Prostota. Jak nie komplikować sobie życia
Wydawnictwo ESPRIT,
Rok wydania: 2014, ISBN 978-83-64647-11-6 |
Mark Batterson Prostota
Jak nie komplikować sobie życia
Przemęczony. Przytłoczony. Zbyt zajęty. Brzmi znajomo?
Dzisiejsze tempo życia może doszczętnie wykończyć zwyczajnego człowieka. Co gorsza, nieustanne zabieganie i troska o rzeczy doczesne powodują, że tracimy z oczu to, co naprawdę ważne. A co, jeśli życie może wyglądać inaczej? Co by się stało, gdyby odrzucić to, co zbędne i żyć dla tych, których kochamy? Jeśli, kierując się sprawami najważniejszymi, wybierzemy proste życie, będziemy musieli nie tylko zmienić tygodniowy grafik czy uporządkować szafę. Droga prostoty wymaga w pierwszej kolejności oczyszczenia duszy. Dopiero potem można przestać robić to, co się nie liczy i zacząć robić to, co ważne. (...) Craig Groeschel |
Relacja z drugą osobą.
Kilka lat temu miałem „chwilę słabości” o wiele gorszą niż przypadek Marty. W tym czasie byłem wyczerpany i to nie od kilku dni ani nawet nie od kilku tygodni, ale od miesięcy. Było tak źle, że moja żona i dzieci zasugerowały mi, że być może powinienem spędzić jakiś czas w naszym rodzinnym domku wakacyjnym w Michigan. Sam. Jednomyślnie i nie wprost wysyłały mi jasny i wyraźny sygnał: jesteś nieznośny. Twoja obecność to dla nas żadna przyjemność. Idź, zajmij się sobą przez kilka dni. A najlepiej wyjedź do innego stanu!
Nie trzeba było geniuszu, żeby zgadnąć, o co chodzi. Spakowałem więc torbę.
Kiedy szedłem korytarzem do garażu, zobaczył mnie nasz mały piesek i zszedł mi z drogi, chowając się w pralni. Nawet pies wiedział, że jestem poirytowany. Zdaje się, że ja sam zorientowałem się w sytuacji jako ostatni.
Gdy tamtego dnia jechałem do naszego domku, trzymałem w ręku drewnianą łyżkę jak Marta i dawałem wykład Bogu. Narzekałem na starszyznę kościoła: „Mają nierealistyczne oczekiwania!”. Narzekałem na pracowników: „Zawsze tyle ode mnie chcą, a tak rzadko mi dziękują”. W pewnym momencie łyżka urosła do rozmiarów wiosła i zacząłem narzekać na naszą kongregację: „Sądzą, że jestem maszynką do wygłaszania kazań, a jako człowiek nic ich nie obchodzę”.
Przez trwającą cztery godziny jazdę samochodem cały czas potrząsałem łyżką. Kiedy dojechałem do domku, położyłem torbę w sypialni i poszedłem do kuchni, żeby przygotować sobie coś do jedzenia. Otworzyłem lodówkę i przekonałem się, że jest pusta, co doprowadziło do kolejnych narzekań: „Ten, kto był tu ostatnio, nawet nie pomyślał o tym, kto przyjedzie jako następny — i kto płaci wszystkie rachunki! Ich również kompletnie nie obchodzę!”.
Tak więc pojechałem do niewielkiego sklepu spożywczego w miasteczku, żeby kupić trochę żywności. I nie byłem z tego powodu zadowolony, możecie mi wierzyć.
Kiedy zapłaciłem, ruszyłem w stronę oszklonego wyjścia. Kątem oka dostrzegłem mężczyznę, którego widywałem wcześniej w miasteczku — kalekiego weterana wojny w Wietnamie poruszającego się na wózku inwalidzkim. On również zmierzał w stronę wyjścia ze sklepu. Oszacowałem prędkość, z jaką się poruszał, i porównałem ze swoją. Oszacowałem dystans dzielący go od wyjścia. Pamiętam, że wtedy pomyślałem: „Bez żartów! On i ja sięgniemy drzwi dokładnie w tym samym czasie. On porusza się powoli, ponieważ jest na wózku inwalidzkim, a ja powinienem być uprzejmy i mu pomóc...”.
A moją następną myślą było: „Co jeszcze mi się dzisiaj złego przydarzy, Boże? Co jeszcze może pójść nie tak?”.
W tej samej chwili Bóg zdjął łuskę z moich oczu i ujrzałem bezmiar urazy, wyczerpania i ciemności, które wypełniły mi serce. I naprawdę nie przesadzam, ale kiedy ujrzałem wszystkie te rzeczy, z całą ich brzydotą, poczułem, jak nogi uginają się pode mną. Pomyślałem, że w tej chwili mógłbym na miejscu zwymiotować.
Wziąłem się w garść na tyle, by pomóc temu gościowi wyjechać ze sklepu, lecz kiedy już znalazłem się na zewnątrz, musiałem przyznać przed Bogiem i sobą, że bardziej przejąłem się tymi dodatkowymi piętnastoma sekundami poświęconymi na ułatwienie temu żołnierzowi wyjazdu ze sklepu niż piętnastoma latami, które spędził na wózku na skutek ran, jakie odniósł, służąc naszemu krajowi.
Kiedy sobie to uświadomiłem, na miękkich nogach poszedłem do samochodu, usiadłem za kierownicą, po czym oparłem na niej głowę i wybuchnąłem: „Co się ze mną stało? Kim ja jestem?”.
Musiałem przyznać, że nie podoba mi się to, kim się stałem. I zacząłem błagać: „Boże, pomóż mi. Boże, pomóż mi. Boże, pomóż mi”.
To była chwila, w której osiągnąłem dno, chwila, w której w końcu zdałem sobie sprawę z rozmiaru swojego wycieńczenia. Ta chwila na parkingu przed sklepem spożywczym, kiedy zacząłem to rozumieć, przypominała moment, kiedy alkoholik budzi się na taczkach sąsiada o trzeciej nad ranem i w końcu przyznaje: „Za dużo wypiłem. Jak to się stało?”. Po prostu siedziałem tam, pytając Boga: „Jak to się stało? Jak to się stało, że jestem dziś tym przytłoczonym, przepracowanym, wykończonym człowiekiem, pozbawionym współczucia i wściekłym na wszystkich? Jak do tego doszło?”.
Owego dnia, zanim opuściłem parking, poprzysiągłem sobie: „Nigdy więcej nie pozwolę sobie na takie wycieńczenie. Cena jest zbyt wysoka. Nigdy więcej”. I do dziś mam maniacką awersję do stanu wyczerpania. Wiem, jaki się staję, kiedy dochodzę do granicy wytrzymałości. Wiem, do czego jestem zdolny. I nie zamierzam pakować się w to powtórnie.
Wiem, że rozczarowuję wielu ludzi, kiedy proszą mnie, żebym coś dla nich zrobił, a ja muszę odmówić:
„Proszę, poprowadź moją ceremonię ślubną”;
„Czy zechciałbyś udzielić rady mojemu synowi?”;
„Czy możesz udzielić mi wsparcia w pewnej sprawie?”;
„Czy możesz...?”.
Ponieważ jestem pastorem i przyjacielem wielu wspaniałych ludzi, trudno mi odmawiać im pomocy i rezygnować z tylu wspaniałych rzeczy, w które mógłbym się zaangażować — w kościele i na świecie. Wiem jednak z własnego doświadczenia, jak ważne jest, by nie pozwolić sobie na całkowite wyczerpanie. Osiągnąłem już raz punkt krytyczny i to mnie przerosło. Stan całkowitego wyjałowienia sprawiał, że ludzie wokół mnie cierpieli i że cierpiała na tym również moja dusza.
Kiedy postanawiasz, że już nigdy nie chcesz czuć się wyjałowiony, zaczynasz przywiązywać większą wagę do tego, by doładowywać akumulatory. Jeśli zdecydujesz się żyć w taki sposób, by mieć większe rezerwy energii, bez wątpienia znajdą się ludzie, których rozczarujesz. Uwierz mi, będziesz musiał walczyć, żeby utrzymać w swoim życiu niezbędny poziom energii. Ale nikt inny nie zadba o to, byś miał wystarczającą ilość paliwa, jeśli ty sam tego nie zrobisz. Uzupełnienie pokładów energii i trzymanie się w życiu pewnych zasad zależy tylko od ciebie.
Nie wiem, czy kiedykolwiek — tak jak ja — również i wy sięgnęliście dna, ale wiem, że nie ja jeden gram w grę wyczerpania. Pewien przemęczony ojciec z Willow Creek powiedział mi ostatnio, że niedawno prawie uderzył swego piętnastoletniego syna. Mężczyzna ten jakieś sześć miesięcy „jechał na oparach” i kiedy kilka tygodni temu wdał się z synem w kłótnię, niemalże go uderzył! Na szczęście zatrzymał się w pół ruchu i był tak przerażony własnym gniewem, że zadzwonił do mnie, by o tym porozmawiać; zadzwonił również do doradcy chrześcijańskiego1. Był w szoku: „Byłem o włos od uderzenia własnego syna. Co się ze mną stało?”. Wyczerpanie może być okupione naprawdę wysoką ceną.
Inny człowiek powiedział mi kiedyś: „Pozywam partnera biznesowego z czystej złośliwości. Nie zależy mi na wygranym procesie; chcę mu tylko zaszkodzić”. Odpowiedziałem: „Hmm, sądzę że jesteś w stanie rozchwiania nerwowego. Jesteś wyczerpany, przyjacielu. Jeśli zamierzasz angażować się w proces sądowy dla sportu, to znaczy, że bardzo dawno temu wyczerpałeś już swoje zasoby energii”.
Pewna znajoma para w Willow Creek złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Zarówno mąż, jak i żona, kiedy czują się wyczerpani, za dużo wydają. Ponieważ od dłuższego czasu byli wycieńczeni, chodzili do centrum handlowego i tam doładowywali baterie. Przekroczyli swoje limity na kartach kredytowych i teraz zalegają ze spłatami kredytu hipotecznego — jeśli coś się szybko nie zmieni, wszystko stracą.
Pozywanie kogoś do sądu dla sportu albo nadmierne wydawanie pieniędzy, aż do bankructwa... Oto właśnie wyjałowione życie.
opr. ab/ab