Podobnie jak ludzkie sumienia, tak i wiara podlega zniekształceniom, błędom, chorobom, dlatego też słusznie mówimy o potrzebie nieustannego oczyszczania naszej wiary
Jezus oceniał wiarę ludzi, którzy spotykali się z Nim, prosili Go o uzdrowienie dla siebie lub swoich bliskich. Upominał tych „małej wiary”, ludzi zaś „wielkiej wiary” darzył pochwałami. Jedenastu apostołów, już po Zmartwychwstaniu, ganił za „upór serca” i brak wiary (por. Mk 16,14), a żołnierza rzymskiego, poganina, który poprosił Go o uzdrowienie swojego sługi, chwalił, mówiąc, że nie spotkał w Izraelu tak wielkiej wiary (por. Łk 7,9). Podobnie jak ludzkie sumienia, tak i wiara podlega zniekształceniom, błędom, chorobom, dlatego też słusznie mówimy o potrzebie nieustannego oczyszczania naszej wiary.
Zdarza się, że nasza wiara daje nam natychmiastowe niemal ukojenie, radość i pokój. Jednak bywa i tak, że wbrew naszym oczekiwaniom nie przynosi ulgi. Nie radzimy sobie nieraz z życiem mimo codziennej modlitwy i wzbudzanych aktów wiary. Wiara wydaje się zatem nieskuteczna w naszych życiowych zmaganiach. Takie odczucia miewają nie tylko prości wierni, lecz także wielcy święci i mistycy wynoszeni po śmierci na ołtarze. Świadczy o tym prowadzona przez nich korespondencja, duchowe zapiski czy regularnie prowadzone „dzienniki duszy”. Nie ma bowiem mechanicznego przełożenia wiary na łatwiejsze, lżejsze i sprawniejsze codzienne funkcjonowanie. Wiara nie jest gwarancją czysto ludzkiego powodzenia tu na ziemi.
Nie możemy więc podchodzić do wiary interesownie i traktować jej w sposób instrumentalny. Wiara wymaga naszej bezinteresowności. Jej owoce nie zależą przecież najpierw od nas i naszych wysiłków, ale przede wszystkim od łaski Pana. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps 127,1).
Celem naszej wiary i modlitwy jest budowanie synowskiej więzi z Bogiem jako Ojcem i powierzanie Mu całego naszego życia na wzór Jezusa. Akty wiary mają kierować całe nasze życie ku Niemu. Św. Ignacy Loyola powie, że człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją1. To zasadniczy cel wiary. Wszystkie inne rzeczy na tej ziemi dane są nam po to – powie ojciec Ignacy – by pomagały nam w osiągnięciu tego celu, dla którego człowiek został stworzony.
Doświadczenie wiary mówi, że nasza egzystencja ma głęboki sens także wtedy, gdy nie radzimy sobie z przykrymi przeżyciami, upadkami, krzywdami, kryzysami czy konfliktami. Defekty w naszym codziennym funkcjonowaniu nie świadczą bynajmniej o bezsensowności naszej wiary, życia duchowego i modlitwy. Są one swego rodzaju „środowiskiem wiary”. Wołając do Boga z głębi swego udręczenia, człowiek doświadcza Jego łaski, dobroci i miłosierdzia. To dzięki nim dokonuje się, zwykle stopniowo i powoli, przemiana ludzkiego życia.
Stąd też gdy na co dzień dają o sobie znać nasze słabości i wady, powinniśmy je traktować jako wyzwanie do zmagania i duchowej walki. Choć są one uciążliwe i przykre, to jednak przypominają nam nieustannie o podstawowym celu wiary: szukaniu Boga i wypełnianiu Jego woli. Tylko „w cieniu skrzydeł Boga” (por. Ps 63,8) możemy poczuć się na tyle bezpieczni i silni, by – z Jego pomocą – przezwyciężać wszelkie nasze ułomności i braki. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (Ps 23,4).
Uleganie odruchom niezadowolenia z siebie, gniewu i frustracji z powodu powtarzających się słabości rodzi pokusę polegania jedynie na sobie i własnej woli. Nasz nasilony wysiłek duchowy, o ile jest pozbawiony zaufania do Boga, to choć spędza nam nieraz sen z powiek, bywa bezskuteczny. Pan natomiast daje spokojny sen ludziom pełnym słabości i ułomności, jeżeli się Mu powierzają. Bez Niego nie możemy przecież nic uczynić (por. J 15,5). Jeśli nasze nieuporządkowane reakcje i odruchy są dla nas bolesne, to dobry znak. Świadczy to bowiem o tym, że te słabości traktujemy na serio. Popełniamy jednak nieraz błąd, chcąc ten ból niemal natychmiast uśmierzyć.
Św. Paweł daje nam piękne świadectwo pokornego przyjęcia swojej tajemniczej słabości. Choć prosił Boga, by mu ją zabrał, On jednak mu ją pozostawił, by nie unosił się pychą z powodu licznych łask, jakie otrzymał: Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała […]. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,7–9). Ten tajemniczy kolec sprawiał św. Pawłowi niemały ból, jednak dzięki łasce Pana nie powodował zgorzknienia i żalu. Był raczej trwałym, bolesnym znakiem i pieczęcią przynależności do Niego.
Ważnym owocem wiary jest zachowanie Bożych nakazów i praw, cz¬yli postępowanie moralne. Kto kocha Boga, miłuje także Jego prawo: Jakże miłuję prawo Twoje: przez cały dzień nad nim rozmyślam (Ps 119,97) – wyznaje psalmista. Jezus zaś powie: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moje przykazania (por. J 14,23). Zachowanie przykazań – moralność – jest więc następstwem wiary, a nie jej warunkiem. Stąd też w pedagogice wiary nie możemy stawiać moralności przed doświadczeniem wiary. Najpierw z wiarą powierzamy całe nasze życie Bogu, On zaś, udzielając nam swojej łaski, daje nam mądrość i moc do godnego moralnie życia.
Prawdę tę chciałbym ukazać na przykładzie. Czytałem ostatnio dwukrotnie Dzienniczek św. Faustyny Kowalskiej. Pierwsza lektura była dla mnie trudna. Zniechęcał mnie pewien kontrast w zachowaniu Świętej. Z jednej strony w swoich wizjach słyszy, że jest umiłowaną córką Jezusa: Dziś usłyszałam słowa w duszy: wiedz o tym, córko Moja, że cała Trójca Święta ma w tobie szczególne upodobanie swoje2. Ona sama deklaruje też całkowite oddanie Panu Jezusowi: O słodki mój Oblubieńcze, Ty wiesz, że serce moje nie zna nikogo prócz Ciebie. Otworzyłeś w mym sercu głębię nienasyconą miłowania siebie3. Z drugiej jednak strony Dzienniczek ukazuje bezradność siostry Faustyny w wielu sytuacjach konfliktowych we wspólnocie. A ponieważ była kobietą wrażliwą, nie radziła sobie z podejrzliwym, nieprzychylnym, a bywało, że i złośliwym traktowaniem ze strony niektórych współsióstr. Gdy w czasie choroby infirmerka upomniała ją, że nie poszła na Mszę, Faustyna zanotowała: Teraz znowu nowe kazanie, że nie powinnam się poddawać chorobie. Odpowiedziałam jej […], że u nas uważa się za ciężko chorą wtenczas, jak już jest konającą, […] że obecnie zachęty do gorliwości nie potrzebuję4. Innym razem pisze o jakiejś siostrze: Kiedy jej się wydaje, że popełniam jakieś uchybienia, wtenczas mówi: „Objawienia mają, a takie błędy popełniają”. Rozpowiedziała o tym i innym Siostrom, lecz w znaczeniu zawsze ujemnym, raczej podaje opinię jakiejś dziwaczki. […] Zabolało mnie to5.
Początkowo zdawało mi się, że obie te postawy nie pasują do obrazu mistyczki. Towarzyszyła mi jednak świadomość, że czytam dzieło Świętej, którą Kościół stawia jako wzór. Zacząłem więc czytać Dzienniczek ponownie. Już na początku przyszło zrozumienie: „Czego chcesz od tej kobiety?”, pomyślałem. „Przecież na niesprawiedliwe traktowanie ze strony bliźnich wszyscy reagujemy podobnie”.
Gdy zrezygnowałem z oceny moralnej reakcji siostry Faustyny, uderzył mnie wówczas jej heroiczny wysiłek, by pozostać wierną Jezusowi i Jego natchnieniom wbrew niezrozumieniu ze strony wielu spowiedników i przełożonych, na przekór wszystkim przykrym sytuacjom wspólnotowym, które stawały się dla niej źródłem cierpienia. Choć Święta była wielokrotnie traktowana niesprawiedliwie, nigdy nie zamykała się w sobie i nie czuła się pokrzywdzona.
Kiedy w naszym przepowiadaniu stawiamy moralność przed wiarą, zafałszowujemy prawdę słowa Bożego. Bóg ukochał nas bowiem nie jako sprawiedliwych, zachowujących się poprawnie moralnie, ale jako właśnie niesprawiedliwych, grzesznych, gdy zasługiwaliśmy na Jego odrzucenie i gniew. Chrystus umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni (Rz 5,6). Gdybyśmy stawiali moralność przed wiarą, zagradzalibyśmy drogę do Boga ludziom uwikłanym w grzech. Fałszywe przekonanie, że Bóg wymaga moralnej nienaganności od tych, którzy pragną się zbliżyć do Niego, powoduje odchodzenie od Niego i od Kościoła ludzi, którzy czują się słabi i są przekonani, że nie potrafią w żaden sposób zwyciężyć własnych ułomności moralnych.
Udzielam rekolekcji już od ponad dwadzieścia pięć lat i – jak zauważam – regułą jest, że osoby angażujące się w nie szczerze odkrywają często bolesne doświadczenia z przeszłości, o których – jak im się nieraz zdawało – dawno zapomniały: doznane krzywdy, upadki, nierzadko upokarzające i wstydliwe. Gdy je wypowiadają najpierw na modlitwie, a następnie na rozmowach kierownictwa duchowego, doświadczają ulgi, uwolnienia i uzdrowienia. Odkrywają, że to nie same fakty z przeszłości niszczą człowieka, lecz koncentrowanie się na nich, swoiste pielęgnowanie ich oraz lęk, że mogą się ujawnić i stać się źródłem kompromitacji. Zły duch często straszy nas naszym życiem oraz przeżytymi doświadczeniami, wmawiając nam, że nasza historia jest głównie pasmem cierpienia, krzywdy i grzechu. Codzienne karmienie się słowem Bożym staje się źródłem nieustannego oczyszczania i uwalniania się od lęku zarówno przed własną przeszłością, jak i przyszłością.
Ewagriusz z Pontu w dziele O sporze z myślami6zwraca uwagę, że zły duch na pustyni nie kusił Jezusa do prymitywnego obżarstwa, chciwości czy próżnej chwały, ale do lęku o własne życie. Zdawał się mówić Mu: „Jedz, bo po tak długim poście zachorujesz i w końcu umrzesz”. Wzbudzanie i potęgowanie lęku o życie to zasadnicza broń złego ducha w walce z człowiekiem, istotą kruchą i śmiertelną. Stąd rodzi się konieczność nieustannej konfrontacji ze słowem Bożym naszych codziennych odruchów lęku i poczucia zagrożenia.
Rekolekcje, na które Kościół zaprasza duchownych i świeckich szczególnie w okresie wielkiego postu, odprawiane w skupieniu i ciszy, są czasem „eksperymentalnym” podobnym do tego, jaki Jezus spędził na pustyni. Bóg Człowiek poprzez własne doświadczenie uczył się posłuszeństwa woli swojego Ojca i tego, jak należy postępować ze złym duchem, gdy ten zbliża się do człowieka ze swymi zwodniczymi zamiarami, by go odwieść od Boga. Jezus był doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu (Hbr 4,15), a więc także w walce z pokusą. To w tej walce odkrył, że kłamliwym namowom Złego, który podpiera się Biblią, choć jest ona dla niego słowem wrogim, czyli martwym, musi dać odpór żywym słowem Boga. Gdy szatan powiedział Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół. Jest bowiem napisane: „Aniołom swoim da rozkaz co do Ciebie, żeby Cię strzegli”, Jezus odparł: Powiedziano: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego” (Łk 4,9–10.12). W ten sposób odrzucił pokusę.
Ewagriusz z Pontu we wspomnianym dziele O sporze z myślami podkreśla, że każdej złej myśli należy stawić czoła za pomocą słowa Bożego. Fałszywe słowo może być przezwyciężone słowem prawdziwym. Oto przykłady podane przez pontyjskiego mnicha: Przeciw myśli mówiącej mi, że nie wystarczy zapasów dla nas i dla braci, którzy do nas przychodzą: „To mówi Pan: »Zjedzą i pozostawią resztki«; i zjedli i pozostawili resztki, według słowa Pana (2 Krl 4,43–44). […] Przeciw myśli wpędzającej mnie w drżenie i lęk, że demony nadchodzą i przeciw mnie walczą: „Śmieje się Ten, który mieszka w niebie, Pan się z nich naigrawa, a wtedy mówi do nich w swoim gniewie i w swej zapalczywości ich trwoży” (Ps 2,4–5). […] Przeciw myślom pysznym, gardzącym błądzącymi braćmi z powodu ich błędów: „Bracia, gdyby komuś przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę. Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie” (Ga 6,1)7. Żywa wiara oraz towarzysząca jej modlitwa pozwala nam znaleźć stosowną odpowiedź inspirowaną słowem Bożym na złe słowo nieprzyjaciela Boga i człowieka.
Ewagriusz z Pontu w dziele O ośmiu duchach zła8, zwanych przez niego także demonami (logismoi), dzieli owe demony na trzy kategorie. Pierwsze trzy: obżarstwo, nieczystość i chciwość pochodzą z pożądliwej części duszy. Dalsze trzy: smutek, gniew i acedia wypływają z popędliwej części duszy. Natomiast ostatnie dwa: próżna chwała i pycha pochodzą z rozumnej części duszy9. Ewagriusz zauważa, że nie tylko pożądliwa i popędliwa strona ludzkiej duszy może być siedliskiem złych duchów, lecz także jej rozumność, racjonalność. Rozum służy wierze, ale tylko wówczas, gdy jest przez nią oświecony.
Oświecenie europejskie, tak chętnie powołujące się na „czysty rozum” (czysty, bo pozbawiony religii, moralności i duchowości), dało początek zmianom mentalnościowym, które doprowadziły do społecznych i politycznych przewrotów, łącznie z rewolucjami. Ideologie oparte na „czystym rozumie” siały potem zniszczenie i śmierć przez całe stulecia. Tylko sam komunizm, który wzorował się na rewolucji francuskiej, pokłosiu francuskiego oświecenia, ma na swoim sumieniu prawdopodobnie grubo ponad sto milionów ofiar.
W XIX wieku Fiodor Dostojewski pisał w Biesach: Nigdy rozum nie był w stanie określić istoty dobra i zła ani odróżnić ich nawet w przybliżeniu. Przeciwnie, zawsze plątał je w sposób haniebny i żałosny. Nauka rozstrzygała rzeczy siłą pięści. Wyróżniała się tu zwłaszcza półnauka, najgorszy bicz ludzkości, straszniejszy od moru, głodu i wojny, nieznany aż do naszego stulecia. Półnauka jest tyranem, jakiego jeszcze nigdy dotychczas nie znano. Tyranem, który ma swoich kapłanów i niewolników, przed którymi korzą się wszyscy z miłością i zabobonnością. Tyranem nieznanym dotychczas, przed którym drży nawet sama nauka, bezwstydnie potakując półnauce10.
Bolszewicy w swoim dręczeniu narodów nieustannie odwoływali się do filozofii i nauki. One były dla nich nową religią. W łagrach sowieckich „naukowo” badano, ile gramów chleba musi człowiek otrzymywać, by mógł pracować ciężko przez kilka lat, a ile, by umarł w ciągu kilku miesięcy. Niemieccy naukowcy w okresie nazizmu z całą powagą mierzyli ludzkie czaszki, by udowodnić wyższość rasy germańskiej nad innymi. „Czysty” rozum lekceważący wiarę i religię jest także dzisiaj poważnym zagrożeniem dla ludzkości, szczególnie dla rodziny. Twórcy „nowej cywilizacji” negują religię, a wraz z nią wartości ludzkiego życia, małżeństwa i rodziny, a wszystko w imię własnych projektów cywilizacyjnych. Ową „nową cywilizację” Jan Paweł II określał mocno jako cywilizację śmierci lub też antycywilizację11 .
W tym kontekście zauważmy zagrożenie dla wiary, jakie płynie z „racjonalizowania” jej poprzez zastępowanie porządku duchowego i moralnego porządkiem naukowym, szczególnie zaś psychologią, ewentualnie mieszanie obu tych porządków. Mamy wtedy do czynienia z tzw. psychologizacją religii, duchowości i moralności. Psychologia jest narzędziem dla poznania wymiaru emocjonalnego i psychicznego, ale nie jest i nie może być źródłem doświadczenia duchowego i środkiem leczenia ludzkiej duszy. Kościół przestrzega dzisiaj przed próbami zastępowania sakramentu pojednania psychoanalizą i psychoterapią. Nieuzasadnione są – mówi Jan Paweł II – oczekiwania tych, którzy chcieliby przekształcić sakrament pokuty w praktykę psychoanalizy lub psychoterapii. Konfesjonał nie jest i nie może być alternatywą dla gabinetu psychoanalityka czy psychoterapeuty12 .
Korzystanie z psychoterapii wymaga od wierzących szczególnej czujności moralnej, by postrzeganie problemów w kategoriach psychologicznych i racjonalnych nie stawało się powodem do swoistego wypłukiwania motywacji religijnej i duchowej. Psychologia i duchowość to dwie dziedziny ludzkiego życia, które – choć łączące się z sobą – nie mogą być jednak mieszane i zastępowane. O ile psychoterapia stawia sobie za cel jak najlepsze funkcjonowanie emocjonalne i psychiczne człowieka, o tyle celem doświadczenia duchowego jest powierzenie swojego życia Bogu i pełnienie Jego woli, także wtedy gdy człowiek doświadcza niepokojów, konfliktów i innych trudności natury psychicznej i uczuciowej.
Gdy ktoś korzysta z terapii psychologicznej, powinien więcej się modlić, szczerzej spowiadać, korzystać z kierownictwa duchowego, gorliwiej powierzać swoje życie Bogu. Człowiek nie leczy bowiem swojej duszy w relacji z bliźnim, ale z Bogiem. Nasze bolesne doświadczenia, zranienia, krzywdy i słabości trzeba komuś powierzyć. Na pewno nie weźmie ich na siebie żaden terapeuta. Podkreślmy jednak, że Kościół nie obawia się psychologii. Więcej, zachęca do korzystania z niej, zastrzegając jednak, że winna to być „zdrowa psychologia” 13, która nie pomija wymiaru religijnego i moralnego. Psychoterapia przeprowadzona uczciwie i z odwołaniem się do życia duchowego bywa nieraz bardzo skuteczna. Nie może ona jednak być protezą, którą człowiek podpierałby się przez całe życie.
Wiara wymaga nieustannej świadomości zagrożenia złem. Życie ludzkie jest poddane próbom kuszenia aż do samej śmierci, stąd tu na ziemi nie będziemy nigdy wolni od zmagania i walki wewnętrznej. Co roku w czasie uroczystej liturgii Wigilii Paschalnej deklarujemy publicznie, że wyrzekamy się zła, grzechu i szatana. I co roku przyrzeczenia te są aktualne. Św. Ignacy Loyola mówi, że na szczególną pokusę będziemy narażeni w obliczu śmierci. Przejście bowiem z życia doczesnego do wiecznego jest takie, że ataki szatana bywają groźne – niesłychanie zaś ważne jest, żeby im nie ulec14.
Gdy odmawiam brewiarz, nieraz zatrzymuję się na chwilę przy słowach: Dobrze to dla mnie, że doznałem poniżenia, bym się nauczył Twych ustaw (Ps 119,71). Wiara i modlitwa bywają nieraz trudne, ponieważ wymagają od nas nieustannej konfrontacji z grzechem własnym i bliźnich oraz jego skutkami – krzywdą wyrządzoną sobie i im. Uświadamia nam to dobrze modlitwa Ojcze nasz. Na siedem próśb zawartych w niej aż trzy odnoszą się do zagrożenia grzechem i krzywdą, głównym owocem grzechu. Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego (por. Mt 6,12–13). To nie przypadek. W ten sposób Jezus przypomina nam o potędze kuszenia, grzechu i krzywdy oraz o niebezpieczeństwie każdej uległości wobec zła.
Jednym z pierwszych owoców praktykowania wiary jest więc konfrontacja z własnym grzechem i jego skutkami. To, przed czym nieraz udaje się nam uciec w naszym życiowym zabieganiu, zmęczeniu i taniej rozrywce, dopada nas właśnie w chwilach modlitwy, skupienia i ciszy. Niemiecki teolog Hans Waldenfels SJ zauważa, że gdy człowiek wchodzi w modlitewną samotność, ujawnia się z całą mocą przytłumiony dotychczas […] brak uporządkowania, wina i pożądanie, strach i opór, wielorakie formy przywiązania i zniewolenia. Człowiek przeżywa wówczas swoje „ja”, które kryje się zwykle na co dzień za maską „człowieka poczciwego”15.
Gdy zostajemy sami z sobą, świadomi obecności Boga, przychodzi nam dotknąć ludzkich granic: grzechu, poczucia winy, zgorszenia grzechem innych, krzywdy, nierozumienia, przemijalności życia, słabości fizycznej, śmierci bliskich i w końcu własnej śmierci. To podstawowe doświadczenia ludzkiej egzystencji, nieraz oczywiste, ale mimo wszystko trudne do przyjęcia. Odkrycie naszych granic bywa dla nas upokarzające, zwłaszcza gdy nasze „ego” jest rozwinięte ponad miarę. Jednak właśnie dzięki temu poznajemy naszą kondycję istot zależnych od Boga i narażonych na zło pochodzące od innych (krzywda) i własne (grzech).
W liturgii św. Jana Chryzostoma przed komunią św. kapłan odmawia przejmującą modlitwę, która wyraża trwogę wobec niebezpieczeństwa świadomego grzechu i oddalenia się od Boga: Wierzę, Panie, i wyznaję, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego, który przyszedł na ten świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy. Przyjmij mnie dziś, Synu Boży, jako uczestnika Twojej mistycznej wieczerzy, gdyż nie zdradzę Twojej tajemnicy wrogom ani też pocałunku Ci nie dam jak Judasz, lecz jak rozbójnik wyznaję Ci: Wspomnij na mnie, Panie, gdy przyjdziesz do Twego królestwa. Wspomnij na mnie, Władco, gdy przyjdziesz do Twego królestwa. Wspomnij na mnie, Święty, gdy przyjdziesz do Twego królestwa. Niech uczestnictwo w Twoich świętych misteriach nie posłuży mi na sąd lub potępienie, lecz na uzdrowienie duszy i ciała. Boże, okaż miłosierdzie mnie grzesznikowi. Boże, oczyść mnie z moich grzechów i zmiłuj się nade mną. Bez miary nagrzeszyłem, Panie, przebacz mi 16.
Przypisy:
1 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 2012, s. 23.
2 Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, Kraków 2012, s. 955.
3 Tamże, s. 832.
4 Tamże, s. 1453.
5 Tamże, s. 1527.
6 Por. Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t. 2, Tyniec 2005.
7 Tamże, s. 165, 199, 133.
8 Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t. 1, Kraków 1998, s. 375–406.
9 Por. tamże, s. 375–403.
10 F. Dostojewski, Biesy, Warszawa 1984, s. 251–252.
11 Por. Jan Paweł II, List do rodzin, Rzym 1994, s. 13.
12 Przesłanie Ojca świętego do Penitencjarii Apostolskiej, „L’Osservatore Romano” wyd. pol., 5–6/1998, s. 5.
13 Sobór Watykański II, Dekret o formacji kapłańskiej, 3.
14 Konstytucje Towarzystwa Jezusowego wraz z przypisami Kongregacji Generalnej XXXIV oraz Normy uzupełniające zatwierdzone przez tę samą Kongregację, Warszawa 1997, s. 595.
15 H. Waldenfels SJ, Medytacja na Wschodzie i na Zachodzie, Warszawa 1984, s. 31.
16 J. Czerski, Boska liturgia św. Jana Chryzostoma. Wprowadzenie liturgiczno-biblijne do liturgii eucharystycznej Kościoła Wschodniego, Opole 1998, s. 153.
opr. aś/aś