni, bezradni, przygnieceni, pozbawieni radości życia, spontaniczności, puści...
Wszelkie duchowe i psychiczne cierpienia, nieporozumienia, upadki, straty; doświadczenie niesprawiedliwości i pogardy, odrzucenia... Wszystko to, co nas „biczuje” lub wręcz „krzyżuje”, co nas trapi, przekreśla nasze pragnienia i plany, boli, kaleczy. Poczucie winy, rozczarowania, smutku, cierpienia, samotności... wszystko to jest realną częścią naszego życia i wszystko to wprowadza w nie element pustyni.
Na pustyni człowiek jest sam. Nie jest w stanie nikomu przekazać swojego stanu. Nie jest w stanie przyjąć pocieszenia ze strony innych. Pustynia przenika go całego, nie można od niej uciec.
I może się wydać zdumiewające, że przy wszystkich powyższych znaczeniach - pustynia jawi się w Piśmie św. także jako miejsce nadziei. Miejsce oczyszczenia, spotkania z Bogiem. „Konieczny punkt odniesienia dla zdezorientowanego życia, któremu zagraża rozpad, zagłada, które jałowy niepokój pozbawia treści” (A. Pronzato, Rozważania na piasku). Miejsce, gdzie oczyszczamy się z pośpiechu, niecierpliwości, tyranii terminów, pośpiechu. Miejsce, gdzie uczymy się pokory, czekania i cierpliwości.
Zarówno Naród Wybrany, jak i wielkie postacie biblijne (Mojżesz, Abraham, Jakub) przechodzili przez doświadczenie pustyni. Podobnie wielcy mistycy i święci.
Dlatego nie uciekajmy przed pustynią. Ona wkracza w nasze życie niespodziewanie, potrafi je wywrócić..., ale paradoksalnie jest wielkim darem Boga. Jest szansą na to, by usłyszeć Jego głos. By doświadczyć Jego wielkiej miłości, mocy i opieki. By przywrócić właściwy porządek naszemu życiu. I dziwne: gdy doświadczenie pustyni już się kończy, człowiek tęskni za pustynią - gdyż czuje, że właśnie wtedy był w pełni sobą, był autentyczny, nieuwikłany w tysięczne gry i gierki, jakie nieraz w życiu prowadzi sam ze sobą, z innymi ludźmi, a wreszcie z samym Bogiem.
Czy pozwolimy Bogu, by podczas tego Adwentu wyprowadził nas na pustynię i mówił do naszego serca? Jaki głos usłyszymy? Czy pozwolimy, aby to słowo Boże zakiełkowało w nas i będziemy je pielęgnować, aby kiedyś wydało plon?
ks. Andrzej Adamski
Echo Katolickie 50/2012
opr. ab/ab