Praca i cierpienie

Fragmenty książki "Święta Faustyna i Miłosierdzie Boże"

Praca i cierpienie

ks. prof. Andrzej Witko

Święta Faustyna i Miłosierdzie Boże

ISBN: 978-83-60703-40-3

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007



1.6. Praca i cierpienie

25 marca 1936 roku Sekretarka Bożego Miłosierdzia przybyła do Walendowa pod Warszawą, gdzie niezwykle serdecznie była witana przez współsiostry. Kiedy pewnego dnia otrzymała tam pracę posprzątania refektarza, przystąpiła do obowiązku ubrana w habit zakonny. Jedna z sióstr zwróciła jej wtedy uwagę, by zdjęła habit i pracowała w chałacie. Faustyna odpowiedziała wówczas, że po to wstąpiła do zakonu, by chodzić w stroju zakonnym. Umiłowanie habitu było dla niej znakiem szczególnej miłości do Zgromadzenia. Do jednej z dziewcząt mówiła kiedyś: Żeby ludzie wiedzieli, co to jest zakon, to po murach by się wdrapywali do niego. Wielkim szacunkiem otaczała także kapłanów. Kiedy pracowała w kuchni, nigdy nie weszła do jadalni w ubraniu kuchennym, ale zawsze przebierała się w habit, co inne siostry uznawały za stratę czasu.

W Walendowie spotkała się z siostrą Beatą (il. 31), która miała skierowanie na tę placówkę tylko na jeden miesiąc. Pewnego dnia siostra Faustyna zwróciła się do niej, zachęcając, by przygotowała się na dłuższy pobyt. Ja tu będę krótko - mówiła - siostra zaś zostanie tu kilka lat. Nie były to miłe słowa dla siostry pragnącej jak najszybciej opuścić Walendów. Kiedy wkrótce Apostołka Bożego Miłosierdzia została przeniesiona do pobliskich Derd, a później do Krakowa, zaś nieszczęsna pozostała w Walendowie na jedenaście lat, dziwiła się, skąd Faustyna o wszystkim wiedziała? Czyżby powiedzieli jej o tym przełożeni?

Po krótkim pobycie w Derdach (il. 32) siostra Faustyna wyjechała 11 maja 1936 roku na stałe do Krakowa. Tam miała przeżyć ostatnie miesiące swego krótkiego życia. Początkowo wyznaczono jej pracę w ogrodzie (il. 33). Zbierała wówczas niewiarygodne plony, wielokrotnie wyższe od osiąganych przez inne siostry. Siostra Klemensa zeznała, że ogórki tak obrodziły, iż zrywano je całymi koszami, tak samo ze stosunkowo małej przestrzeni zbierano codziennie po 150 kg truskawek; również pomidory były tak liczne, że na niektórych krzakach naliczono po 80 sztuk.

Ciężka praca w ogrodzie nie wpłynęła na osłabienie zażyłości w obcowaniu z Panem Jezusem. Wręcz przeciwnie. Bardzo często siostra Faustyna modliła się przy pracy razem z wychowankami, a kiedy tylko miała wolny czas - zwłaszcza w niedzielę - długie chwile spędzała w kaplicy. Nic nie było wtedy w stanie wytrącić jej z modlitewnego obcowania z Panem. Jedna z dziewcząt, należąca do chóru zakładowego, wspominała, że z kaplicy prowadziły na chór stare, drewniane schody. Gdy kilkanaście dziewcząt szło śpiewać, powstawał zawsze niesamowity hałas. Siostry oglądały się i upominały, by zachowywać się możliwie najciszej. Siostra Faustyna, chociaż miała klęcznik ustawiony tuż przy schodach, nigdy nie obejrzała się, zawsze klęczała zatopiona w modlitwie, jakby ją cały świat nic nie obchodził.

Kiedy zajęcia uniemożliwiały dłuższą modlitwę, przychodziła częściej, na parę minut, klękała przed Najświętszym Sakramentem, czasem się tylko uśmiechnęła i szła do dalszej pracy, by z nową siłą spełniać swe obowiązki. W jej zachowaniu nie było pozy i sztuczności; była nadzwyczajnie zwyczajna - jak powiedziała o niej jedna przełożona. Niektóre siostry denerwowały się, widząc, jak zawsze wracała od Komunii św. z promiennym uśmiechem na twarzy, będącym wszakże znakiem jej zjednoczenia z Bogiem. Miłość do Chrystusa przynaglała ją do codziennego odprawiania drogi krzyżowej, adoracji Najświętszego Sakramentu i wiernego spełniania wszystkich ćwiczeń duchowych, do których była zobowiązana. Za zgodą przełożonych często po godzinie dwudziestej pierwszej, gdy w kaplicy nie było już sióstr, leżała krzyżem. To wszystko składało się na obraz tej Zakonnicy, w której, jak zauważyła jej przełożona, siostra Borgia - było coś nieuchwytnego, co promieniowało z jej postaci, co czasem niektóre siostry wyczuwały i co mogło czasem drażnić. Ta inność siostry Faustyny powodowała, że niektóre siostry nie były życzliwie do niej ustosunkowane; niekiedy, chcąc jej dokuczyć, nazywały ją świętoszką, kasztelanką czy królewną. Słysząc takie przycinki niechętnych sióstr, Faustyna nie reagowała; raz tylko odpowiedziała: Owszem, jestem królewną, bo płynie we mnie królewska krew Chrystusa.

Siostra Borgia, która była krytyczna wobec siostry Faustyny, postrzegała ją jako osobę naturalną, pogodną, wesołą, posiadającą dar przenikania ludzkich serc, z czym się ukrywała. Z drugiej strony jednak mówiła o niej, że z natury nie była pociągająca ani wylewna, raczej niedostępna, bez magnesu. Nie miała silnego zdrowia, dlatego można powiedzieć nie była osobą wygodną dla poszczególnych domów i lokalne przełożone domów raczej wolały mieć na jej miejsce bardziej produktywną siostrę. To, co specjalnie wybijało się w jej sposobie bycia, to miłość bliźniego i wielka życzliwość. Mimo że nie miała żadnego przygotowania czy wykształcenia pedagogicznego, umiała zawsze podejść w odpowiedni sposób do swoich podopiecznych. W towarzystwie innych sióstr Faustyna była bardzo aktywna, nierzadko też lubiła przewodzić, jak zeznała siostra Borgia. Niejednokrotnie też okazywała chęć wpływania na niektóre młodsze siostry, by pomóc im w życiu duchowym. Siostrze Bożenie m.in. mówiła, że aby dobrze spełniać posługę apostolską, trzeba dużo się modlić. Często pocieszała inne siostry w trudnościach, mówiąc, że taka jest wola Boża. Ta argumentacja przyczyniła się do tego, że niekiedy nazywano ją chodzącą wolą Bożą. Obcując z ludźmi w stanie grzechu, Święta odczuwała bóle w skroniach, jak od cierniowej korony, w boku, na nogach i rękach. Po jakości tych bólów - jak potwierdził to ks. Michał Sopoćko - umiała rozpoznać, jakim grzechem, kto obraził Boga.

Kiedy w jednej rozmowie siostra Bożena wyraziła żal, że nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego odbywa się w zamkniętej dla wiernych kaplicy, wówczas siostra Faustyna z rozpromienionym obliczem odpowiedziała: Przyjdzie czas niedługo, że brama naszego klasztoru będzie otwarta, ludzie będą przychodzić do naszej kaplicy i modlić się do Miłosierdzia Bożego. Z kolei siostrze Annie przepowiedziała, że wkrótce wybuchnie straszliwa wojna, ale siostry nie będą wygnane z Łagiewnik. Rzeczywiście, podczas drugiej wojny światowej trzykrotnie wisiało nad klasztorem niebezpieczeństwo wyrzucenia sióstr, jednakże modlitwa do Miłosierdzia Bożego przez przyczynę siostry Faustyny, zanoszona przy jej grobie, uratowała zakonnice.

Zdrowie siostry Faustyny było z każdym dniem coraz słabsze. Przełożeni, dla ratowania jej sił, wysłali ją 9 grudnia 1936 roku do szpitala na Prądniku pod Krakowem (il. VII). Od samego początku zyskała tam sobie sympatię i życzliwość zarówno personelu medycznego, jak i innych chorych. Wszyscy dziwili się, że pomimo cierpienia potrafiła zawsze być uśmiechnięta, a jej niezwykła postawa apostolska była zawstydzająca nawet dla kapłanów. Siostrze Serafinie wyznała kiedyś, że ksiądz tamtejszy prędko odjeżdża do miasta, więc chorzy nie mają opieki, ale tak się jakoś składa, że ja bywam zwykle przy konających, z tego się bardzo cieszę. Licznych umierających przygotowała do spowiedzi i Komunii św., przy wielu czuwała, modląc się o spokojną śmierć. Kiedy jednak przełożona zabroniła jej tych pobożnych praktyk, ze względu na zły stan zdrowia, w duchu posłuszeństwa natychmiast zaprzestała spełniania tej posługi. Za pozwoleniem lekarza mogła przyjechać na święta Bożego Narodzenia do klasztoru, ale w szpitalu przebywała aż do 27 marca 1937 roku.

W maju 1937 roku matka generalna, po konsultacji z radą generalną, wyraziła zgodę na wystąpienie siostry Faustyny ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, skoro wolą Bożą miałoby być założenie przez nią nowego zgromadzenia. Faustyna była zaskoczona decyzją przełożonej. Jednak z chwilą otrzymania swobody działania uczuła się jakby w przepaści, zupełnie sama i opuszczona, niezdolna uczynić najmniejszego kroku. Ksiądz Sopoćko zapytany o swoje zdanie w tej sprawie, oświadczył, że tak zezwolenie spowiednika, jak i matki generalnej, nic dla niego nie znaczą, jeśli Święta nie otrzyma od nich wyraźnego polecenia wystąpienia ze Zgromadzenia. Takiego nakazu nigdy nie otrzymała, dlatego do końca swych dni pozostała we wspólnocie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Pod koniec życia siostry Faustyny ks. Sopoćko, odprawiając mszę św., doszedł do przekonania, że jak sama nie umiała namalować obrazu miłosiernego Zbawiciela, tak nie potrafiłaby założyć nowego zgromadzenia.

Z końcem lipca siostra Faustyna wyjechała na kilkanaście dni do Rabki dla podratowania zdrowia, ale czuła się tam jeszcze gorzej, więc prędko powróciła do Krakowa. Pogarszający się stan fizyczny spowodował, że zmieniono jej pracę - z ogrodu przeniesiono ją na furtę. Siostry wspominały, że siostra Faustyna była bardzo uprzejma i miła - szczególnie dla ubogich, którzy często przychodzili na furtę, żebrząc o jałmużnę lub o coś do jedzenia. Pomimo niemałej ich liczby nie wahała się za każdym razem pójść do kuchni, by poprosić o jedzenie, choć zdarzało się, że kucharki bardzo się o to gniewały.

W pewien deszczowy dzień przyszedł do furty zmarznięty młodzieniec w podartym ubraniu i poprosił o coś ciepłego do jedzenia. Siostra Faustyna znalazła w kuchni trochę zupy, do której wdrobiła chleba i tę strawę podała ubogiemu. Gdy odbierała kubek od biedaka, rozpoznała w nim Jezusa. On jednak zniknął z jej oczu.

Kiedy jesienią siostra Damiana odwiedziła Faustynę na furcie, ta powiedziała: Tak się źle czuję, ale myślę, że Pan Jezus nie zrobi mi niespodzianki, bo przecież mam umrzeć w trzydziestym trzecim roku życia. Jednak choroba postępowała, a sił ubywało. Siostra Faustyna coraz częściej musiała przebywać w infirmerii, przez co niektóre siostry podejrzewały, że symuluje chorobę i przesadnie troszczy się o siebie.

Matka Michaela Moraczewska zeznała, że jedna z infirmerek nie dowierzała przeżyciom siostry Faustyny, o których już trochę wiedziano, a z kolei siostra usługująca chorym bardzo bała się zarażenia gruźlicą, dlatego też opieka nad chorą mocno szwankowała. Gdy pewnego dnia Faustyna leżała cierpiąca w infirmerii, siostra Chryzostoma złajała ją, nazywając histeryczką, która zanadto zajmuje sobą innych. Rozgniewana zakonnica wyrzuciła z siebie gorzkie słowa: Siostra chce być świętą? Mnie prędzej włosy na dłoni wyrosną, niż to się stanie! Wówczas Faustyna odpowiedziała spokojnie: Siostruniu, jeszcze będę siostrę za to więcej kochać.

W październiku 1937 roku Pan Jezus polecił siostrze Faustynie, by ze szczególnym nabożeństwem przeżywała godzinę Jego śmierci: O trzeciej godzinie błagaj mojego Miłosierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki moment zagłębiaj się w mojej Męce, szczególnie w moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla świata całego. Pozwolę ci wniknąć w mój śmiertelny smutek, w tej godzinie nie odmówię duszy niczego, która mnie prosi przez Mękę moją. Wezwanie do czczenia godziny śmierci Pana Jezusa było czwartym zadaniem postawionym siostrze Faustynie, odnoszącym się do nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego: po płockim objawieniu związanym z obrazem i świętem oraz wileńskim - dotyczącym koronki.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama