Każdej niedzieli wypowiadamy nasze "Credo" - nie tylko my wierzymy w Boga, ale przede wszystkim to On w nas wierzy...
„Słudzy
gospodarza przyszli i zapytali go: «Panie, czy nie posiałeś
dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?».
Odpowiedział im: «Nieprzyjazny człowiek to sprawił».
Rzekli mu słudzy: «Chcesz więc, żebyśmy poszli
i zebrali
go?» A on im odrzekł: «Nie, byście zbierając chwast,
nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do
żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: «Zbierzcie najpierw
chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do
mego spichlerza»” (Mt, 13, 25-30)
Każdej niedzieli po homilii
wypowiadamy nasze Credo, rozpoczynające się od słów: „Wierzę
w Boga (…)”. Jest to swego rodzaju standard, wyznacznik
naszego życia wiarą. Jednak, jeśli w grę wchodzi wiara w siebie, nic
nie jest już takie oczywiste. „Jak to? ” – powie
ktoś – „Przecież mam wierzyć w Boga, a nie w siebie!”,
może przez myśl przemknie nawet grzech bałwochwalstwa. Tymczasem, Bóg
przez całą historię ludzkości dowodzi nie tylko, że w nas wierzy, ale
również, że i my winniśmy wierzyć w siebie samych i w drugiego
człowieka. Czym jest taka wiara? Nie chodzi przecież o jakąś złudną
manię wielkości, czy samouwielbienie.
Z perspektywy Boga –
sprawa jest prosta – mamy wierzyć w to, że nasza słabość nie
jest tym, co Go najbardziej w nas interesuje, ale w to, że jesteśmy
stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. Uświadomienie sobie tego
faktu sprawi, że patrząc na nasze grzechy, unikniemy utartych
schematów myślowych, typu: „Nie dam sobie z tym, rady, to
silniejsze ode mnie.”, „Jestem, jaka/-ki jestem, już się
nie zmienię.”, albo: „Po co próbować coś poprawić, skoro
i tak skończy się na tym samym…”. Jeśli gdzieś w moim
sercu jest zapisane, że Chrystus wierzy, że pokonam grzech i pokłada
we mnie wielką nadzieję, to ja sam zaczynam wierzyć w siebie, we
własne możliwości wsparte Jego łaską. Warunkiem tego jest oczywiście
uznanie, że moją wartość stanowi bycie dzieckiem Bożym, tylko wtedy
moja godność osobowa, nieporównywalna z innym stworzeniem, nie jest
zagrożona brakiem zrównoważenia. Wówczas nie mam zaniżonej samooceny,
ani nie stawiam się na miejscu Boga: jestem na właściwym miejscu.
Powodów niewiary w siebie można wymieniać bez liku: jednym z najważniejszych zdaje się być poczucie komfortu w zastanej sytuacji. Życie w przeświadczeniu o własnej beznadziejności i niezdatności do wszelkiego progresu duchowego jest bowiem bardzo wygodne, ponieważ zwalnia z obowiązku dbania o kształtowanie swojej wiary. Pomyślmy jednak, co by się stało, gdyby Bóg wyszedł z tego samego założenia? Odpowiedź nasuwa się sama: nie byłoby proroków, Wcielenia, głoszenia Ewangelii, ustanowienia Sakramentów, Męki i śmierci Chrystusa, wreszcie: nie byłoby Zmartwychwstania, czyli naszego odkupienia. Gdyby Chrystus gardził stajnią ludzkiego serca, nigdy nie wybrałby stajni betlejemskiej na miejsce swych narodzin. Ten, który wie wszystko o nas, zna nawet najskrytsze nasze sprawy, a więc jest w stanie realnie ocenić nasze ograniczenia, ale także nasz potencjał, zdecydował się przypłacić własnym życiem udzielony nam kredyt zaufania!
Wniosek z tego: jeśli uwierzymy, że On w nas wierzy i staniemy przed oszałamiającą prawdą o tym, ile kosztowała Go ta wiara w nasze nawrócenie, nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć się w garść i ramię w ramię z Chrystusem walczyć o siebie, przez co, ostatecznie, walczymy o Jego królestwo. Jakże odrzucić tak cenny dar, który składa Bóg ze swego życia, jakże pozostać uparcie chwastem, któremu Pan dał czas na odnowę aż do dnia żniwa!
A więc: do dzieła, nie lękaj się – Bóg w ciebie wierzy, Ty wierz w Niego i uwierz wreszcie… w siebie!
opr. mg/mg